Gdy dorośli odwracali wzrok, oni się nie zawahali. Ruszyli na ratunek
- Baliśmy się, ale jednocześnie bardzo chcieliśmy pomóc - mówią Maciek, Kuba i Michał. Uczniowie podstawówki nie zawahali się, kiedy zobaczyli słabnącego na ulicy inwalidę.
Czwartek, 19 października, trójka uczniów Szkoły Podstawowej nr 18 im. Jana Matejki w Koszalinie zapamięta do końca życia. Maciej z klasy szóstej oraz bracia Jakub i Michał z klasy piątej dopiero co skończyli lekcje i wracali do domu. I nagle...
- Maciej zauważył mężczyznę na wózku inwalidzkim, który dziwnie się zachowywał, co wzbudziło w chłopcu niepokój - relacjonuje Karina Gajda, dyrektor SP nr 18.
- Podszedł do niego, aby zapytać, czy potrzebuje pomocy. Nie uzyskał odpowiedzi, więc zaczął działać. Poprosił o pomoc dwóch młodszych kolegów: Michała i Jakuba, którzy także tamtędy przechodzili.
- Ten pan był blady, cały się trząsł - opowiadają ciągle jeszcze przejęci chłopcy.
- Jak zobaczyliśmy tego pana na wózku, to najpierw się wystraszyliśmy. Prosiliśmy o pomoc dorosłych, którzy akurat tamtędy przechodzili, ale nas minęli, zignorowali. Wezwaliśmy więc pomoc, dzwoniąc pod numer telefonu 112. W tym czasie udało nam się też zainteresować sytuacją przechodzącą obok panią. Została już z nami do końca, do momentu, aż przyjechała karetka pogotowia i zabrała tego pana. A potem się dowiedzieliśmy, że poinformowała szkołę o całym zdarzeniu.
Szkoła nagradza uczniów...
Maciej, Jakub i Michał niedługo potem zostali wyróżnieni na forum swoich klas za odwagę, empatię i bohaterską postawę. Prócz dyrektorki i nauczycieli, chłopcom gratulował przedstawiciel Rady Rodziców Artur Karasiński.
- Wyróżniliśmy chłopców za to, jak wspaniale się zachowali względem potrzebującego człowieka, ale także za odwagę. Oni byli osamotnieni. Dorosłe osoby, które prosili o pomoc, poza jedną kobietą, odmówiły im. Chciałabym wierzyć, że ci przechodnie zrobili to z tchórzostwa, bo bali się, że nie potrafią pomóc. Wolałabym to niż wersję, że kierowali się obojętnością wobec drugiego człowieka. Jesteśmy dumni z chłopców. Zdali najważniejszy egzamin w swoim życiu - z człowieczeństwa. Dali też wspaniałą lekcję dorosłym - komentuje dyrektor Karina Gajda.
... i chwali rodziców
- Gratulacje kieruję także do rodziców, bo takie zachowanie nasi uczniowie wynieśli z domu - zaznacza pani dyrektor.
- To w rodzinach w pierwszej kolejności kształtują się nasze zachowania i postawy. Ważne jest, jak rodzice wychowują dzieci i czy rozmawiają o tym, jak należy się zachowywać względem drugiego człowieka. Ponadto w naszej szkole organizujemy różnego rodzaju pogadanki i prelekcje ze służbami. Trzeba też zauważyć, że chłopcy bardzo dobrze ze sobą współpracowali. Jeden zadzwonił po pogotowie, drugi szukał pomocy w okolicy, a trzeci został przy potrzebującym pomocy mężczyźnie.
Dobrze wiedzieć, co się robi
- Właśnie ostatnio była lekcja, podczas której była mowa o zasadach bezpieczeństwa i udzielaniu pomocy. Przydało się - mówią zgodnie chłopcy, choć nie ukrywają, że było to dla nich ciężkie przeżycie. - Już wcześniej rodzice nam opowiadali, gdzie dzwonić, jak ktoś potrzebuje pomocy. Wśród naszych kolegów nikt z podobną sytuacją nie miał do czynienia.
- Ale trzeba o tym rozmawiać, więc dobrze, że mamy o tym zajęcia w szkołach, tak jak ostatnio z ratownikiem medycznym. Nam się przydało, ale w sumie nikomu nie życzymy, by byli w naszej sytuacji. Nie było to przyjemne. Najważniejsze jednak, że udało się pomóc. Bo trzeba mieć wiedzę, wiedzieć, co się robi. Wtedy jest łatwiej - zauważa szóstoklasista.
