Nie czeka na słowo "dziękuję". Wystarczy adrenalina podczas akcji

Czytaj dalej
Fot. Fot. Archiwum prywatne
Piotr Drabik

Nie czeka na słowo "dziękuję". Wystarczy adrenalina podczas akcji

Piotr Drabik

Sylwetka. Krakowianin Grzegorz Nowak przekonuje, że większość ratowników medycznych to prawdziwi pasjonaci. O tym, jak wygląda ich praca, od dziesięciu lat pisze na swym blogu. A nam medyk z długim stażem opowiedział, jak wygląda świat obserwowany z karetki pogotowia

Kamienica w centrum Krakowa. Mężczyzna w ciężkim stanie pilnie potrzebuje pomocy medycznej. Na ratunek pędzi do niego karetka pogotowia. - Kiedy weszliśmy do mieszkania, okazało się, że ten pacjent jest nieprzytomny. Leżał między szafą a łóżkiem. Ciężko było go wyciągnąć z tej niewielkiem przestrzeni - wspomina Grzegorz Nowak.

Dla krakowianina była to pierwsza tak poważna interwencja podczas praktyk zawodowych, które odbywał ponad dziesięć lat temu. By uratować pacjenta, trzeba było przeprowadzić resuscytację. Grzegorz Nowak pomagał w niej i uciskał klatkę piersiową poszkodowanego. - Mężczyzna „wracał” na chwilę, pojawiało się tętno i praca serca. Jednak po chwili znów tracił puls - opowiada ratownik. Decyzja: jak najszybszy transport pacjenta do szpitala.

W karetce cały czas mężczyzna był reanimowany przez zespół pogotowia. Już na ostrym dyżurze lekarz spojrzał w dokumentację, potem na twarz mężczyzny, aż wreszcie na ratowników. „Ja znam tego pacjenta. On nie rokuje. Kończymy” - stwierdził. Te słowa lekarza dotknęły Grzegorza Nowaka. - Zakłuło mnie to w oczy, że to tak nie powinno wyglądać. Wylewaliśmy siódme poty przez kilkadziesiąt minut, próbując uratować tego pacjenta, a lekarz postawił na nim od razu krzyżyk - wspomina Grzegorz Nowak.

Bloger z tatuażem

Ta sytuacja podczas praktyk pokazała mu, że zawód ratownika to ciężki kawałek chleba. Jednak to go nie zniechęciło i poświęcił się medycznej pasji. Na jej dowód na lewym ramieniu wytatuował sobie klepsydrę z krwią, którą owija wąż Eskulapa.

Rodowity krakowianin ma za sobą ponad dziesięć lat doświadczenia w pracy w zespole pogotowia i setki przeprowadzonych szkoleń m.in. z udzielania pierwszej pomocy. W dodatku prowadzi popularnego bloga Ratowniczy.net. Miesięcznie na stronę wchodzi nawet 40 tys. użytkowników. Grzegorz Nowak od dekady opisuje tam nowinki techniczne w ratownictwie, dzieli się swoimi doświadczeniami, opowiada, jak koledzy po fachu pracują w innych krajach.

- Dla przykładu w tureckim Izmirze paramedycy mają bardzo dokładne procedury postępowania ratowniczego. Jest dokładnie określone nawet, co zrobić w przypadku ukąszenia kleszcza. Opracowanie takich wytycznych od lat przerasta polskie Ministerstwo Zdrowia - przyznaje ratownik.

Poza ciocią pielęgniarką w rodzinie Grzegorza Nowaka nie ma tradycji medycznych. On sam zainteresował się pierwszą pomocą w młodości, gdy był w harcerstwie. Na ratownictwo zdecydował się po skończeniu technikum mechanicznego, zamieniając warsztat samochodowy na karetkę pogotowia.

Wybrał dwuletnią szkołę policealną dla ratowników medycznych. - W jej trakcie nie otrzymaliśmy dobrego przygotowania od strony psychologicznej. Do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć, poczuć na własnej skórze - przekonuje 33-letni ratownik.

Zespół karetki spotyka się ze śmiercią często: 3-4 razy w miesiącu. Najczęściej pacjenci odchodzą w ciszy własnych czterech ścian, czasami nawet bez obecności rodziny. To szara codzienność w pogotowiu ratunkowym. Ludzi takich jak Grzegorz Nowak napędza nadzieja, że pacjenta jednak uda się uratować.

Wśród cudów ratownik wymienia przypadek nagłego zatrzymania krążenia. - Kiedy serce przestaje pracować, człowiek jest już jedną nogą na tamtym świecie. To bardzo poważny stan. Czasami takiego pacjenta udaje się dowieźć do szpitala, a potem może on bardzo długo dochodzić do siebie - mówi ratownik.

Niestety, medycy częściej niż słowo „dziękuję” wysłuchują pod swoim adresem obelgi podczas interwencji. Nikt w Polsce nie zbadał, jak często pracownicy pogotowia padają ofiarą agresji i ataków przemocy podczas wyjazdów do poszkodowanych. Grzegorz Nowak przyznaje, że nieraz podczas akcji pacjenci podnosili na niego rękę.

Innym problemem są fałszywe i nieuzasadnione wezwania. - Niektórzy ludzie myślą, że w karetkach nadal jeżdżą lekarze. Nie dość, że zbadają, to jeszcze wypiszą receptę i skierowanie do szpitala. Tego nie ma już od lat - podkreśla ratownik.

