Wyznania matki. Nie może pojąć, jak jej syn mógł stać się mordercą

Czytaj dalej
Fot. Archiwum
Nicole Makarewicz

Wyznania matki. Nie może pojąć, jak jej syn mógł stać się mordercą

Nicole Makarewicz

Wiodła spokojne życie, była księgową. Teraz musi walczyć o mieszkanie, zdrowie i spotkanie z synem, który okazał się mordercą. Jego przypadkowa ofiara, 21-letni Mateusz S., studiował za granicą. Do Krakowa przyjechał na pogrzeb dziadka...

Mateusz miał 21 lat i pochodził z Krakowa. Studiował za granicą. Do stolicy Małopolski przyjechał tylko na pogrzeb swojego dziadka. Zginął w okolicy skrzyżowania ulic Miodowej i Brzozowej 3 stycznia br. Wieczorem tego dnia na ulicy zebrała się grupa ludzi, uczestników kolizji dwóch samochodów. Nagle podszedł do nich mężczyzna i wbił nóż w plecy Mateusza. 38-letni Damian S. był pod wpływem alkoholu.

Monolog matki zabójcy

Ostatni raz słyszałam go 1 stycznia. Składał mi życzenia na Nowy Rok. Kto by pomyślał, że następnym razem, gdy będę chciała z nim porozmawiać, o zgodę na to będę musiała prosić sąd... - opowiada pani Maria.

Całe jej życie zmieniło się 3 stycznia. Od tej pory niewiele śpi, schudła, waży dziś zaledwie 37 kg.

Tego dnia zadzwoniła do niej była synowa. Opowiedziała, jak Marcin zapukał do jej drzwi. Jak ocierała go z krwi, jak do mieszkania wpadła policja.

- Jeden z policjantów, zapinając mu kajdanki, powiedział, że jest mordercą - opowiada pani Maria.

Kiedy usłyszała, że jej syn kogoś zabił, zemdlała. Leżała nieprzytomna do czasu, aż synowa przyjechała do jej mieszkania i ją wybudziła. Mimo upływu czasu kobieta wciąż nie może się pogodzić z tym, że jej syn zabił niewinnego człowieka, który przez przypadek znalazł się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwym czasie.

***

O styczniowym zabójstwie w Krakowie mówiła cała Polska. Damian ugodził 21-letniego mężczyznę nożem. Chłopak zmarł w karetce.

To była nieudana zemsta. Damian S. tego samego dnia został napadnięty. Chciał odegrać się na napastnikach, którzy złamali mu kilka żeber. Pod wpływem alkoholu wszedł do restauracji, w której pracował, wziął nóż, wybiegł na ulicę i zabił 21-latka, myśląc, że to jeden z tych, którzy tego dnia go pobili. Tak przynajmniej twierdzi jego matka.

Pani Maria dzień przed tragedią miała przeczucie, że niebawem stanie się coś złego.

- Jak to matka, miałam niespokojny sen - przyznaje. Feralnego dnia pracowała do późna, zmywając naczynia w jednej z knajp. Około 22.30 zadzwonił do niej wnuk, ale nie odebrała. O 1 w nocy skończyła pracę i wróciła do domu. Tam zobaczyła rozwalone drzwi i wypchniętego judasza. Obawiając się, że ktoś się do niej włamał, zadzwoniła do syna, ale telefon nie odpowiadał. Niedługo później dowiedziała się, że to policja weszła do jej mieszkania, szukając syna.

Damian znowu zadał jej ból.

Gdy był mały, nic nie wskazywało na to, że będą z nim problemy. Pani Maria zaszła w ciążę, kiedy miała 19 lat. Była samotną matką. Wprowadziła się na ul. Pomorską, myśląc o tym, że w mieszkaniu stworzy ciepły dom dla swojego syna. Trudno jej było jednak pogodzić wszystkie obowiązki. Jednocześnie studiowała towaroznawstwo na Akademii Ekonomiczniej i pracowała w Jubilacie jako księgowa.

- Gdy trzeba było wyliczyć 13. czy 14. pensję, pracowałam do późnej nocy. Kiedy syn poszedł do przedszkola, musiałam prosić rodziców, żeby go odbierali. Przez pracę nie byłam w stanie po niego przyjeżdżać. Moi rodzice pomagali w wychowaniu syna tyle, ile mogli - opowiada. Kobieta wie, że przez zobowiązania nie zawsze miała czas, by przytulić małego Marcina, ale myślała, że miłość, którą okazywali mu dziadkowie, wystarczy.

***

- Dostawał wszystko. Niewiele dzieci w czasie PRL-u miało wymyślne zabawki, jemu dziadek kupował resorówki, gokarty. Ode mnie dostawał najpiękniejsze rzeczy, bo przez jakiś czas dobrze zarabiałam. Gdy było gorzej, potrafiłam wziąć pożyczkę po to, aby kupić mu pierwszy rower górski - tłumaczy . Damian skończył technikum gastronomiczne. Kiedy miał 20 lat, wyprowadził się z domu. Zakochał się, ożenił, ale nie pasowało mu życie u boku żony na wsi. Chciał wrócić do Krakowa. Wprowadził się do matki z żoną i synem. Żył na koszt pani Marii.

W międzyczasie Maria straciła pracę. Miała 40 lat. Nie umiała znaleźć posady, więc próbowała wszystkiego. - Dwa lata pracowałam w handlu obwoźnym, sprzedawałam skarpetki. Niestety, coś stało mi się z rękami i musiałam zrezygnować. Później sprzątałam kamienice. Ale byłam taka słaba, że nie dałam rady wiaderka podnieść - tłumaczy. W kolejnych latach zaczęła pracować jako pomoc kuchenna. Skromna pensja wystarczała kobiecie, ale gdy bezrobotny syn wprowadził się do niej z rodziną, wszystko się zmieniło.

Zamiast płacić za mieszkanie, wydawała pieniądze na wnuka. Przez lata jej dług rósł. W końcu syn się wyprowadził. Ale przyszła choroba. Rozwijająca się miażdżyca z czasem przyniosła kolejne schorzenia. - Płakałam, stawiając kolejne kroki. Choroba postępuje, mam niedotlenienie mózgu. Lekarz powiedział mi, że mam krytyczne zwężenie tętnic szyjnych, udar jest kwestią czasu - mówi przez łzy.

Gdy zaczęła mieć problemy ze zdrowiem, wyglądało na to, że w końcu jej syn wyszedł na prostą. - Zaczęło mu się powodzić. Przez trzy lata pracował w Anglii. Po powrocie robił karierę w gastronomii, ale lubił wydawać pieniądze, w jego życie wkroczył alkohol. To ten nałóg doprowadził do tragedii - twierdzi Maria.

Mimo problemów ze zdrowiem nadal pracowała na zmywaku. Nawet po 3 stycznia. Ale musiała odejść. Dziś jest bezrobotna. Szuka pracy, bo do emerytury zostało jej kilka miesięcy.

Nie wie, co ze sobą zrobić. Wciąż myśli o synu. - Przez gardło mi nie przechodzi, by powiedzieć słowo „morderca”. Wszystkim mówię, że syn jest sądzony za artykuł 148 kodeksu karnego.

Teraz ma opuścić mieszkanie, które było jej domem przez 40 lat. Ma mieszkać w przytulisku. - Szczerze powiedziawszy, chciałabym już umrzeć, tylko się zastanawiam, kto mnie pochowa...

Nicole Makarewicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.