Tomasz Kot o serialu "Wielka Woda" i powodzi z 1997 r.: "Jak miałeś łopatę w ręku, to byłeś nasz i nic się liczyło" [NASZ WYWIAD]

Czytaj dalej
Fot. Materiały producenta
Maciej Rajfur

Tomasz Kot o serialu "Wielka Woda" i powodzi z 1997 r.: "Jak miałeś łopatę w ręku, to byłeś nasz i nic się liczyło" [NASZ WYWIAD]

Maciej Rajfur

Rozmawiamy z Tomaszem Kotem, który w serialu "Wielka Woda" o powodzi we Wrocławiu zagrał prezydenta Bogdana Zdrojewskiego. Aktor pochodzący z Legnicy wraca do wspomnień sprzed 25 lat, a także ocenia debiut swojej córki Blanki na wielkim ekranie.

Maciej Rajfur: Jakie wrażenia towarzyszyły Panu na planie serialu „Wielka Woda”?

Tomasz Kot: Najważniejszy dla mnie był debiut mojej córki Blanki, która zagrała Klarę. Towarzyszyło mu duże napięcie. Poza tym, przeżyłem sentymentalny powrót do tamtego czasu. Odtworzenie kostiumów i okoliczności stało się dla mnie podróżą do przeszłości. W końcu minęło już tak dużo czasu – 25 lat, a dla mnie to jakby zdarzyło się wczoraj. Odniosłem wręcz terapeutyczną korzyść – zanurzyłem się w swoim kostiumie, w dekoracjach, w scenografii, którą doskonale pamiętam. Ja wtedy – w liceum wiedziałem, że chcę być tylko w szkole teatralnej. Nie zdałem matury, przez co w teatrze nie byli do mnie przychylnie nastawieni. Przez rok, dwa grałem jako adept sztuki, dopiero potem zdałem do szkoły teatralnej.

Widzę, że pod tym względem „Wielka Woda” stała się dla Pana wyjątkowa. Wspomnienia starego świata – tak innego od dzisiejszego – wróciły.

Na planie uczestniczyłem przez kilka godzin w świecie, gdzie nikt nie miał smartfona – taka była rzeczywistość roku 1997. To od razu zmusza do refleksji i przemyśleń na temat tego, jak szybko nasza rzeczywistość się zmieniła. Przeżywałem to także przy filmie „Bogowie”. Młodzi ludzie patrzą na telefon na korbkę ze słuchawką na kablu i dziwią się: „Patrzcie, jakie oni mieli telefony!” A my z Janem Englertem siedzimy i myślimy: „Jacy oni? To my! To był nasz świat!”. Jak to się szybko zmieniło. Na przestrzeni dwudziestu paru lat. Wspólnie dzielimy tę przestrzeń i rzeczywistość, ale w zasadzie mamy ją bardzo różną. Dla moich dzieci świat bez Internetu jest niemożliwy do wyobrażenia. Czasami mnie pytają: „Jak wy się umawialiście ze znajomymi?”. Kiedyś normalny był przepis o zgłaszaniu zaginięcia osoby 24 godziny od ostatniego spotkania. Dzisiaj przy tej komunikacji to jest za długo. Kiedyś było wiadomo, że ktoś się mógł spóźnić na pociąg i przyjechać np. dzień później. Dzisiaj już po chwili się martwisz, bo nie ma z nim kontaktu przez telefon i Internet.

[polecany]23885259[/polecany]
Gdzie Pan był, kiedy fala powodziowa zalewała Wrocław 25 lat temu?

Na Mazurach. Pływaliśmy na łodzi rekreacyjnie. Zawinęliśmy do portu i nagle dowiedzieliśmy, że Polskę nawiedziła powódź. Ktoś poszedł do kiosku po jakieś papierosy czy zakupy i przeczytał informację w gazecie. Nikt nam wcześniej tego nie powiedział, bo byliśmy na wodzie. Pływaliśmy po dzikich miejscach. Dzisiaj to nie do pomyślenia. Zaraz pewnie by ktoś zadzwonił na komórkę albo sprawdzilibyśmy te informacje przeglądając Internet. Jak można przeoczyć takie wydarzenia obecnie? Swoją drogą, chyba za jakiś czas będę jedną z ostatnich osób, które pamiętają świat bez Internetu. (śmiech)

Co Pan zrobił, jak się Pan dowiedział o powodzi? Pochodzi Pan z Legnicy. Cały Dolny Śląsk żył wtedy wielką wodą.