Protest aktem desperacji

Zawodowa droga Grzegorza Nowaka rozpoczęła się od pracy na szpitalnym oddziale ratunkowym. Zwolnił się po roku, bo miał podstawę miesięcznego wynagrodzenia w wysokości 950 zł brutto. Choć na przestrzeni lat zarobki w zespołach karetek pogotowia znacznie wzrosły, to i tak w wielu miejscach w Polsce rzadko przekraczają 2 tys. zł na rękę.

Niskie pensje to jeden z powodów ogólnopolskiego protestu ratowników medycznych, który trwa od miesiąca. Najpierw oflagowali oni karetki, a przez ostatni tydzień za każdym razem, jadąc do pacjentów, używali „kogutów” i syren (zwykle używa się ich tylko, ratując ludzi będących w stanie zagrożenia życia).

- To akt desperacji. Ratownicy nie chcą żyć w taki sposób jak teraz, czyli pracując więcej godzin, niż zakłada etat. O ile go w ogóle mają - komentuje krakowianin. Nie dziwi go, że wielu kolegów po fachu zmienia zawód lub wyjeżdża za granicę.

Ponadto możliwości rozwoju zawodowego w strukturach polskiego ratownictwa medycznego są ograniczone. Dla przykładu w Wielkiej Brytanii występuje stopniowanie zawodu paramedyka. - A u nas po wielu latach pracy, poza kursami doszkalającymi, nie mamy żadnej możliwości rozwoju zawodowego. Szczytem kariery jest stanowisko kierownika dwuosobowego zespołu ratowniczego - przyznaje Grzegorz.

Zawsze robi coś więcej

Sam od kilku miesięcy pracuje na terenie bazy międzynarodowych sił koalicyjnych w Afganistanie. Wcześniej brał udział m.in. w szkoleniach w Kenii w ramach wolontariatu dla Polskiej Misji Medycznej. - Ten wyjazd pokazał mi, jak system ratownictwa medycznego może nie istnieć. Tam nie ma publicznego dostępu do pomocy na wzór Polski. Karetki publiczne nie przyjeżdżają do domu. Chyba, że pacjent ma pieniądze - opowiada Grzegorz Nowak.

Krakowianin mocno zaangażował się również w pomoc nie tylko pacjentom, ale i kolegom po fachu. Dowodem jest cykl spotkań „Ratownictwo Po Godzinach”, które cztery lata temu zainicjował razem przyjacielem Jerzym Jaskułą. - Chcieliśmy zintegrować środowisko ratowników. Efekt przerósł nasze najśmielsze oczekiwania - przyznaje Jerzy Jaskuła, który teraz pracuje w Wojskowym Instytucie Medycyny Lotniczej, a także prowadzi zajęcia w Collegium Medicum UJ.

Na pierwszym spotkaniu pojawiło się kilkadziesiąt osób, głównie znajomych obu panów. Po czterech latach cykliczne spotkania ratowników odbywają się w 15 miastach Polski. Wystąpiło już na nich w sumie 262 prelegentów - ratowników medycznych, pielęgniarek, lekarzy, psychologów i pacjentów. Od początku zamysłem „Ratownictwa Po Godzinach” było nie tylko umożliwienie ludziom z branży spotkań po dyżurze, ale przede wszystkim wymiana doświadczeń i wiedzy. - Obaj chcieliśmy zrobić coś więcej. Poza tym Grzesiek to dobry kumpel i profesjonalista z głową pełną pomysłów - mówi nam Jerzy Jaskuła.

Zasypia bez koszmarów

Wiedzę z zakresu ratownictwa Grzegorz Nowak przekazuje nie tylko na blogu, ale również podczas szkoleń dla firm i instytucji. Od 2008 roku przeszkolił setki, a może nawet tysiące kursantów z udzielania pierwszej pomocy. - Praktyka zawodowa pokazuje, że ludzie chcą pomóc w sytuacji zagrożenia w jakikolwiek sposób - zaznacza krakowianin.

Serce każdego ratownika rośnie, kiedy po przyjeździe na miejsce akcji pacjentowi próbują pomóc przypadkowe osoby. - Bez tlenu mózg jest w stanie wytrzymać tylko około 4,5 minuty. Po tym czasie zaczyna obumierać. Przyjazd karetki w tak krótkim czasie jest niemożliwy. Dlatego bez działania przechodniów nasze czynności ratownicze często nie miałyby sensu - wyjaśnia ratownik.

Pomimo wielu ekstremalnych sytuacji na co dzień Grzegorz nie ma koszmarów związanych z pracą. Zawsze z kolegami stara się „przerabiać” wyjazdy do pacjentów, co się udało, a co można było zrobić jeszcze lepiej. A od stresów i wysokiej adrenaliny krakowianin najczęściej odpoczywa w górach lub podczas biegania. Marzenia? - Żeby jedynym zmartwieniem moim i moich kolegów po fachu było udzielenie jak najlepszej pomocy pacjentowi, a nie kwestie zarobków i warunków pracy - odpowiada ratownik.

Zobacz też: Rodzinna wyprawa. Dookoła świata śladami Stasia i Nel

Źródło:Dzień Dobry TVN

Piotr Drabik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.