Zbłąkane dusze wciąż się tu pojawiają. W tej twierdzy historię piszą też zjawy

Czytaj dalej
Fot. Fort Gerharda
Joanna Maraszek

Zbłąkane dusze wciąż się tu pojawiają. W tej twierdzy historię piszą też zjawy

Joanna Maraszek

W to, co dzieje się w forcie uwierzą tylko ci, którzy przyjdą i poczują, obecność nieznanych ludziom istot. Duchy mieszkające na terenie fortu potrafią płatać figle.

To, co dzieje się na terenie jednego z najczęściej odwiedzanych przez turystów obiektów historycznych w Świnoujściu, można nazywać w różny sposób. Jedni uważają, że to niematerialne byty, inni mówią o przemieszczającej się energii, albo po prostu duchach. Sceptycy twierdzą natomiast, że to, co dzieje się w Forcie Gerharda, to dobrze wymyślony chwyt reklamowy. Ich poglądy zmieniają się, gdy widzą na własne oczy to, o czym opowiedzieli nam pracownicy historycznego obiektu.

- Sytuacji w których duchy nam przeszkadzały, czy dawały o sobie znać, jest wiele. Mamy ich całe mnóstwo. Od samego początku było wiadomo, że to jest takie miejsce, w którym błądząca energia i nieznane byty mogą mieszkać - mówi Piotr Piwowarczyk, dyrektor muzeum w Forcie Gerharda.

Mrożących krew w żyłach historii jest wiele. My wybraliśmy takie, na których zajście nie brakuje świadków, a które nie wystraszą naszych Czytelników na tyle, by zrezygnowali z odwiedzin fortu. Bez obaw! Większość z nich dzieje się nocą.

Pan Obcasik

- Najsłynniejszym świnoujskim duchem i najczęściej widzianym jest Pan Obcasik - opowiada Piotr Piwowarczyk. - Śmieszna nazwa wzięła się stąd, że na początku wszyscy myśleli że po forcie przemieszcza się kobieta w butach na obcasie. Dopiero później skojarzyliśmy, że ten dźwięk, to podkute oficerskie buty.

Ten duch pokazywał się przemieszczając się po forcie. Nikt nigdy go nie widział z bliska. Nikomu nie zrobił żadnego kawału. Miejscem, w którym najczęściej się ukazywał był tak zwany komendant. To pomieszczenie, które kiedyś pełniło funkcję kuchni.

- Tam do kontaktu z duchem dochodziło najczęściej - opowiada pan Piotr. - Wszystko zaczęło się, kiedy zauważyliśmy, że coś chodzi po budynkach fortu. Wszyscy myśleli, że ktoś po prostu dostał się do środka. Nad tym pomieszczeniem nie ma jednak takiej możliwości. Chodził siedem metrów nad ziemią i stukał swoimi oficerskimi obcasikami.

Były sytuacje w których duch ukazywał się nawet siedmiu osobom równocześnie. Mimo wszystko było wielu sceptyków, którzy usiłowali udowodnić, że to żaden byt. Mówili, że dźwięk jest odtwarzany z magnetofonu, ale nikt racjonalnie nie mógł wyjaśnić, jak postać mogłaby się znaleźć siedem metrów nad ziemią. Wejście na taką wysokość jest niemożliwa.

- Znane są również historie z drzwiami, które same się otwierają, ale też łóżkami, które same się przemieszczają i tym podobne. Mieliśmy nawet pracowników, którzy zwalniali się po dwóch dniach pracy, bo nie byli w stanie znieść obecności tych bytów - opowiada Piotr Piwowarczyk.

Porwana dziewczynka

Najstraszniejsza świnoujska zjawa, to duch małej dziewczynki. Niektórzy mówią, że chodzi o małą dziewczynkę, która została zamordowana w latach sześćdziesiątych przez mieszkańców osiedla leśnego.

