Gdziekolwiek idę, szukam budynków i plenerów do filmu

Czytaj dalej
Fot. Piotr Kukla psc
Małgorzata Klimczak

Gdziekolwiek idę, szukam budynków i plenerów do filmu

Małgorzata Klimczak

Jako scenografka pracuje na planach filmowych. Uczy też studentów. Joanna Hrisulidu twierdzi, że młodzi ludzie dają jej dużo pozytywnej energii.

Na stronie Akademii Sztuki w Szczecinie pojawiła się wzmianka o pani pracy przy realizacji zdjęć do filmu „A Winter’s Journey”, czyli „Podróż zimowa”. Co to był za projekt?

To film, przy którym pracowałam w ubiegłym roku. Jego producentem jest studio Breakthru Films, znane z takich produkcji, jak nominowany do Oscara „Loving Vincent” oraz „Peter and the Wolf”, zdobywca Oscara w kategorii „Najlepszy krótkometrażowy film animowany”. Zdjęcia do „A Winter’s Journey” realizowane były w halach zdjęciowych Wrocławskiego Studia Filmowego CeTA - Centrum Technologii Audiowizualnych. W zeszłym roku padł ostatni klaps, teraz trwa etap postprodukcji. Podobnie jak „Loving Vincent”, „Podróż zimowa” realizowana była techniką animacji malarskiej. Budowa scenografii była wielkoskalowa. W hali mającej 1000 mkw. zbudowaliśmy rynek bawarskiego miasteczka, w mniejszej powstała karczma z 1812 roku. A to tylko dwie spośród 24 dekoracji, które stworzyliśmy razem z moim wspólnikiem - scenografem i kierownikiem budowy Michałem Krauze. Dekoracja była realistyczna, skrzętnie udokumentowaliśmy realia życia w Bawarii z początku XIX wieku, jednak wszystkie materiały, płaszczyzny, ściany i podłogi były mocno patynowane, malowane śmiałą kreską, ponieważ główną inspiracją scenograficzną było malarstwo romantyczne, mroźne, rozedrgane i pełne emocji. W wielu przypadkach odtwarzaliśmy istniejące płótna, np. obraz „Wędrowiec nad morzem mgły” Caspara Dawida Friedricha, którego dzieła były dla nas głównym źródłem inspiracji. Tak wyglądały przygotowania, a ostatecznie w postprodukcji każdy kadr będzie malowany przez artystów sopockiego studio Breakthru Films.

Co było wyjątkowe w tym projekcie?

Zazwyczaj w filmach, w których efekty specjalne są łączone ze scenografią tradycyjną, budowa dekoracji dotyczy tylko najbliższego otoczenia aktora, np. schodów, po których chodzi, fragmentu mostu lub muru, o który się opiera. W tym przypadku budowaliśmy wielkoskalową scenografię. Zrobiliśmy to między innymi po to, żeby pomóc ekipie malarzy, którzy będą podmalowywali wszystkie kadry w końcowym etapie. Dzięki temu obraz będzie, miejmy nadzieję, bardziej spójny. Istotny jest również komfort pracy w pełnej zbudowanej przestrzeni z cudownym wnętrzem stworzonym przez wspaniałą dekoratorkę Aniko Kiss i niezastąpionego rekwizytora Grzegorza Rzepeckiego. Mogliśmy przez moment poczuć się jak w bawarskim miasteczku i na alpejskiej polanie. To było największe wyzwanie w moim życiu, bo w dzisiejszych czasach już rzadko się buduje takie plany filmowe. Nowe technologie zastępują tradycyjną scenografię. Prawie wszystkie studia w Polsce powoli są wyposażane w ekrany ledowe, które pozwalają na to, żeby scenografia kreowana była tylko w najbliższej przestrzeni bohatera. Była więc to dla mnie wspaniała przygoda.

Czy przy serialu „Dom pod Dwoma Orłami” pracowało się bardziej klasycznie?

Praca scenografa to ciągła nauka i odkrywanie nowych rzeczy. Nie ma czegoś takiego jak standardowy serial czy standardowy film, standardowa reklama. Za każdym razem tworzymy coś innego. Długo prowadzimy dokumentację, szukamy informacji, gromadzimy materiały potrzebne do odtworzenia realiów życia w czasach i miejscu akcji określonych w scenariuszu. A więc tak, praca przy filmie „Dom pod Dwoma Orłami” w reżyserii Waldemara Krzystka wyglądała zupełnie inaczej niż przy „A Winter’s Journey”.

Przede wszystkim mamy różnicę czasową, bo akcja „A Winter’s Journey” toczy się w 1812 roku, a „Dom pod Dwoma Orłami” opowiada o niemal całym stuleciu, XX wieku. To bardzo istotna różnica, jeśli chodzi o rekwizyty, meble, przestrzenie, dodatki, kostiumy czy oświetlenie. Trzeba było szukać i dokumentować zupełnie inne rzeczy. Ponadto „Dom...” to serial, więc jego realizacja trwała dłużej. Zdjęcia do 10 odcinków robiliśmy dwa lata. Trudno mi znaleźć elementy wspólne między tymi produkcjami, bo mamy do czynienia z inną technologią, inną techniką przygotowania rekwizytów i scenografii. Każdy film jest inny i przy każdym praca zaczyna się od początku. Jeśli są scenografowie, którzy się specjalizują w filmach historycznych, to moim zdaniem nadal muszą się uczyć, odkrywać nowe rzeczy, ponieważ zawsze wychodzi się od scenariusza, a ten za każdym razem opowiada inną historię. Dotyczy innego okresu historycznego czy innego miejsca na świecie. W „A Winter’s Journey” mieliśmy Bawarię, w „Domu pod Dwoma Orłami” - Breslau, Wrocław, Lwów, Kazachstan i kresowe dwory, chałupy i pałace.

