Joanna Krężelewska

Zakrapiana wódką akcja 222

Ogólny widok miejsca wypadku w kierunku Słupska. Star A25-P był produkowany przez Fabrykę Samochodów Ciężarowych w Starachowicach. Po wypadku lewe przednie Fot. Mat. archiwalne SO w Koszalinie Ogólny widok miejsca wypadku w kierunku Słupska. Star A25-P był produkowany przez Fabrykę Samochodów Ciężarowych w Starachowicach. Po wypadku lewe przednie i tylne koła wozu znajdowały się na chodniku, prawe koła na jezdni
Joanna Krężelewska

Rok 1965, Wigilia Bożego Narodzenia A Dla dyżurnych strażaków ze Słupskich Fabryk Mebli wieczór ten zakończył się tragicznie A W wypadku zginął jeden z nich, a drugi został kaleką.

Po godz. 21.20 w słupskiej komendzie milicji rozległ się dzwonek telefonu. Lekarz pogotowia ratunkowego prosił milicjantów o natychmiastowy przyjazd na ulicę Kaszubską w Słupsku, gdzie na łuku drogi doszło do wypadku. Mundurowi zobaczyli na miejscu roztrzaskany samochód bojowy straży pożarnej. „Z wewnątrz wydobywały się jęki: ratunku. Z wielkim trudem udało nam się wydobyć dwie osoby” - czytamy w milicyjnej notatce, otwierającej akta tej sprawy. Rannego pasażera z licznymi złamaniami kończyn i czaszki odwieziono do szpitala. Drugi pasażer zmarł na miejscu. Kierowca nie odniósł poważniejszych obrażeń. Pobrano mu krew - dla potwierdzenia tego, czego nie mógł ukryć - był kompletnie pijany.

W wigilijną noc, o godz. 23.25, rozpoczęły się oględziny miejsca wypadku - łuku drogi naprzeciwko wejścia do internatu Technikum Ekonomicznego. Roztrzaskana masa żelastwa jeszcze kilka godzin wcześniej była samochodem ciężarowym z przedłużonym podwoziem marki Star A25-P.„Lewa przednia część samochodu wtłoczona jest w drzewo. (...) Zarówno na jezdni, jak i na poboczu śladów hamowania nie stwierdza się. (...) Samochód posiada rozbitą kabinę kierowcy i przód” - czytamy w protokole oględzin. Drzewo wryło się 60 cm w głąb całkowicie zniszczonej kabiny kierowcy. Po szczegółowych oględzinach eksperci uznali, że auto zniszczone było w 60 proc., a koszt naprawy obliczyli na 120 tys. złotych. Wartość nowego wozu wynosiła wtedy 273 tys. złotych. Ten konkretny Star miał zaledwie 4 lata i na liczniku 5 tys. 831 kilometrów.

Słupskie Fabryki Mebli miały cztery zakłady produkcyjne - trzy w Słupsku i jeden w Kępce. W procesie technologicznym przy wykańczaniu mebli stosowane były lakiery nitro oraz materiały pomocnicze, jak nafta i rozpuszczalnik. Zagrożenie pożarowe było duże, czego dowodem były groźne pożary na terenie Zakładów, do których doszło w latach 1953 i 1956. Aby zapobiec zagrożeniom w roku 1961 zakładowa straż pożarna otrzymała wóz bojowy.

Na miejsce wypadku przyjechał proprokurator Tadeusz Kwaśniewski. Ustalił, że samochód straży pożarnej prowadził Bronisław K., który w stanie nietrzeźwości wykonał - jak to ujął - „lewy kurs” do Grąsina. W dokumentach śledczy napisał, że 35-letni Eugeniusz B. zginął na miejscu, zaś Zygmunt T. w stanie ciężkim przebywał w szpitalu.

