Przepłynęli Wielką Pętlę Bałtycką. Niesamowity wyczyn ojca i syna

Czytaj dalej
Fot. archiwum prywatne
Joanna Boroń

Przepłynęli Wielką Pętlę Bałtycką. Niesamowity wyczyn ojca i syna

Joanna Boroń

Włodzimierz i Mariusz Zimnowłoccy w 2020 r. przepłynęli Polskę od Bieszczad do morza. Teraz do listy kajakowych sukcesów dopisali Wielką Pętlę Bałtycko-Żuławsko-Wielkopolską.

Ich kajakowa wyprawa polskimi rzekami od Bieszczad do morza odbiła się szerokim echem. Była nie tylko wyczynem sportowym (przepłynęli około 1400 kilometrów), ale i ważnym manifestem. Mariusz Zimnowłocki postanowił zawalczyć o takich, jak on.

Przepłynąłeś Polskę, przepłyniesz świat

Mariusz nie słyszy, nie mówi i nie widzi na jedno oko. Po skończeniu szkoły chciał się zatrudnić jako kucharz, później jako masażysta. Pracy szukał przez lata. Bezskutecznie. Tą wyprawą chciał pokazać, że osoby z niepełnosprawnościami potrafią sobie radzić w życiu, mają ambicje, marzenia. Mariusz jeszcze w trakcie przygotowań do wyprawy posadę znalazł, ale planów nie zmienił.

Dla środowiska osób z niepełnosprawnościami to, co zrobił Mariusz przy wsparciu swojego taty, było bardzo ważne. Dzięki nagłośnieniu sprawy przez media na trasie spływu kajakarze spotykali się z niezwykle ciepłym przyjęciem.

Jak dziś wspominają, sukces tamtej wyprawy stał się zalążkiem pomysłu „pętli”.

- We wrześniu 2020 roku, gdy kończyliśmy „Wyprawę dla przyszłości”, podopieczny Środowiskowego Domu Pomocy Szansa w Sianowie, Paweł Hejman, powiedział do Mariusza, że skoro przepłynął Polskę, to może przepłynąć cały świat - wspomina pan Włodzimierz.

- Z tej myśli narodził się pomysł wypłynięcia na Bałtyk z Osiek w kierunku Helu i powrót do Osiek od strony Szczecina, czyli tzw. Wielką Pętlą Bałtycką - opowiada. Dodaje, że nazwę wymyślił sam.

Prowokacyjne kombinezony

Włodzimierz Zimnowłocki zdradza, że tę wyprawę zaplanowali na maj 2022 roku.

- Jednak po napaści Rosji na Ukrainę zmieniliśmy plany. Nasze suche kombinezony, w których pływamy po morzu, kolorami przypominają flagę ukraińską. Mogliśmy być zatem uznani na terenie Kaliningradu za prowokatorów. Jednak gdy 17 września 2022 roku otwarto przekop na Mierzei Wiślanej, wróciliśmy do pomysłu.

Trasa mierzy ponad 1600 km z Bałtyku do naturalnego przejścia na mierzei Wiślanej, następnie do Elbląga, dalej jest kanał Elbląski, rzeka Drwęca, Wisła od Torunia do Bydgoszczy, Brda, Kanał Bydgoski, górna Noteć aż do Lichenia, Warta od Konina, Odra, Zalew Szczeciński oraz wyjście na Bałtyk i powrót do punktu wypłynięcia, czyli Osiek.

Pan Włodzimierz mówi, że to była niezwykła przygoda.

- Byliśmy dobrze przygotowani i nic nas nie zaskoczyło. Co prawda liczyliśmy na 40 dni, a zmieściliśmy się w 35. Ale to chyba świadczy o dobrym przygotowaniu - śmieje się.

Pętla życzliwych ludzi

Opowiada, że większość trasy była dla nich kompletnie nieznana.

- Nie wyobrażałem sobie, że Bałtyk z pozycji kajaka jest tak piękny - mówi.

- Sądziłem, że rzeki i jeziora, przez które płynąłem do tej pory, są podobne do tych na Pomorzu. Jednak są piękniejsze, pełne życia - ptaków, żab, owadów, starodrzewi. Woda w jeziorach pachniała czystością, a drzewa zachwycały różnokolorową zielenią. Spotykani ludzie byli uśmiechnięci i bardzo życzliwi. Czasami odnosiłem wrażenie, że to nie ja planuję w danym dniu trasę, tylko trasa przygotowuje się dla mnie, gdyż było dużo bardzo pozytywnych i nieprawdopodobnych zdarzeń - relacjonuje.

