"Wołyń" - zdanie odrębne [recenzja]

Czytaj dalej
Fot. Bartosz Frydrych
Adam Willma

"Wołyń" - zdanie odrębne [recenzja]

Adam Willma

Mam z tym filmem problem. Bo bez wątpienia "Wołyń" to kino historyczne na poziomie którego dawno już nie było.

Podziwu godne prowadzenie aktorów, którzy w cudowny sposób zapominają o fatalnej teatralnej manierze, wyniesionej z uczelni. Do tego wybitne, "chropowate", szaleńczo dynamiczne zdjęcia (z ręki) autorstwa Piotra Sobocińskiego i przyprawiająca o fizyczny ból muzyka Mikołaja Trzaski. To tyle zachwytów, o innych jeszcze na pewno państwo poczytacie. A teraz o wątpliwościach.

Po pierwsze. "Wołyń" jest filmem autorskim - Smarzowski sam napisał scenariusz. I chyba szkoda, że przy jego nazwisku nie pojawiało się nazwisko drugiego współscenarzysty. Oko patrzące z boku mogło objąć tę narrację z większym dystansem. Wojciech Smarzowski z jednej strony chce mówić własnym głosem, z drugiej - jest po wyraźna presją ciężaru tematu. W efekcie próbuje oddać sprawiedliwość wszystkim. Mnoży wątki i momentami gubi tym siłę narracyjną opowieści.

Po drugie. "Wołyń" to film niskobudżetowy, co niestety widać. Jeśli Ukraińcy mówią w tym filmie po Ukraińsku, dobrze byłoby, żeby i Niemcy mówili po niemiecku, a niekoniecznie prezentowali umiejętności językowe nabyte w technikum. Dźwięk sklecony został niechlujnie, do tego stopnia, że niektóre kwestie są wręcz nieczytelne. Montaż odbywał się najwyraźniej w dużym pośpiechu, co rzuca się w oczy zwłaszcza w drugiej połowie filmu.



Ten film miał być przyczynkiem do historycznej debaty historii. I bez pretensji zapewne się nie obędzie. Smarzowski chyba przedobrzył, włączając do filmu scenę odcinania głowy kobiecie przez polskich chłopów. Choć polski odwet jest oczywiście udokumentowany, to nawet bestialstwo wypada stopniować.

Jeśli Smarzowski koniecznie chciał budować historyczny esej, pośród ponurych paradoksów tygla wołyńskiego, zabrakło mi jednego - podczas niektórych rzezi w roli sprawiedliwego występowała partyzantka sowiecka. Tego wątku w filmie nie ma.

Na pewno dobrze się stało, że to nie "Wołyń" reprezentuje polskie kino pośród kandydatów do Oscara. Ten nieprawdopodobnie złożony splot zawiłości etnicznych wymagałby od widza na świecie solidnego przegotowania, na które nie można oczywiście liczyć liczyć.

Pozostanie jednak "Wołyń" filmem ważnym i bardzo dobrym kinem. Świetnie, że reżyser wysoko zawiesza poprzeczkę w publicznej debacie. A jednocześnie pozostaje sobą: nie poucza, nie wysuwa jednoznacznych tez, ale też nie pozostawia widzowi nadziei.

Adam Willma

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.