Promile i prędkość

Jednym z pierwszych i najważniejszych dokumentów w tej sprawie była opinia biegłego z zakresu ruchu drogowego. Z niej dowiadujemy się, że szeroka na 6,1 metra jezdnia z granitowej kostki była w wigilijny wieczór sucha. Warunki do jazdy były dobre. Na tym odcinku ulica Kaszubska, droga wlotowa do Słupska, miała dwa zakręty w lewo i spadek ok. 10 proc., oznaczony zresztą znakiem ostrzegawczym „niebezpieczny zjazd”. Ponadto przy drodze stały znaki ograniczające prędkość do 30 kilometrów na godzinę. „Uderzenie było tak silne, że drzewo liczące ok. 50 lat zostało poderwane z korzeniami, nie ulegając przewróceniu” - ocenił biegły. Zaznaczył też, że przed wypadkiem Star A25-P był technicznie sprawny. Dokładnie ekspert nie mógł oszacować prędkości, z jaką poruszał się samochód, bo nie było najmniejszych śladów hamowania. Oszacował ją, na podstawie swego doświadczenia, na około 60 kilometrów na godzinę. Za bezpośrednie przyczyny wypadku biegły uznał stan nietrzeźwości kierowcy, nadmierną prędkość, niezastosowanie się do znaków drogowych i złą technikę jazdy. „W oparciu o komentarz Kodeksu Drogowego autorstwa Jana Gajewskiego, w nauce jest przyjęty pogląd, że nawet drobne stosunkowo ilości alkoholu wpływają na osłabienie ustroju psychofizycznego człowieka, osłabiają zdolność percepcji, reakcji itp., a następnie ograniczają zdolność kierowcy do panowania nad pojazdem” - uściślił biegły.

26 grudnia 1965 roku 36-letni Bronisław K. został aresztowany. Usłyszał zarzut o przestępstwo z artykułu 215 paragraf 1 ówczesnego Kodeksu Karnego: „Kto sprowadza niebezpieczeństwo pożaru, zalewu, zawalenia się budowli albo katastrofy w komunikacji lądowej, wodnej lub powietrznej podlega karze więzienia”. Już podczas pierwszego przesłuchania przyznał się do popełnienia zarzucanego mu czynu. - Jako kierowca zawodowy pracuję od 1955 roku do chwili obecnej - rozpoczął. Na początku grudnia słupszczanin został oddelegowany do sekcji zakładowej straży pożarnej na wóz bojowy. - 24 grudnia, jako dyżurny kierowca, pełniłem służbę od godziny 7 rano. Miałem ją pełnić do godziny 23. Wówczas dowódcą sekcji dyżurnej był Zygmunt T.

Spotkania na dyżurze

Po tych słowach następuje długa spowiedź - ile, gdzie i z kim wódki w świąteczny wieczór Bronisław K. wypił. W gramach i litrach najwyraźniej trochę się pogubił, bo o szczegóły wypytywany był na kolejnym przesłuchaniu. Ostatecznie policzył wszystko prokurator i opisał w akcie oskarżenia, pod którym swą pieczęć podbił dość szybko, bo już 11 stycznia 1966 roku.

Rozkazem dziennym komendanta Zawodowej, Zakładowej Straży Pożarnej Słupskich Fabryk Mebli skład sekcji dyżurnej na wigilię 1965 roku stanowili: Eugeniusz B. jako dowódca, Czesław M. - przodownik, Zygmunt T. - pomocnik oraz Bronisław K, jako kierowca samochodu bojowego. Zarządzona została „akcja 222”, czyli stan wzmożonej gotowości bojowej. Mimo tego, kiedy komendant opuścił dyżurujących strażaków, Eugeniusz B. natychmiast poszedł do sklepu. Wrócił z butelką wódki. Dyżurni wypili po setce. Eugeniusz samowolnie opuścił służbę i pojechał do domu do Grąsina. Czesław M. poszedł pomóc koledze w naprawie anteny telewizyjnej, a kiedy wrócił około godz. 19.30 do wartowni, nie zastał w niej żadnego ze strażaków. W garażu nie było samochodu bojowego. Pobiegł do bramy i w ostatniej chwili zawołał do wsiadającego do auta Zygmunta T. Usłyszał od niego, że jadą z Bronisławem K. uzupełnić sprzęt przeciwpożarowy w zakładach nr 1 i 2. W rzeczywistości panowie jechali do Grąsina, do Eugeniusza B. U niego poczęstowani zostali wódką. Następnie we trzech pojechali do mieszkania Zygmunta T., gdzie... pili wódkę. Stamtąd pojechali do ojca Eugeniusza B., gdzie... zostali poczęstowani wódką. Po tej wizycie mężczyźni pojechali już w kierunku Słupska. Za kierownicą Bronisław K., za nim w kabinie dla obsługi Zygmunt T., obok w szoferce, po prawej stronie kierowcy, oddzielony silnikiem samochodu Eugeniusz B. Odcinek drogi z Siemianic do Słupska, jak wynikało z zeznań Zygmunta T., oskarżony pokonał z dużą szybkością, dlatego T. miał mu zwrócić uwagę, by zwolnił. Na ulicy Kaszubskiej kierowca nie zapanował nad Starem i uderzył w przydrożne drzewo. Eugeniusz B. zginął, a Zygmunt T. doznał tak ciężkich obrażeń ciała, że biegli lekarze przewidywali, że zostanie kaleką.

