Ludzie żyją tak długo, jak długo o nich pamiętamy...

Czytaj dalej
Fot. Małgorzata de Oliveira
Magdalena Olechnowicz

Ludzie żyją tak długo, jak długo o nich pamiętamy...

Magdalena Olechnowicz

Rozmawiamy z dr Martą Anną Sałapatą, pedagożką i psychotraumatolożką specjalizującą się w tematyce straty i żałoby w gabinecie „Alfabet żałoby” w Słupsku.

Przed nami 1 listopada - Dzień Wszystkich Świętych. Dzień nostalgii i zadumy. Wracają wspomnienia o bliskich, których już z nami nie ma.

Tak… dzień nostalgii. To taki dzień, kiedy emocje po stracie może przywołać na nowo. Można to określić trajektorią cierpienia, przeplatanie się chwil dobrych z trudnymi, wywołanymi wspomnieniami, ważnymi datami, rocznicami. To wszystko ma prawo do nas wracać i nie ma w tym nic złego, że tak się dzieje.

Wracają też jednak przykre wspomnienia

Tak i słyszę teraz dużo takich pytań od pacjentów, na przykład „Czy ja na pewno muszę iść na ten cmentarz, bo ja się potem nie mogę przez trzy dni pozbierać, bo wszystko wraca na nowo…” Odpowiedź związana jest oczywiście z indywidualnymi potrzebami osoby po stracie, bo to zawsze kwestia tego, co i kiedy się wydarzyło. Kogo utraciliśmy, w jakich okolicznościach, jaka była między nami relacja. Problem funkcjonowania osoby w żałobie polega na tym, że jest ona stale narażona na ocenę innych. Ja mam duży sentyment do noszenia czarnej aksamitki na klapie marynarki, która kiedyś sygnalizowała, że jest przed nami osoba z doświadczeniem straty. To był taki znak, aby się nią opiekować, rozumieć, że jest w okresie ochronnym, że trzeba dać jej przyzwolenie na smutek. Pewnym nadużyciem jest narzucanie czasu przeżywania żałoby odgórnie. Jeszcze kilkanaście lat temu można było spotkać się z oczekiwaniem społecznym, żeby żałobę po rodzicach, dziadkach i rodzeństwie nosić pół roku, po małżonku rok i sześć tygodni, a po dalszych krewnych trzy miesiące. A nie może być tak, że ktoś nam wyznacza, jak długo może trwać nasza żałoba. Po roku nie wstanę nowo narodzona i powiem: teraz już jest dobrze i będę żyła dalej.

Ale na cmentarz pójść wypada…

O... słowo klucz – wypada. „Długo cię u Mamy (Babci, Dziadka – wstawić dowolnie) nie widziałam, a tak nie wypada bliskich zaniedbywać!”. To trochę tak, jakby postawić przy bramie cmentarza księgę wejść i wyjść, aby każdy mógł sprawdzić, ile razy ktoś był przy grobie bliskiej osoby. Jakby miłość mogła być uwiarygodniona liczbą wizyt na cmentarzu i zapalonych zniczy. Wielokrotnie pojawiają się w gabinecie osoby, które mówią, że jak już pójdą na cmentarz, to chciałyby się położyć obok grobu i tam już pozostać. W sytuacji takiego emocjonalnego ciężaru pytam zazwyczaj o to, co dla tej osoby – w jej ocenie – jest lepsze. Chodzić na ten cmentarz i potem nie móc przez tydzień funkcjonować czy starać się żyć w domu z i tak rozszarpanym sercem. Tradycja odwiedzania grobów bliskich to jeden z wielu rytuałów, który od zawsze miał za zadanie wspierać i chronić osoby po przeżyciu straty. Dziś ta potrzeba może ulegać zmianie, a nawet powodować u niektórych dyskomfort czy wręcz lęk. Nie jest to jednak powód do wstydu czy poczucia winy. Na cmentarzu spoczywa ciało bliskiej osoby, ale pamięć o niej, miłość do niej, jest z nami i w nas.

Niektóre osoby jednak mają potrzebę zapalenia znicza..

Oczywiście… by w postaci tego światełka dać wyraz pamięci i uczuć. Jeśli jest to dla kogoś ważne, to należy postępować zgodnie z własnymi potrzebami. Dlatego jestem daleka od udzielania porad w tym zakresie, bardziej bliskie jest mi towarzyszenie osobie, która pyta, czy to będzie dobrze, jeśli ja zrobię tak czy tak. Odpowiadam, jeżeli tak właśnie pan/pani czuje, to jak najbardziej. Ważne, aby nie czuć się przymuszonym do różnych zachowań na przykład z powodu obawy, że jakaś ciocia nam powie, że dawno nas nie widziała na cmentarzu i że jak tak można. To jest wtórnie raniące. Jednej osobie ulgę przynosi codzienne chodzenie na cmentarz, inna nie jest tam w stanie pójść w ogóle. I trzeba to zrozumieć.