Zaczęliśmy dzwonić do domów, dowiadywać się, co się dzieje. Oczywiście zaraz wróciliśmy tak szybko, jak to było możliwe. Kolejne trzy dni spędziłem z bratem w Legnicy na wałach. Tam już były różne historie, trudne momenty. Kopaliśmy ten piach do worków bez końca. Pamiętam, że padał wtedy deszcz. A Wrocław był i jest dla legniczan ważny. Wyjazd z Legnicy do Wrocławia na przykład w sobotę rano i powrót po południu to było nasze okno wolności na świat. Wszyscy z Legnicy uwielbiali chociaż na chwilę wyjechać do Wrocławia, wypić kawę, zobaczyć studentów. Wrocław był pierwszym takim punktem wyjściowym do świata.

[polecany]23893523[/polecany]

Gra w serialu prowokuje u Pana wiele przemyśleń. Jest bardzo symboliczna choćby ze względu na Pana pochodzenie.

Wtedy, w czasie powodzi pierwszy raz poczułem solidarność, jeśli chodzi o ludzką pomoc. Jak miałeś łopatę w ręku, to byłeś nasz i nic więcej w zasadzie się nie liczyło. Jakaś pani na przykład przybiegła z domu i przyniosła cały worek kanapek, ktoś inny dostarczał potrzebnych materiałów. W Legnicy nadawało radio katolickie i nagle słyszymy, jak podali komunikat, którego by nigdy normalnie nie puścili: „Panowie z ulicy takiej i takiej proszą o papierosy”. (uśmiech)

Pierwszy przełomowy czas dla Pana?

Myślę, że dla mnie markerem przełomu wewnętrznego był upadek komuny. Miałem wtedy trzynaście lat. Oczywiście panowała wielka radość z tego powodu, ale potem nastał taki dziki czas. Padały całe zakłady pracy, ludzie stawali się bezrobotni z dnia na dzień.

[polecany]23875535[/polecany]

Brutalna transformacja?

Tak. To był okres zgrzytania zębami i nagle przyszła jeszcze ta powódź. Raptem kilka lat później. Ludzie próbowali się odnaleźć w brutalnej rzeczywistości, a tu pojawia się wielka woda i zalewa im wszystko.

W „Wielkiej Wodzie” zagrał Pan postać inspirowaną Bogdanem Zdrojewskim – ówczesnym prezydentem Wrocławia. Czy przygotowywał się Pan w jakiś szczególny sposób do tej roli? Na przykład oglądając jego wystąpienia?

Niespecjalnie. Oczywiście mam wąsy i byłem odpowiednio ucharakteryzowany, obejrzałem parę jego wypowiedzi, ale to wszystko. Porównując tę sytuację do boiska: nie byłem głównym napastnikiem, ani rozgrywającym w tym serialu. Byłem rezerwowym, który ma wejść, podać parę piłek i to wszystko. Spotkanie z tymi aktorami, z reżyserami liczyło się dla mnie najbardziej. Nikt nie kładł absolutnie nacisku, że mam wypaść dokładnie tak jak Bogdan Zdrojewski i mówić jak on. Tym bardziej, że z mojego doświadczenia chociażby z filmu „Bogowie” wiem, że nie do końca da się odtworzyć dokładnie wszystkie biograficzne sprawy. Zawsze to sprawa jakiegoś kompromisu. Nie da się w półtorej godziny opowiedzieć o czyimś życiu. Można wybrać wydarzenie, przekazać jakieś reprezentatywne cechy. Tym bardziej w serialu, gdzie występują role ważniejsze ode mnie. Bycie częścią zespołu sprawia mi dużą przyjemność. Wchodziłem i po prostu robiłem swoje.

Jak się Panu pracowało z córką na planie?

Ja z nią nie miałem żadnych zdjęć. Ale dla mnie to był przede wszystkim stres, po prostu wiem, jaka jest zdolna.