Rozprawa Sądu Wojewódzkiego w Koszalinie na sesji wyjazdowej w Słupsku odbyła się 7 lutego. Bronisław K. przyznał się do winy. Jego wyjaśnienia różniły się jednak w szczegółach do tych, składanych wcześniej. - Ja nie chciałem pić, ale mnie zmusili - mówił. - Nieprawdą jest, bym prosił o nalanie dużego kieliszka, gdyż ja w ogóle nie chciałem pić, a mnie zmuszali - zarzekał się. - Przyczyną wypadku było to, że B. chwycił mi za kierownice i ja straciłem panowanie nad nią, a wóz uderzył w drzewo - dodał.

Zeznawał na noszach

Na noszach do sali rozpraw przyniesiony został strażak Zygmunt T. Wśród licznych urazów, których doznał, była rozległą rana szarpana uda, pachwiny, pośladka i krocza z przerwaniem mięśni, otwarte złamanie kości z rozejściem się spojenia łonowego, przedziurawienie pęcherza moczowego, wieloodła-mowe złamanie uda. - K. jechał 50 lub 60 kilometrów na godzinę, ale na moje wezwanie „wolniej, wolniej!”, zaraz zwolnił - zaakcentował.

Komendant straży pożarnej w Słupskiej Fabryce Mebli wyraźnie zaznaczył: - Wóz bojowy był używany do akcji gaśniczych i w przypadkach klęsk żywiołowych. Wyjazd do Grąsina był zupełnie bezpodstawny i K. mógł odmówić wykonania takiego polecenia. Wiedział, że nie ma prawa jechać, bo ja sam go przeszkalałem w technicznej obsłudze wozu i obowiązkach kierowcy. Mógł mnie telefonicznie powiadomić, że nie wykona polecenia wyjazdu - podkreślił.

Bronisław K. został uznany za winnego zarzucanych mu czynów i skazany na dziewięć lat odsiadki. Na pięć lat odebrano mu uprawnienia do prowadzenia pojazdów mechanicznych. Został warunkowo zwolniony z więzienia w lipcu 1972 r.

Joanna Krężelewska

Rocznik 1983. Absolwentka Wydziału Nauk Historycznych na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Studentka psychologi na Uniwersytecie Gdańskim. Od 2006 roku dziennikarka „Głosu Pomorza”, dziś „Głosu Koszalińskiego”. Na łamach dziennika relacjonuje przebieg procesów sądowych w sprawach karnych. Pisze o kulturze, sprawdza, co dzieje się w gminie Sianów i gminie Karlino. Na gk24.pl prowadzi magazyn poświęcony kulturze. Autorka książki „Historia pisana zbrodnią”, poświęconej najgłośniejszym procesom sądowym w sprawach karnych, które toczyły się przed koszalińskim sądem po II wojnie światowej. Nałogowo czyta, szczególnie kryminały i przepisy kulinarne. Uwielbia podróże, żeglowanie, wycieczki rowerowe, las i mokry nos psa Muffina.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.