Zastanawia mnie czasami, dlaczego ludzie wieszają na specjalnie wyznaczonych ścianach na cmentarzach – same tablice z nazwiskami. Bywa, że grób jest w innej części kraju albo nawet w innej części świata, a ludzie wieszają tablicę z nazwiskiem i przychodzą pod nią, aby zapalić znicz.

Czasami jest tak, że dopóki nie zobaczymy imienia i nazwiska bliskiej osoby w konkretnym miejscu, na przykład na nagrobku czy też na takiej tablicy, to ciężko jest uwierzyć, że ta śmierć się wydarzyła. Generalnie to wszystko służy podtrzymywaniu pamięci o kimś i naszej więzi z tą osobą. Jeśli ktoś ma potrzebę zapalenia znicza pod samą tablicą, położenia kwiatów, pomodlenia się, chwili zadumy, to niech to robi. Czasem widuję na cmentarzu osoby, które stoją przy grobie i mówią na głos. Potrzebują tej tablicy, pomnika, po to, aby móc podtrzymać personalny, fizyczny wymiar tej relacji. Bo im jest to potrzebne. A jeśli jest potrzebne, to dlaczego nie? Między innymi po to są też w niektórych miejscach ławeczki przy grobach. Aby przysiąść, porozmawiać, zwierzyć się, zapytać o radę, podzielić się czymś albo nawet kopnąć w ten pomnik.

Ze złości – dlaczego mnie zostawiłeś…?

To też. Ale są osoby, które przychodzą na cmentarz do bliskiego zmarłego po to, aby podzielić się bieżącymi sytuacjami z życia. Jeśli to pomaga komuś, kto przeżywa stratę, to nie możemy tego oceniać. Romowie na cmentarz przynoszą jedzenie i alkohol, Toradżowie z indonezyjskiej wyspy Celebes wykopują rokrocznie w sierpniu ciała swoich bliskich, myją je, czeszą i ubierają w nowe stroje… Nie ma jednego uniwersalnego modelu radzenia sobie ze stratą, a nasz świat jest bogaty w różne rytuały zarówno na poziomie indywidualnym, jak i zbiorowości. To wszystko ma na celu porządkowanie naszego doświadczania i wsparcie w procesie adaptacji do świata bez bliskiej osoby.

Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Widzimy, że rodziny często robią zbiórkę na sprowadzenie ciała z zagranicy, bo jest to bardzo droga usługa. Ja powiedziałam moim synom, że gdyby zdarzyło mi się umrzeć zagranicą, nie marnowali pieniędzy na sprowadzenie zwłok. Bo to tylko ciało, a ja i tak będę z góry na nich patrzeć i jak będą chcieli mi coś powiedzieć, to nie muszą iść na cmentarz, wystarczy, że spojrzą w górę. A jednak ludzie chcą pochówku na cmentarzu blisko domu...

Uśmiecham się, bo widzę, jakie fajne ma pani poczucie bezpieczeństwa w ulokowaniu się tam, u góry…

Różnie może być, ale tak sobie to wyobrażam, że będę mogła obserwować kolejne pokolenia mojej rodziny, siedząc na jakimś białym obłoczku...Poza tym nie chcę być pochowana w ziemi. Wyobrażam sobie, że będzie mi tam zimno.

O! To tak jak dzieci, które się często zastanawiają, jak to jest możliwe, że babcia poszła do nieba, skoro jest przysypana ziemią i dociśnięta płytą nagrobną. Wracając do pytania - niektórzy mają potrzebę sprowadzenia ciała, aby nie odczuwać wyrzutów sumienia z tytułu porzucenia swojego bliskiego. Poza tym chcą, aby miejsce spoczynku było niejako na wyciągnięcie ręki, aby mogli się tam spotkać. Czasami jest to życzenie zmarłego, który jeszcze za życia głośno wyrażał swoją wolę pochowania na konkretnym cmentarzu czy w rodzinnym grobie. Nie ma co ukrywać, że jest też w nas jakieś przywiązanie do ziemi, do miejsca. Ale wiąże się to też z przeświadczeniem, że tak długo będziemy żyć, jak trwamy w pamięci innych ludzi. Nagrobek jest miejscem, przy którym się spotykamy, bo pamiętamy.