To dobrze, że Blanka poszła w Pana ślady?

Tuż przed pandemią film „Zimna wojna” odniósł duży sukces. Jeździłem po całym świecie, miałem zachodni epizod - dostałem propozycję zagrania Tesli. Kiedy wybuchła pandemia, właśnie wróciłem po filmie hiszpańskim. W międzyczasie musiałem robić self-tape (wizytówka na casting – przyp red.). Gdy potrzebowałem partnera anglojęzycznego, zazwyczaj zapraszałem kolegę, żeby to nagrać. W czasie pandemii nagle zostaliśmy sami ze sprzętem w domu. Ponieważ Blanka świetnie mówi po angielsku, poprosiłem ją o pomoc. Była moją partnerką zawodową. Zrobiłem pierwszego, drugiego, dziesiątego self-tape’a. Chciałem je wykonać jak najlepiej, dlatego miałem dużo uwag do Blanki. W końcu mówię do niej: „Jesteś naprawdę dobra. Realizujesz wszystkie zalecenia. Robisz to pięknie, subtelnie. Mam doświadczenie i wiedzę, bo też pracuję z dziećmi, studentami. Wiem, że jesteś dobra. Jeśli chcesz to robić, naprawdę możesz”. W tym czasie ona chodziła na zajęcia teatralne. Pewnego dnia przyszła i powiedziała: „Teraz ty mi pomożesz. Zrobimy mój self-tape”. Wybrali ją na zajęciach. Powiedziałem jej, że to jest ten moment, w którym sama sobie coś wywalczyła. Tak to sobie też wyobrażam - jak ktoś prowadzi warsztat, bo jest mechanikiem samochodowym i jego dziecko także połknie bakcyla motoryzacji, rodzic się raczej cieszy. Oczywiście, nie ma żadnej gwarancji, że to wyjdzie.

A czy Pan jest zadowolony z występu Blanki w „Wielkiej Wodzie”?

Zdecydowanie tak. Tam było bardzo dużo kaskaderki, dużo ciężkiej pracy, nie takiej hop-siup i zrobione. Przeszła trudny debiut. Dobry, ale trudny. Choć z punktu widzenia ojca to niełatwa wręcz okrutna sprawa, widzieć scenę, jak jego dziecko tonie w wodach powodzi. To mnie złapało za serce! Pamiętam, że wtedy właśnie kończy się jeden odcinek. Zobaczyłem napisy i krzyknąłem: „O nie!”.

Czy łatwiej gra się Panu w produkcjach, które opowiadają realną historię, tak jak w tym przypadku, czy w takich, które przedstawiają świat zmyślony?

To zależy bardziej od sposobu realizacji i wizji reżysera. Na przykład zdarza mi się zagrać w filmie, który nawiązuje do realnych zdarzeń, ale to naprawdę jest złe i widać, że reżyser nie miał serca albo wszyscy się mieli starać, ale tak nie jest. I niezależnie od tego, czy przedstawiamy prawdziwe czy zmyślone losy, czasem ta praca jest uciążliwa.

A jak wyszła w tym kontekście „Wielka Woda”?

Ten serial jest naprawdę dobry, świetnie napisany, odpowiednio zagrany, rzetelny. I promowanie tego produktu, o ile tak to mogę nazwać, sprawia mi przyjemność. Czasami jest tak, że ja zrobiłem wszystko co mogłem, ale finalny efekt wychodzi słabo. Wtedy człowiek kombinuje, jak z tego wyjść. Tutaj, w przypadku „Wielkiej Wody”, to czysta przyjemność, bo zaangażowanie twórców było duże. Oczywiście można się pomylić z koncepcją, może coś nie wyjść, ale tu wszystko działało. I człowiek ma poczucie jakiegoś spełnienia. Jak to w życiu, nie zawsze jest pasmo sukcesów, ale myślę, że tu akurat nam się udało.

Premiera serialu "Wielka Woda" miała miejsce 5 października na Netflix. Można go oglądać już na platformie. We Wrocławiu w Narodowym Forum Muzyki odbył się pokaz przedpremierowy. Wrocławianie zobaczyli ten serial jako pierwsi.

[polecany]23899037[/polecany]

Maciej Rajfur

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.