Tȟašúŋke Witkó

Wódz nadaje. Cisi bohaterowie

Wódz nadaje. Cisi bohaterowie
Tȟašúŋke Witkó

W porządku dnia każdej jednostki wojskowej zapisane jest, że o godzinie 6.00 rozpoczyna się wydawanie śniadania służbom dyżurnym, czyli tym żołnierzom, którzy czuwali całą noc. Kiedy pierwsi wiarusi wchodzą na stołówkę, wówczas setki porcji są już gotowe do dystrybucji, a wszystko spreparował kilkunastoosobowy zespół, uwijający się na zapleczu. Proszę, aby moi Czytelnicy choć przez chwilę pomyśleli, o której należy rozpocząć przygotowywanie posiłku, by o tak wczesnej porze wszystko było dopięte na ostatni guzik?

Z doświadczenia wiem, że pierwsi kucharze podążali w kierunku jadłodajni już o 3.00, gdyż wówczas dowożono mleko, które należało zagotować na zupę lub kakao. Latem to jeszcze pół biedy, bowiem za kilka chwil wstaje słońce, jednak zimą widziałem skulone postacie, skrywające głowy przed zimnem w kołnierzu kurtki polowej i przemykające w kierunku miejsca służby. Potężne kotły parowe potrzebowały codziennie hektolitrów wody, setek kilogramów ziemniaków, warzyw i mięsa, gdyż każdy komiliton musiał obowiązkowo otrzymać trzy posiłki w ciągu doby. Niewielu tylko kojarzyło twarze personelu działającego na tym odcinku, ponieważ wszyscy byli zawsze starannie ukryci gdzieś w czeluściach budynku żywnościowego, więc można ich nazywać „cichymi bohaterami”.

Cisi bohaterowie ponad 12 miesięcy karmią tysiące żołnierzy na granicy polsko-białoruskiej. Wiem, że dziś trudno znaleźć w przestrzeni medialnej wiadomości o wydarzeniach w tamtym rejonie, bowiem jest kanikuła, a i temat się znudził, natomiast nikt nie zdjął z barków Wojska Polskiego zadania ochrony naszego terytorium. Pod brezentowymi zadaszeniami, w skwarze, słocie i na mrozie, kuchnie polowe pracują pełną parą, praktycznie przez całą dobę. Z odległych miejsc w różnych zakątkach Polski trzeba dowieźć tysiące ton najprzeróżniejszego zaopatrzenia – od bułki tartej, przez olej napędowy, aż po drut ostrzowy, potocznie zwany „concertiną”. Jeżdżące po wertepach i leśnych duktach samochody muszą być gdzieś obsługiwane i naprawiane, dlatego – raczej prędzej, niż później – każdy pojazd znajdzie się w polowym warsztacie, czyli swoistej „sali operacyjnej”, gdzie umorusany w smarze mechanik naprawi urwany na korzeniu tłumik, wymieni olej w przekładni czy spaloną żarówkę kierunkowskazu. Tych dzielnych ludzi w roboczych kombinezonach też nie pokazuje się na defiladach.

Defiladę wszyscy zobaczymy już za kilka chwil. 15 sierpnia, w Święto Wojska Polskiego, będziemy mogli podziwiać ślicznie odzianych i wyprężonych żołnierzy, dumnie defilujących przed trybuną honorową, na której zgromadzą się najwyższe władze państwowe. Orkiestra zagra „Warszawiankę”, a podkute gwoźdźmi buty wybiją równy krok marszu. Nastój będzie podniosły, kobiety ukradkiem otrą łzę wzruszenia z kącika oka, a politycy wciągną brzuchy i wypną piesi, chcąc upodobnić swoje sylwetki do tych umundurowanych. W tym samym czasie, gdzieś tam hen w nadbużańskim lesie, mechanik będzie próbował odkręcić jakąś upartą śrubę, klnąc siarczyście pod nosem, a kucharz wywinie chochlą przed oczyma jakiemuś piechocińcowi, który ma czelność narzekać na przesolonego kotleta. Mam nadzieję, że i o nich będą pamiętać polscy oficjele, bowiem są to prawdziwi, choć cisi bohaterowie.

Howgh!

Tȟašúŋke Witkó

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.