Czasami raz w roku, właśnie 1 listopada.

Tak i słyszymy zazwyczaj te same rozmowy. „Ale ty wyrosłeś! Musimy się spotkać na kawę. Przesuń ten znicz na środek. A kto przyniósł ten zielony, przecież nie pasuje do reszty…”.

Czy tak powinien wyglądać ten 1 listopada?

Jestem daleka od określania, jak jest właściwie, mam jednak przekonanie, że utraty to ważne doświadczenia, uczące i kształtujące. Jeśli spotkamy się na cmentarzu z innymi ludźmi, przywiedzionymi do tego grobu pamięcią o zmarłym, o relacji z nim, o więziach, które stworzył w swoim życiu, to dlaczego mamy się nie uśmiechać i nie pożartować. To niezwykłe, że gromadząc się wokół grobu, jednak koncentrujemy się na życiu, wspominamy, oddajemy się refleksji, ale i przekomarzamy się w kwestii ustawienia kwiatów czy zniczy.

Łatwiej jest pogodzić się ze stratą bliskiej osoby komuś, kto jest wierzący? Chrześcijanin może sobie poukładać w głowie, że ten, kto odszedł, jest w niebie, bo jest życie wieczne, bo jest raj. Dla ateisty po śmierci nie ma nic.

Trudno stwierdzić, czy wierzącemu jest łatwiej. U tych osób wielokrotnie pojawia się żal do Boga – że kogoś zabrał do siebie, żal do księdza, który mówi, że Bóg tak chciał. Ta relacja z Bogiem może stać się bardzo skomplikowana. Od pozostania taką, jaka była przed stratą, przez jeszcze silniejszą więź i poszukiwanie sensu w zawierzeniu Jego decyzjom, po opór, bunt, obrazę na Boga i zaprzestanie chodzenia do kościoła. Czasami łatwiejsze jest przekonanie, że świat jest tylko tu i teraz. Jednak jeśli wiara daje nam pewność, że spotkamy się kiedyś, być może w niebie, to może być bardziej wspierające niż u osób, dla których po śmierci nie ma już nic. Bo jak w tej pustce się odnaleźć...

Pracuje pani na co dzień z osobami w żałobie. Jak pomóc takiej osobie? Jak pomóc komuś, gdy na przykład bliska osoba popełnia samobójstwo?

Wsparcie w żałobie zależy zazwyczaj od sytuacji i od potrzeb. Nam się wydaje, że potrzebne jest pocieszanie, zapewnianie o tym, że wszystko będzie dobrze. A to nie działa, czasem wręcz odwrotnie. Ostatnio, przed konferencją, podczas której miałam wystąpienie na temat żałoby i depresji, napisała do mnie znajoma z prośbą, żebym powiedziała, aby „pozwolono nam być w żałobie i z naszą stratą tyle czasu, ile potrzebujemy, i smutek, zaduma, łzy na myśl o tym, że Ktoś jest Nieobecny, nie wymaga niczego od naszego otoczenia (…) to po prostu życie.” A naszym zadaniem wspierającym jest BYCIE obok… Natomiast strata bliskiego w wyniku samobójstwa, o którą pani zapytała, to jedno z najbardziej traumatyzujących doświadczeń. Niektóre osoby nie mogą uwierzyć, że to się w ogóle stało. Inne mają problem z poukładaniem sobie tego, że wczoraj jeszcze rozmawialiśmy, śmialiśmy się, snuliśmy plany na przyszłość. A dzisiaj już tej osoby nie ma. Pomoc polega czasem na stworzeniu przestrzeni na żal, złość, pytania, na które nie znajdujemy odpowiedzi. Czasem na psychoedukacji, wytłumaczeniu, czym w ogóle jest żałoba, z czym się może wiązać, innym razem z zaopiekowaniem wyrzutów sumienia…

Osoby, które zostają, mają wyrzuty sumienia?

Często się zdarza, że pozostający bliscy myślą, że może coś przeoczyli, że zignorowali jakieś sygnały, że niepotrzebnie posłuchali kogoś i teraz żałują. Kiedy ktoś opiekuje się osobą w kryzysie i ta osoba mówi, że ma dosyć, wtedy pojawia się błędne przekonanie - spotykane nawet wśród profesjonalistów - że jak mówi, to nic sobie nie zrobi, bo tylko osoby, które nie mówią o swoich zamiarach, popełniają samobójstwo. Potrzeb do zaopiekowania w takiej sytuacji jest bardzo dużo. I nie ma jednej właściwej drogi, uniwersalnej recepty. To jest zawsze wsparcie szyte na miarę.