Który etap pracy przy scenografii jest dla pani najciekawszy?

Każdy etap pracy jest ciekawy i każdy lubię na swój sposób. Bardzo lubię ten moment, kiedy dostaję scenariusz. To jest jak czytanie książki połączone z oglądaniem filmu, bo często scenariusze są napisane w taki sposób, że podczas lektury w głowie pojawiają mi się obrazy. Tak było z „Domem pod Dwoma Orłami”. Po przeczytaniu scenariusza nie mogę się doczekać chwili, kiedy zacznę dokumentację. Gdziekolwiek nie pójdę, to rozglądam się i wyłapuję fajne budynki, idealne do jakiejś sceny, albo plenery, które nadają się do jakiejś sytuacji ze scenariusza. Ciekawe jest też dokumentowanie takich elementów, jak rekwizyty specjalne przyporządkowane do każdego aktora. Wtedy można dopasowywać też przestrzeń i scenografię do każdej postaci. Zastanawiać się, w jaki sposób kolorem i formą oddać jej charakter. Projektowanie i budowa scenografii to najtrudniejszy etap, bo to jest walka z czasem, z różnymi ograniczeniami, kombinowanie, jak ominąć różne współczesności znajdujące się w przestrzeni, żeby ich nie było widać. Ale jest to również piękny etap. Natomiast realizacja zdjęć to dla nas koniec pracy. Wtedy wszystko już mamy przygotowane i patrzymy, czy jest spójne. Ten ostatni etap przy dobrych wiatrach jest bardzo satysfakcjonujący.

A skąd film wziął się w pani życiu? Myślała pani o takiej pracy, idąc na studia?

Mój tata, Michał Hrisulidis, jest scenografem, i to on zaszczepił mi zainteresowanie tą branżą, pokazał mi, jak pracować, wszystko, co wiem i umiem, zawdzięczam jemu. To on zabrał mnie pierwszy raz na plan. Ale to nie było tak, że od początku wiedziałam, że chcę być scenografem. Scenografia była u mnie w domu od zawsze, ale studiowałam architekturę wnętrz na Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Pomyślałam, że to jest bardzo rozsądny kierunek, po którym znajdę pracę. Z jednej strony będę się czuła artystycznie spełniona, a z drugiej strony będę miała poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Okazało się jednak, że przez cały okres studiów moje projekty odbiegały od architektury wnętrz i były bardziej scenograficzne. Moi wykładowcy to zauważali, ale mieli do mnie zaufanie i widzieli w tym pewien potencjał, więc pozwalali mi na to, żebym prowadziła te projekty w kierunku bardziej scenograficznym niż architektonicznym. Mój dyplom magisterski to była scenografia wirtualna. Tematyka była oparta na mitologii Słowian. Stworzyłam świat zbudowany na drzewie „Axis Mundi”, na którego szczycie zasiada mitologiczna postać - Kur odmierzający czas. Zwizualizowałam ten projekt w Centrum Technologii Audiowizualnych metodą dosyć prostą, studencką, ale udało mi się nagrać kilka scen w scenografii wygenerowanej wirtualnie. Jednak żeby nie było wątpliwości, że jest to praca dotycząca architektury wnętrz, rozrysowałam w pniu drzewa pomieszczenia mieszkalne i przygotowałam rysunki techniczne z wszystkimi wymiarami i według ogólnie przyjętych zasad ergonomii.

Czego pani uczy studentów Akademii Sztuki?

Prowadzę zajęcia z podstaw projektowania scenografii na Wydziale Architektury Wnętrz. Prowadzę też Pracownię Wystawiennictwa i Nowych Technologii. Mam nadzieję, że udaje mi się studentów jakoś fajnie zaangażować i pokazać im, jaka scenografia może być ciekawa. Myślę, że wystawiennictwo i scenografia to dziedziny bardzo sobie bliskie. Wystawiennictwo to też jest tworzenie przestrzeni, która często nie jest przestrzenią naturalną, jedynie ją naśladuje. To jest kreowanie przestrzeni wokół obiektu eksponowanego, oddające charakter tego obiektu. Czy to jest galeria sztuki, czy muzeum.

Jak się pani pracuje ze studentami?

Świetnie. Bardzo sobie cenię te spotkania, bo studenci to młodzi ludzie, którzy mają zupełnie inne spojrzenie na świat, więc znalezienie wspólnego mianownika to jest coś bardzo ciekawego. Ja przekazuję im różne istotne informacje i udaje mi się czegoś ich nauczyć, ale z drugiej strony oni też mi bardzo dużo dają. Wnoszą inne spojrzenie na projektowanie. W tym przypadku szukanie koncepcji projektowych to bardzo przyjemna praca. Kiedy wracam ze Szczecina po całym dniu zajęć, jestem naładowana pozytywną energią.

Ma pani swoje marzenie zawodowe?

Po prostu, żeby było tak dalej, bo wszystko idzie w dobrym kierunku. Nie za wolno i nie za szybko. Jestem zadowolona.

Małgorzata Klimczak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.