- Przy pokonywaniu trudnych przeszkód zawsze znalazł się ktoś do pomocy. Gdy się przeziębiłem, ciepły nocleg praktycznie sam się znalazł. Gdy chcieliśmy zakończyć szybciej wyprawę, zawsze znalazł się ktoś, kto nas zmobilizował. Nie liczyłem i nie wymagałem od nikogo pomocy, a mimo to przyjaciele i obcy nam ludzie sami wychodzili z tą inicjatywą. I jak tu nie wierzyć, że zostałem w jakiś sposób zmuszony do przepłynięcia tej pętli, skoro wszystko się tak dobrze układało?

Najdłuższa kajakowa pielgrzymka

Pan Włodzimierz tak opisuje jedną z ciekawszych przygód:

- 8 maja, wymęczeni przenoskami na śluzach Kanału Ślesińskiego, siedząc w jakiejś restauracji w Ślesinie, myśleliśmy o porządnym ciepłym noclegu pod dachem. Niestety, w najbliższej okolicy nie było nic wolnego. Dopiero w Licheniu udało nam się znaleźć pokój i to po atrakcyjnej cenie. Miejscowość ta jednak nie leżała na trasie wyprawy. Należało zboczyć jakieś pięć km. Zdecydowaliśmy się na dodatkowe dwugodzinne płynięcie. Tym samym miejscowość ta stała się najdalszym miejscem, do którego dopłynęliśmy. Dotarcie do Lichenia było czystym przypadkiem, ale niespodziewanie spotkaliśmy tam członka naszej rodziny. Dodatkowo, też całkiem przypadkiem, zrealizowaliśmy pierwszą w Polsce, najtrudniejszą i najdłuższą pielgrzymkę kajakową z gminy Sianów do Lichenia.

Wyczyn nie dla każdego

Przyznaje, że ta wyprawa była fizycznie wyczerpująca.

- Zaczynając, spotkałem się z ogromną krytyką ze strony przyjaciół. A to, że jestem za stary i do tego chcę pływać morzem, a to, że zimno, czy że trasa za długa. Każdego dnia w mediach społecznościowych zdawałem relację z wyprawy. Reakcje osób czytających dawały mi nadzieję, że to, co robię ma sens. A w chwilach słabości, pozwoliły mi je pokonać - opisuje.

Trasa nie jest łatwa. Obejmuje prawie całe wybrzeże Bałtyku, Mierzeję Wiślaną, kanały, rzeki - trzeba płynąć czasem z nurtem, czasem pod nurt, oraz Zalew Szczeciński. Nie każdy jest w stanie ją przepłynąć. Trzeba mieć wiedzę, szczególnie na temat odpowiednich warunków pływania po morzu, umiejętności, ale także odpowiednie przygotowanie do pokonywania dużych dystansów.

Najtrudniejszym odcinkiem był ten ostatni, na którego końcu czekał dom i wygodne łóżko. Po pierwsze, ze względu na pogodę.

- We wtorek przewidywałem załamanie pogody na Bałtyku, a moglibyśmy popłynąć jeszcze dwie godziny dłużej. W środę walczyliśmy z morzem przez 12 km. Gdyby wiatr i fale były w inną stronę, nie dalibyśmy rady - opowiada.

Wspomina też odcinek do Władysławowa: - Aby tam dopłynąć, musieliśmy wystartować o godz. 3. Około godz. 15 pojawił się przeciwny wiatr i wysokie fale. Byliśmy już w pobliżu portu. I ten krótki odcinek przysporzył nam trochę kłopotów.

Obaj panowie cieszą się, że bezpiecznie dotarli do domu. Co dalej?

- Kusi mnie 8500 km linii brzegowej Bałtyku. Ale na pewno nie teraz i nie tymi kajakami. Czas pokaże. Na razie myślę o mniejszych przedsięwzięciach. Mariusz natomiast chce przepłynąć z Darłowa do Bornholmu. Ja się na to nie piszę, bo to 24 godziny wiosłowania. Może ktoś z doświadczeniem chciałby do niego dołączyć? - pyta pan Włodzimierz.

I obiecuje swoje wsparcie w zorganizowaniu wyprawy.

Joanna Boroń

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.