Pojawia się też szukanie winnych. Znam sytuację, kiedy rodzice, których syn popełnił samobójstwo, obwiniali byłą dziewczynę syna. Ta 15-latka słyszała od nich, że to przez nią, że życzą jej śmierci, że lepiej byłoby, aby się w ogóle nie urodziła, bo wtedy ich syn by żył.

Wskazanie palcem kogoś winnego sytuacji czasem zdejmuje z nas poczucie odpowiedzialności, ale też pomaga w próbie zrozumienia, dlaczego to się stało. Bliscy szukają winy w sobie, ale zdarza się też, że w czyichś słowach/działaniach, obwiniają czasem Boga czy lekarzy, że nie pomogli. W tych słowach, które pani przywołała, zawarty jest potok żalu i rozpaczy. Ta dziewczyna musiała również znajdować się w bardzo trudnej sytuacji…

Czy inaczej przeżywa się śmierć osoby w wyniku choroby, podeszłego wieku niż w śmierci samobójczej?

Samobójstwa są obarczone społecznym stygmatem. Osoby, które się decydują na taki krok, są określane albo jako tchórze, którzy uciekają przed trudnościami, albo jako bohaterowie, niezwykle silni i odważni. To krzywdzące stereotypy, które zafałszowują realną potrzebę wsparcia w kryzysie psychicznym. A społeczna pokusa uzyskania odpowiedzi na pytanie: Kto jest winny? kto nie zauważył kryzysu bądź go zlekceważył, jest wciąż bardzo silna. Dlatego też prowadzonych jest coraz więcej działań w obszarze prewencji samobójstw: edukacyjnych, profilaktycznych, pomocowych. Polecam uwadze czytelników platformę zatrzymaj samobójstwo - Życie warte jest rozmowy (zwjr.pl). Zawartych jest tam wiele bardzo cennych informacji dla osób w kryzysie suicydalnym, dla ich bliskich, jak i dla bliskich po stracie. Strefa pomocy i strefa wiedzy to nieocenione źródła wsparcia.

Jest to śmierć nagła, podczas gdy ze śmiercią chorującej osoby można się powoli oswajać. Czy jednak można się przygotować na czyjąś śmierć?

Uczestnictwo w procesie choroby i umierania określa się jako żałobę antycypowaną. To stan, w którym możemy się niejako przygotować na śmierć bliskiego człowieka. Choć zazwyczaj i tak uważa się, że to jeszcze nie ta pora, że za szybko. Często pojawia się jednak poczucie ulgi, bo choroba była wycieńczająca i bliska osoba walczyła z bólem, a my nie mogliśmy jej ulżyć. Czasami ze swoimi studentami przeprowadzam pewien eksperyment. Pytam ich, co by zrobili, gdyby został im ostatni rok życia? Albo ostatni dzień? Pojawiają się wówczas dwie skrajne potrzeby. Z jednej strony chcieliby umrzeć szybko, nagle i bez bólu. Ale jednocześnie chcieliby mieć trochę czasu na to, aby się pożegnać z bliskimi, podomykać różne sprawy, kogoś czymś obdarować czy komuś coś powiedzieć. Kwestia spraw niedokończonych to ważne zagadnienie w radzeniu sobie ze stratą. Niemal każdy chce mieć czas, aby wybaczyć, przeprosić, podziękować czy powiedzieć, że kocha. W towarzyszeniu osobom chorującym mówi się, że ten koniec to wartość życia, jeszcze szansa na wspólne bycie... mamy jakieś pole manewru, aby coś zmienić, wyrazić to w czynach i gestach. Ten czas może być takim prezentem, którego nie mają osoby ginące nagle w wypadkach czy w wyniku śmierci samobójczej.

Myślę, że łatwiej jest pogodzić się ze śmiercią, gdy odchodzi osoba starsza. Można to sobie wytłumaczyć, że taka jest kolej rzeczy, że tak stworzony jest ten świat. Ale jak przygotować rodziców na odejście dziecka?

Szczerze mówiąc, to jedno z najtrudniejszych doświadczeń w mojej praktyce. Jest to wbrew logice świata, wbrew porządkowi rzeczy.

Jak odpowiedzieć rodzicom na pytanie: dlaczego moje dziecko musiało umrzeć?

