Hektary odcięte od świata. Tak jest na osiedlu Zalesie w Rzeszowie. Właściciele nie mają dojazdu do działek, chodzą po sądach już od 6 lat

Czytaj dalej
Fot. Krzysztof kapica
Autor Plęs

Hektary odcięte od świata. Tak jest na osiedlu Zalesie w Rzeszowie. Właściciele nie mają dojazdu do działek, chodzą po sądach już od 6 lat

Autor Plęs

Prywatni właściciele hektarów działek na rzeszowskim Zalesiu bez drogi dojazdowej. Bo na taką nie godzą się sąsiedzi. Sześć lat sprawy sądowej nie dało rozwiązania problemu, próbuje go rozwiązać Urząd Miasta Rzeszowa. Z nikłymi szansami na powodzenie.

Stanisław Tor przez 30 laty kupił na Zalesiu nieco ponad 30 arów zachwaszczonych ugorów. Bez sieci wodociągowej, kanalizacyjnej, energetycznej, bez dostępu do drogi publicznej, ale z cudownym widokiem, w którym centrum Rzeszowa ma się u stóp, z nadzieją, że wraz z rozwojem miasta tu też wkroczy cywilizacja i pozwoli zbudować dom. Podobnie postąpiło kilka innych osób. Wtedy jeszcze wokół domków było niewiele, głównie stare wiejskie gospodarstwa z koleinami prywatnych dróżek dojazdowych, z których nikt nikomu nie bronił korzystać.

Multisąsiedzki spór na Zalesiu
Z czasem Zalesie zyskało w Rzeszowie rangę dzielnicy prestiżowej. Przy wyasfaltowanych miejskich dróżkach poczęły mnożyć się prywatne, okazałe posesje, tylko pomiędzy nimi powstała enklawa również prywatnych ugorów, do których dojazdu już nie ma. Bo właściciele otaczających ją posesji powiesili w poprzek swoich prywatnych już dróżek łańcuchy, a na każdym tabliczki: „Teren prywatny, zakaz wstępu”.

Do hektarów działek w środku nie sposób się już dostać ani od ul. Ćwiklińskiej, ani Kiepury, ani Zelwerowicza, bo z każdej z nich trzeba by dokonać przestępstwa wtargnięcia na teren prywatny, by się dostać do swojego. Toteż od lat trwa tu multisąsiedzki spór: ci „od środka” chcą mieć dostęp do swoich nieruchomości. Na początek po to, żeby móc choćby pieszo dostać się do swoich posesji, w perspektywie - móc dowieźć materiały budowlane na domy, a potem - żeby móc do tych domów dojechać.

Ci „od zewnątrz” nie pozwalają i bronią swojego prawa do posiadania własności. I też mają argumenty: żeby im obcy ludzie tuż za progiem domów nie jeździli i nie zakłócali miru domowego. Albo żeby im działek nie przecinać drogą publiczną, bo ich posesje stracą na wartości, atrakcyjności i uroku.

Sprawa w sądzie od 6 lat
Zaczęło się i miało skończyć na negocjacjach między stronami sporu.

- Niczego nie przyniosły. Technicznie była możliwość poprowadzenia dojazdu z kilku stron, przez kilka prywatnych działek, ale żaden z właścicieli się na to nie godził. Niektórzy z nas zaczęli snuć domysły, że ci „od zewnątrz” chcą nas wziąć na „zmęczenie materiału”, że liczą na to, że się zmęczymy, zniechęcimy, aż w końcu zdecydujemy się sprzedać im nasze ary po atrakcyjnych cenach

- wspomina Stanisław Tor.

Ci „od środka” zdecydowali się złożyć zbiorowo w sądzie wniosek o ustanowienie drogi koniecznej, ale determinacji wystarczyło tylko jednemu. Sprawa trafiła na wokandę w 2014 roku, do dziś nie została rozstrzygnięta.

- Sąd powoływał biegłych, którzy mieli nakreślić plan przeprowadzenie takiej drogi - mówi Stanisław Tor, zaznaczając, że to nie on jest stroną w tym sporze sądowym. - Właściciel terenu, po której miałaby przebiegać, natychmiast plan oprotestowywał, wskazując, że istnieje możliwość, by do naszych działek dojeżdżać w innym miejscu.

I sąd nakazywał biegłym kreślenie planu innej drogi, po innym terenie, innego właściciela. Po czym następował protest tego ostatniego i sytuacja się powtarzała. W ten sposób biegli stworzyli co najmniej sześć planów, sześć ekspertyz, a każda kosztowała ok. 6 tys. zł. W końcu autor ostatniej zasugerował w swoich pisemnych wnioskach, że po co kłopotać sąd rozstrzyganiem tego sporu, skoro władze miasta zdecydowały się sporządzić plan zagospodarowania przestrzennego tego kawałka Rzeszowa, a plan ten uwzględnia przecież drogę dojazdową do „bezdrożnych”, prywatnych posesji. Czyli plan urzędu miasta rozwiąże problem - podpowiadał biegły. Takie gry i zabawy sądowe ciągnęły się przez kolejne sześć lat, rozstrzygnięcie nie zapadło. W końcu nastąpiła epidemia, sądy zwolniły tempo rozstrzygania, co oddaliło jeszcze termin sądowego rozwiązania problemu na czas nieokreślony.

