Panu Pawłowi dawano trzy tygodnie życia. Minęły 22 lata. Ma się świetnie

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Szkocki
Leszek Wójcik

Panu Pawłowi dawano trzy tygodnie życia. Minęły 22 lata. Ma się świetnie

Leszek Wójcik

Pan Paweł nie umarł, bo wątroba od zmarłej kobiety dotarła na czas. To była druga tego typu operacja w szpitalu wojewódzkim. Pan Paweł jest więc Numerem Dwa. - Z organem tej kobiety żyję już 22 lata - mówi.

Kiedy Pawłowi Pajączkowskiemu życie wywróciło się do góry nogami, mieszkał w Gryfinie i pracował w Elektrowni Dolna Odra.

- Byłem zdrowy, to znaczy tak się czułem - opowiada. - I nagle, na rybach, zwymiotowałem krwią. Tak to się zaczęło.

Historia Numeru Dwa

Najpierw były nietrafione diagnozy, podejrzenie wrzodu żołądka i długie leczenie, które nie przyniosło spodziewanych rezultatów. W końcu poszedł do drugiego lekarza, który nie miał wątpliwości: marskość wątroby. Jedyna szansa: przeszczep.

Pan Paweł, obecnie 58-latek, do dzisiaj pamięta emocje, które towarzyszyły mu w oczekiwaniu na organ.

- Przeżyłem straszne chwile - przyznaje. - Lekarze mówili, że mam przed sobą zaledwie trzy tygodnie życia. Na szczęście ich diagnoza się nie sprawdziła.

Przeszczep wątroby wykonano 5 lutego 2001 r. w szpitalu przy ul. Arkońskiej w Szczecinie. Transplantacji dokonał dr Roman Kostyrka.

- Od tego czasu minęły już 22 lata. I całkowicie się zmieniłem - mówi Paweł Pajączkowski, który zapisał się w historii szpitala przy Arkońskiej jako drugi pacjent z przeszczepioną wątrobą. - Mam świadomość, że jest we mnie cząstka innej osoby. I że nie jestem już tym samym człowiekiem, co byłem - kontynuuje pan Paweł. Często chodzę na potańcówki - uwielbiam tańczyć, choć wcześniej nie sprawiało mi to przyjemności. Czuję się bardzo dobrze. Lekarze i ta młoda kobieta, której wątrobę mam w sobie, podarowali mi drugie życie. Nie ma dnia, abym o tej dziewczynie nie myślał.

Sprawy ostateczne

O roli dawców i ich rodzinach pamięta również dyrektor szpitala, Małgorzata Usielska.

- Nie wolno zapominać o tragediach tych ludzi. Pogrążonych w bólu po stracie najbliższych osób, których organy wszczepiamy podczas transplantacji - twierdzi. - Na wykorzystanie narządów ich bliskich zgodzili się z miłości do drugiego człowieka. Należy przed nimi chylić czoła. Bez nich nie byłoby tego tysiąca przeszczepów. Tysiącu osobom nie udałoby się uratować życia.

Bo przeszczep to ostateczność.

- Ostatnia szansa - podkreśla dr Samir Zeair, który kieruje programem transplantacji wątroby w szpitalu wojewódzkim. - Próba uratowania już umierającego. Któremu w żaden inny sposób nie umiemy pomóc. Ta świadomość sprawia, że każdy zabieg przeżywamy tak samo mocno. Każdy wiąże się z wielkimi emocjami.

W podobnym tonie mówi o swojej pracy prof. Marta Wawrzynowicz-Syczewska:

- To nie jest łatwy kawałek chleba. Określiłabym go jako słodko-kwaśny. Piękna praca, dająca satysfakcję i przynosząca sukcesy, ale... zawsze w cieniu śmierci.

Mówią o nim Hiob

- Nadaje się jako scenariusz dobrego dreszczowca - prof. Syczewska przywołuje historię pana Sławka. - I choć wciąż nękają go coraz to inne choroby, on nadal walczy. Został szczęśliwym ojcem i zrealizował swoje marzenie: jest strażakiem. Tak jak chciał. - Mówią o mnie Hiob - przedstawia się pan Sławek. - Że wszystko we mnie trafia. Mimo to się nie poddaję.

Ma 31 lat, choć wygląda na 15. Nawet strażacki mundur nie dodaje mu powagi. Jego chłopięca twarz wszystkich wprowadza w błąd.

- Już się przyzwyczaiłem, że policjanci z drogówki zawsze zatrzymują mnie do kontroli - śmieje się nasz rozmówca.

Kłopoty ze zdrowiem zaczęły się u niego dość wcześnie. Przeszczep wykonano w 2015 r.