Co mogliby poradzić innym osobom, które akurat znalazłyby się w innej sytuacji?
- Trzeba zachować zimną krew. Trzeba wiedzieć, co się robi. A ci, którzy nas minęli i nam nie pomogli, powinni jednak trochę się wstydzić. Ale nie patrzyliśmy na miny tych osób. Sami byliśmy przestraszeni i szukaliśmy pomocy - mówią chłopcy.
Cztery zasady szkoły
- Nie pamiętam, by coś podobnego zdarzyło się wcześniej z udziałem innych uczniów naszej szkoły, natomiast nie są wyjątkiem dobre zachowania naszych podopiecznych. Ktoś zgubi portfel, jakąś cenną rzecz - zawsze zgłoszą, zwrócą albo do sekretariatu, albo do pani woźnej - zauważa Karina Gajda.
- Tego typu wartości są kształcone w różnych sytuacjach i zapisy, że takich wartości należy uczyć, są zawarte w różnych dokumentach szkolnych. Są także realizowane przy różnych okazjach: na godzinach wychowawczych, na języku polskim poprzez literaturę, na historii. Zdarzają się różne sytuacje wychowawcze. W naszej szkole są cztery podstawowe zasady: szanuję siebie, szanuję innych, szanuję swoją i cudzą wartość, jestem uczciwy. To uniwersalne zasady prowadzące do tego, żeby każdy z nas był jak najlepszym człowiekiem. Mówimy o tych zasadach często. Przypominamy je wtedy, gdy dane dziecko zachowuje się nieodpowiednio, kiedy jego zachowanie wymaga poprawy, ale też wtedy, gdy zachowało się wspaniale, czyli tak jak w przypadku tej trójki - zaznacza dyrektor.
Znieczulica? Nie, to złe rozeznanie sytuacji
To była perspektywa szkoły i uczniów. A jak ocenia to zdarzenie osoba, która znajduje się na pierwszej linii frontu? Czy faktycznie sytuacje, w których przypadkowe osoby reagują i wzywają pomoc, są rzadkością? Okazuje się, że wprost przeciwnie.
- Takie sytuacje zdarzają się często, choć faktycznie raczej z udziałem dorosłych, a nie dzieci. Nie uważam, że panuje znieczulica - mówi Michał Pelc, ratownik medyczny i społecznik.
- Problem leży gdzie indziej. Ludzie nie potrafią rozpoznać, kiedy ktoś faktycznie potrzebuje pomocy, a kiedy nie. Czasem zgłoszą nam jakąś sytuację, ale zaraz potem pojadą dalej, co też jest złe. Gdy ktoś leży nieprzytomny, już samo uciskanie klatki piersiowej zwiększa szanse na uratowanie komuś życia nawet o 60 procent. A jeśli ktoś skorzysta ze znajdującego się akurat w pobliżu defibrylatora, to już w ogóle bajka. A chłopcy zachowali się świetnie, wielkie brawa - mówi Pelc.
Tu dodajmy, że to on stoi za akcją „40 punktów życia”, czyli rozmieszczenia w różnych punktach w Koszalinie defibrylatorów AED. Był to jeden ze zwycięskich projektów sfinansowanych w ramach Koszalińskiego Budżetu Obywatelskiego. Ogółem w mieście jest ponad 100 defibrylatorów automatycznych - część z nich znajduje się w firmach i instytucjach, 40 jest w miejscach ogólnodostępnych, np. w autobusach MZK.
- Przypadkowi świadkowie zdarzenia to kluczowe ogniowo w łańcuchu przeżycia. Nawet jeśli służby zostały zaalarmowane, to przecież liczy się każda sekunda. A średni czas dojazdu karetki pogotowia na terenie miasta wynosi 8-10 minut. Na szczęście na reakcję społeczeństwa narzekać nie można. Gorzej z wiedzą, jak w takiej sytuacji się zachować. Innej rady nie mam: potrzebne są szkolenia, szkolenia i jeszcze raz szkolenia. Zajęcia w przedszkolach i szkołach, w zakładach pracy czy przy jakiekolwiek innej okazji - podsumowuje Michał Pelc.