Pozostało jeszcze 53% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 2,46 zł dziennie.

    już od
    2,46
    /dzień
Autor Plęs

Komentarze

1
Komentowanie artykułu dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników, którzy mają do niego dostęp.
Zaloguj się

Anna N

Czytając powyższy artykuł przyszły mi na myśl wspomnienia, które do dziś mam w pamięci. Dotyczą one artykułu z prasy, który czytała moja koleżanka w akademiku w Krakowie: „(…) W pięknie położonej miejscowości Zalesie k. Rzeszowa budowany będzie Młodzieżowy Dom Oświaty ZMW.” (obecnie są to pomieszczenia Uniwersytetu Rzeszowskiego). To początek lat 60-tych ubiegłego wieku. Byłam z tego dumna i tak jest do dnia dzisiejszego, bo od tego wszystko się zaczęło z korzyścią dla mojego miejsca na ziemi. Serce rosło na widok nowo powstających osiedli, domów i rozwijającej się infrastruktury powstającej dzięki przychylności władz Miasta jak i inicjatywom społecznym.
W związku z powyższym, treści zawarte w artykule Nowin Pana Andrzeja Plęs bardzo mnie zaskoczyły i poruszyły, ponieważ są nieobiektywne, stronnicze, w większej części mijają się z prawdą, a miejscowi mieszkańcy Zalesia wg artykułu to butni wichrzyciele pozbawieni empatii.
Pan Tor, który zlecił ten artykuł przekazał nierzetelne informacje. Jak sam podkreślił nie był stroną w sądzie w toczącym się postępowaniu o ustanowienie drogi koniecznej, które zostało wszczęte na wniosek właścicieli działek zakupionych, w większej części położonych na opisywanym zakrzaczonym areale i przedstawił informacje nieco omijające prawdę. Szkoda, że przed napisaniem tego artykułu nie zapoznano się z materiałami sądowymi dotyczącymi tej sprawy. Również zdjęcie zamieszczone w artykule jako dowód, nie dotyczy żadnej z proponowanych wersji rzeczoznawców sądowych, jest to zupełnie inny areał. Przyznaję, że nie znam dokładnej lokalizacji działki Pana Tor, ale wiem, że każdy pas pól uprawnych miał wytyczoną własną drogę polną biegnącą od gospodarstwa, obecnie ul. Smosarskiej do ulicy Zelwerowicza. Zapewne tak samo było w przypadku zakupionej przez Pana Tor działki. Kupując powinien zadbać o zabezpieczenie sobie prawa dojazdu do niej, albo w chwili, gdy przy ulicy Zelwerowicza i Smosarskiej rozpoczynano budowę nowych domów, którymi zarówno Panu Tor jak i innym sąsiadującym właścicielom działek, ten dojazd został zablokowany. Natomiast nigdy nie było dojazdu do tych pól od obecnej ulicy Ćwiklińskiej. Poza tym ulica Ćwiklińskiej nie jest przystosowana do przyjęcia dużego natężenia ruchu (3 m szerokości), a nawierzchnia nie pozwala na wjazd samochodów ciężarowych.
Jeżeli chodzi o tytułowe hektary odcięte od świata, które określono w artykule jako ”zakrzaczone mongolskie stepy”, to dziwią mnie pretensje o ten fakt. Przecież o ich stan powinni zadbać właściciele, bo dla chcącego nie ma nic trudnego, a zakazu wejścia nie zauważyłam w mojej okolicy. Owszem, zakazy wjazdu są, ale wymagałoby to przedłużenia mojej wypowiedzi, dlatego dodam krótko, że ściśle wiąże się to z wypadkami, które miały miejsce na tych polnych drogach (wypadek dzieci na quadzie, crossie, czy porzucenie skradzionego samochodu). Te polne drogi stanowią część czyjejś działki, więc kto będzie obciążony odpowiedzialnością za krzywdę bądź nieszczęście do którego dojdzie na jego własności? Tymi polnymi drogami dojeżdżają tylko właściciele działek, którzy mają do tego prawo. Przechodzenia, biegania czy spacerów co ma miejsce na co dzień nikt nikomu nie zabrania. Dodam, że pozostałe areały tej części dzielnicy Zalesia zarówno należące do Parafii w Zalesiu jak i prywatnych właścicieli również zlokalizowanych w zakrzaczonej części są utrzymywane wg wymogów ochrony środowiska lub prowadzona jest na nich uprawa roślin rolniczych.
Wydaje mi się, że poruszany problem rozwiązać może jedynie ustalenie planu przestrzennego zagospodarowania tego terenu. Projekt jego przewiduje doprowadzenie drogi publicznej do nowej dzielnicy Rzeszowa – Matysówki. W założeniach ma ona przebiegać również przez areały określone w artykule jako „stepy prawie mongolskie”.
Myślę, że nie powinno nikogo dziwić moje wzburzenie dotyczące treści opublikowanego artykułu, ale uważam, że każda zgoda na zło – prowadzi do jego zwycięstwa, stąd moje prywatne przemyślenia
Stała mieszkanka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2023 Polska Press Sp. z o.o.