- Operacja się udała. Wątroba zaczęła działać. I działała dokładnie dwanaście godzin. Potem coś złego zaczęło się dziać - opowiada.
Zespół opiekujący się panem Sławkiem podejrzewał, że wątroba jednak nie podjęła pracy. Lekarze postanowili więc usunąć świeżo wszczepiony organ, na który chory czekał osiem lat. Na zdobycie nowego miał 48 godzin.

- Ponownie wzięli mnie na stół - opowiada pan Sławek. - Otworzyli i, całkiem przypadkiem, dr Zeair przesunął rękę wyżej. Wtedy się zorientował, że pękła żyła łącząca wątrobę z sercem. Natychmiast założyli mi protezę i w ten sposób ponownie połączyli serce z wątrobą, która natychmiast zaczęła działać.

Choć pan Sławek walczy dziś z nowotworem, a potem, jak z nim wygra, czeka go następny przeszczep, jest dobrej myśli.
- Bo trafiłem na wspaniałych lekarzy. To aniołowie.

Dzięki nim czeka na drugiego synka. Dzięki nim został druhem Ochotniczej Straży Pożarnej w Trzebiatowie.
- Zawsze chciałem być strażakiem. Ze względu na zdrowie do straży państwowej nie miałem wejścia. Ale do OSP mnie przyjęli. Jestem szczęśliwy - mówi.

Licznik przeszczepów bije

Szczecin nie jest jedynym ośrodkiem w Polsce, w którym wykonuje się przeszczepy wątroby. Transplantacje są jeszcze przeprowadzane w Bydgoszczy, Gdańsku, Katowicach, Wrocławiu i Warszawie. Jednak jedynie w Szczecinie i Warszawie wykonuje się ich tak dużo - tylko w tych ośrodkach wykonano ich przeszło tysiąc.

Do pierwszego przeszczepienia wątroby w Szczecinie, w szpitalu na Pomorzanach, doszło w 1986 r. Wykonał go prof. Stanisław Zieliński. Jego uczniem był dr Roman Kostyrka, który w 2000 r. jako pierwszy wykonał transplantację w szpitalu wojewódzkim przy Arkońskiej - wszczepił wątrobę panu Krzysztofowi.

- Operacja się udała - mówi dr Kostyrka. - Pacjent przeżył kolejne dwadzieścia lat. Po operacji założył rodzinę, pracował zawodowo... Dziś już, niestety, nie żyje, ale zmarł z zupełnie innych powodów.

To, że pan Krzysztof przeżył przeszczep, zdaniem pioniera szczecińskiej transplantologii jest niezwykle ważne.

- Gdyby wtedy ta operacja się nie powiodła, wszczepienia wątroby przez wiele lat nie byłyby wykonywane. Na pewno zatrzymałby się rozwój tej dyscypliny - tłumaczy.

Dr Kostyrka dodaje, że tamte czasy naprawdę można nazwać pionierskimi.

- Na początku sam jechałem po organ na drugi koniec Polski, wracałem kolejne kilkanaście godzin do Szczecina, a potem natychmiast stawałem do stołu operacyjnego. To było naprawdę duże obciążenie fizyczne i psychiczne. Operacje wtedy trwały nawet 14 godzin. Na dodatek, choć dziś trudno to sobie wyobrazić, nie było internetu. Przez to dostęp do literatury fachowej był bardzo ograniczony. Przed wykonaniem pierwszego przeszczepu nie widziałem na żywo żadnego podobnego zabiegu. Takie czasy.
Dr Roman Kostyrka ze swoim zespołem wykonał około stu przeszczepień. W sumie w szpitalu wojewódzkim w Szczecinie doszło już dokładnie do 1023 przeszczepów wątroby. Tysięczna transplantacja odbyła się w styczniu tego roku. Pacjentem był Marcin Walukiewicz z Wałcza.

- Oddawałem honorowo krew w wojsku - opowiada pan Marcin. - Chodziło o to, by otrzymać dodatkowy urlop. W czasie rutynowego badania wykryli, że mam żółtaczkę typu „C”, która po kilku latach doprowadziła do marskości wątroby. Wtedy zostałem zakwalifikowany do przeszczepu.

Czekał cztery miesiące.

- Cztery długie miesiące! Każdy dzień był oczekiwaniem na jeden konkretny telefon - wyznaje. - Ten najważniejszy w życiu, kiedy miano mi powiedzieć, że jest dawca, i że jego organ idealnie do mnie pasuje. Ale kiedy w końcu ze szpitala do mnie zadzwonili, byłem przeziębiony. Nie mogłem się poddać operacji. Dopiero za trzecim razem wszystko się zgrało.

Leszek Wójcik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.