Nie znam odpowiedzi na takie pytanie. Praca z osobą w żałobie polega na byciu razem, towarzyszeniu, na stworzeniu bezpiecznej przestrzeni do wypowiedzenia swoich uczuć. Jednym z ważnych zadań w żałobie jest nadawanie sensu. To początkowo jest absurdalne. Bo jak znaleźć sens tego, że umiera dziecko. Ale z czasem staram się pokazać, że to, kim teraz jest ten rodzic, kim się stał jako osoba, jest zasługą tego, że to dziecko było z nim. Ono też nas czegoś nauczyło. Pokazało pewną prawdę o świecie, o nas samych, wniosło różne wartości w nasze życie. Czasami wynikiem tego jest zwrócenie uwagi na osoby, które mamy obok siebie, dostrzeżenie ich niejako na nowo...

Znam jednak sytuacje, że małżeństwa po stracie dziecka się rozstają. Nie są w stanie dalej żyć razem.

Tak bywa… wydaje się, że może to być związane z naszą indywidualną wytrzymałością na różne trudności, z naszą pojemnością na cierpienie, z umiejętnością wspierania się nawzajem. Rozstania pojawiają się czasem ze względu na obwiniane się, że czegoś nie zrobiliśmy, że ktoś się nie zgadzał na jakąś procedurę medyczną, że wsparcia w chorobie było za mało. Czasami nie mogą patrzeć sobie w oczy, wraca do nich cała ta smutna historia...

Pisałam kiedyś o tragicznym wypadku szybowca, w którym zginął 17-latek. Proces ciągnął się latami. Po kilku latach odwiedziłam dom rodziców. Pokój chłopca był w stanie nienaruszonym. Jakby wyszedł wczoraj i miał wrócić za chwilę. Rodzice kupowali nawet kolejne części książek, które czytał syn… To mnie tylko utwierdza w przekonaniu, że ze śmiercią dziecka pogodzić się nigdy nie można…

Tak… to określenie, którego pani użyła -pogodzenie się - to nic innego jak jeden z etapów powszechnie znanej teorii żałoby. Autorka tej teorii Elizabeth Kübler-Ross wymieniała etapy takie, jak szok – gniew – targowanie się – depresja – akceptacja. Historii powstania tej teorii i zastrzeżeniom co do jej interpretacji można by poświęcić kolejne nasze spotkanie, powiem jedynie, że często wprowadza ona żałobników w błędne przekonanie, że radzenie sobie musi przebiegać według wymienionej wyżej kolejności i zakończyć się akceptacją. Sama autorka pisała o tym, że te etapy nie są jakąś stałą i niepodważalną drogą do przejścia. Mnie osobiście bliższe niż akceptacja jest pojęcie adaptacji, czyli przystosowywania się do rzeczywistości bez naszej bliskiej osoby. Tu z kolei pojawia się zagadnienie adaptacyjnych i nieadaptacyjnych - czyli niesłużących cierpiącemu- mechanizmów radzenia sobie. Zamrożenie, o którym pani wspomniała - w postaci tego nieruszonego pokoju - jest mechanizmem nieadaptacyjnym. Radzenie sobie ze stratą zależy niejako od naszej gotowości. Czasami jednak potrzeba rodziców jest taka, że chcą jakby siedzieć w tej kałuży bólu, mają problem z wykonaniem ruchu do przodu. Można się wówczas zastanawiać, dlaczego ta żałoba nabiera cech żałoby powikłanej. Jeśli śmierć była nagła, zaskakująca, dodatkowo związana z pasją młodego człowieka, to cóż pozostało po tym dziecku? Właśnie ten pokój. Czasem rodzice mówią, że niemal realnie widzą to swoje dziecko siedzące na łóżku, czytające książkę... czują zapachy, dotykają rzeczy, mają poczucie, że jest ono obecne tam cały czas. Jednak jeśli tworzy się pewnego rodzaju sanktuaria i nie pozwala nam to iść dalej, to sytuacja wymaga profesjonalnego zaopiekowania. A żałobę, żal po stracie i tak zawsze będziemy nosić w sercu...

Nie ma określonego czasu, jak długo powinna trwać żałoba…

Tak jak już wspominałam na wstępie, często spotykamy się z oceną społeczną nawet w przestrzeni tak intymnej jak własne cierpienie. O, jak szybko zaczął żyć, jakby się nic nie stało! Z drugiej strony: Dlaczego tak długo się umartwiasz? Musisz już zacząć żyć normalnie… A tak naprawdę niewiele osób ma dostęp do tej naszej najbardziej delikatnej części, w której nosimy tęsknotę, cierpienie, ulgę, wściekłość, wstyd, żal, ból… Do tej części serca, w której schowana jest ta miłość, za którą płacimy cenę w postaci żałoby… która może wrócić z pełną intensywnością, na przykład w tym dniu 1 listopada...

Magdalena Olechnowicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.