- W Świnoujściu mieszkała duża grupa społeczności romskiej, było tu także wielu osiedleńców Polaków i Rosjan - opowiada pan Piotr. - Legenda głosi, że na przełomie lat 50. i 60. ub. wieku dziewczynka o imieniu Ania została zamordowana przez Cyganów. Porwano ją, a po dwóch dniach jej ciało z odciętą głową znaleziono na terenie Fortu Ger-harda.

- Duch dziewczynki potrafi pokazać się nawet w dzień - mówi Piwowarczyk. - Mama jednego z naszych przewodników odwiedziła go w pracy. To była jesień, godzina trzynasta. Mama naszego pracownika, około siedemdziesięcioletnia pani, siedziała na zewnątrz budynku. Świeciło piękne słońce. Fort był pusty, ale nagle zobaczyła, że z głównego budynku wyszła dziewczynka w białej sukience i zaczęła pokazywać gest który wskazywał na to, żeby pani przyszła do niej. Kobieta się trochę przestraszyła, zaczęła się zastanawiać, jak ludzie weszli na teren fortu. Nie przyszło jej do głowy, że dziecko mogło być tu samo. Od razu pomyślała, że jest to jakaś rodzina.

Dziewczynka wyszła na środek suportu fortu i zaczęła machać. Kobieta zawołała do niej „Co tu robisz, gdzie jest twoja rodzina? Jak weszłaś?”. Podeszła do niej. W pewnym momencie zrobiło jej się przed oczami ciemno i upadła. Kiedy się ocknęła dziewczynki już nie było. Nie wiedziała co się stało, czy zasłabła, czy zemdlała.

- Kiedy się ocknęła, zadzwoniła po swojego syna - opowiada Piwowarczyk. - Później przyjechaliśmy wszyscy. Szczerze mówiąc, była tak przerażona że nie widzieliśmy czy nie wezwać pogotowia, by ją uspokoić. Na początku wszyscy patrzyli na sprawę z przymrużeniem oka. Nawet zastanawialiśmy się, czy nie wypiła czegoś mocniejszego.

Później okazało się, że podobne sytuacje już się zdarzały, tylko pracownicy wstydzili się przyznać, że coś widzieli.

Dziewczynka wielokrotnie wracała.

Męczące odwiedziny

- Minęło prawie półtora miesiąca. Mieliśmy pracownika Tadka, który był z nami od pięciu lat. Pewnego dnia powiedział, że ma już tego wszystkiego, dość nocnych odwiedzin, tego całego bałaganu. Na początku nie wiadomo było o co chodzi, ale powiązaliśmy to z opowieścią starszej pani - tłumaczy pan Piotr.

Ducha dziewczynki widział też pan Wiesław, który w Forcie Gerharda pracuje do tej pory.

- Takie sytuacje powtarzały się mi kilka razy - opowiada. - Po raz pierwszy widziałem ją kilka lat temu. Układam się do snu w jednym z pomieszczeń i słyszę jakieś odgłosy, stukanie, pukanie. Odwróciłem się, żeby zobaczyć, co się dzieje. Jakieś dwa metry od mojego łóżka stało dziecko. Była to dziewczynka w białej sukience. Miała jakieś dziesięć lat i bardzo dziwne czarne oczy. Ale nie były puste tylko bardzo ciemne. Zapytałem się „Dziewczynko, co tutaj robisz?”. Ona nic nie powiedziała tylko wskazała rączką, żebym wstał. Kilka razy ją zapytałem. Byłem tak przerażony, że nakryłem się kocem i tylko modliłem, żeby zniknęła. Po jakimś czasie przysnąłem. Obudziłem się w nocy i pomyślałem, że wszystko mi się śniło.

Postanowił wyjść na zewnątrz, żeby zapalić papierosa. Zobaczył wtedy białą poświatę. Na początku myślał, że to światło z portu. Ale znowu ukazało mu się to dziecko.

- Później miałem dwa dni spokoju a na trzeci dzień znowu taka sama sytuacja - mówi pan Wiesław.

Dziecko było również widziane przez innego pracownika, który zobaczył je przez okno.

Joanna Maraszek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.