Stanąłem przed grobem Jana Żylewicza. I pomyślałem: ile innych osób zabitych przez Sowietów tutaj spoczywa?

Czytaj dalej
Fot. Rajmund Wełnic
Rajmund Wełnic

Stanąłem przed grobem Jana Żylewicza. I pomyślałem: ile innych osób zabitych przez Sowietów tutaj spoczywa?

Rajmund Wełnic

Rozmowa z Dariuszem Trawińskim, szczecineckim pasjonatem historii, który tropi ślady zbrodni sowieckich na naszych terenach.

Skąd zacięcie w dociekaniu prawdy o wydarzeniach na tzw. Ziemiach Odzyskanych, jak komuniści nazywali tereny przyłączone do Polski po II wojnie światowej? Z tego, co wiem, nie jest pan zawodowym historykiem.

Z wykształcenia faktycznie nie jestem historykiem, lecz pedagogiem. Ale pasję historyczną nosiłem w sobie od dzieciństwa, właśnie w takim prywatnym, rodzinnym wydaniu. Dopiero z czasem, gdy zdobyłem już wiedzę o wydarzeniach historycznych w szerszym kontekście, mogłem losy własnej rodziny w nie wpisać. Od kiedy tylko pamiętam, męczyłem babcię i dziadka pytaniami o dzieje własnej rodziny. Skąd pochodzą, jak trafili do Szczecinka, co się tutaj zaraz po wojnie działo? Pamiętam taki moment, chyba rok 1989 lub 1990, a więc zaraz po przemianach, gdy dziadek przyniósł do domu książkę, listę ofiar zbrodni katyńskiej. Zaznaczył w niej Zenka Arcimowicza, swojego kuzyna, który tam został zamordowany przez Sowietów. Pokazywał mi jego zdjęcie i mówił ze łzami w oczach, że nie spodziewał się, iż dożyje takiej chwili, że Lista Katyńska będzie oficjalnie dostępna w Polsce i legalnie można taką książkę kupić.

To zdecydowało, że tematyka pana poszukiwań historycznych jest podobna?

Tak, od początku zajmowały mnie zbrodnie czerwonoarmistów na Polakach, ale przecież nie tylko, bo sołdaci rabowali, mordowali i gwałcili także niemieckich autochtonów. Ciekawiły mnie także początki polskiego jestestwa na tych ziemiach. Jak sobie radzili repatrianci zmuszeni do życia z dala od rodzinnych stron, właśnie tu, w powiecie szczecineckim? W moim wypadku dziadkowie przyjechali do Szczecinka z Wilna, mniej więcej połowa osób, jakie się tutaj osiedlały, pochodziła z Kresów. Dziadek był dla mnie wzorem do naśladowania. Dużo opowiadał o życiu na Kresach. Jego utrata była dla nich traumą, z której nigdy się nie wyzwolili. Ale im i tak było łatwiej: dziadek, gdy przyjechał do Szczecinka, miał 17 lat, a babcia 13, więc łatwiej było im się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Jednak dla pradziadków to był istny koniec świata. Wiem z przekazów, że moja prababcia, która zmarła w roku 1965, gdy zobaczyła cmentarz w Szczecinku, to stwierdziła, że jest zajęty i żeby ją pochować pod płotem. Dopiero gdy zmarł jej syn w roku 1956, powiedziała, że spocznie obok niego. Długo nie czuli się tutaj u siebie. Mama dziadka wspominała, że przez lata mieszkali razem na kupie w obawie przed Sowietami, a z drugiej strony twierdziła, że Niemcy nie mogą, ot tak, przegrać wojny, i na pewno tutaj wrócą. Ich serca pozostały na Wileńszczyźnie.

Czy kresowiacy mieli jakiekolwiek złudzenia, że pod rządami komunistów wspartych o sowieckie bagnety mogą liczyć na demokrację, wolność, poszanowanie prawa?

Żadnych. Przecież większość po prostu uciekała przed Sowietami, przeżyli też okupację w latach 1939-41, gdy Związek Sowiecki zajął wschodnią część II Rzeczpospolitej. Dziadek przyjechał do ówczesnego Neustettin 5 maja 1945 roku. Sowieci po zajęciu Wilna zagonili go do rozminowywania miasta. W czasie tej akcji wielu chłopaków zginęło, a prababcia dała łapówkę, aby go w z tego wykupić. Wsiedli do pociągu i pojechali na Zachód, bo wiedzieli, że tam, gdzie są Sowieci, nie ma dla nich przyszłości. Pamiętam, jak szedłem kiedyś z dziadkiem ulicą i spotkaliśmy Adama Giedrysa (słynny szczecinecki krawiec, astronom amator - dop. red.). Przywitali się, chwilę porozmawiali. Byłem zdziwiony, bo pana Adama znałem tylko właśnie z jego astronomicznej pasji. A dziadek mówi: on nasz, wilniuk, i był po wojnie katowany w ubeckim więzieniu za działalność konspiracyjną. O tym w PRL-u oficjalnie nikt nie mówił. W szkole o prawdziwej historii, już nie mówię o tym, co działo się na Ziemiach Odzyskanych, za wiele dowiedzieć się nie można było. Jeszcze nawet w latach 90. trzeba było toczyć spory z nauczycielami, którzy nadal o wszystkim nie mówili. Gdy już można było... nigdy tego nie pojmę.

Jak pan myśli, dlaczego i wtedy spuszczano zasłonę milczenia na postępowanie wojsk sowieckich w końcówce wojny i tuż po niej?

To oczywiście moje subiektywne zdanie, ale sądzę, że zmiana po latach 89/90 nie była prawdziwa. Że to tylko zmiana szyldu, że komuniści - mniej lub bardziej afiszując się ze swoją przeszłością - pozostali u władzy. Z jednej strony mieliśmy pułkownika Kuklińskiego, którego wielu wciąż przedstawiało jako zdrajcę, a z drugiej strony generała Jaruzelskiego, pokazywanego jako wielkiego patriotę. Nigdy tego nie pojmowałem, jak mogło dojść do takiego odwrócenia pojęć? Pamiętajmy też, że ostatni rosyjski sołdat opuścił Polskę dopiero w roku 1993, a więc do wtedy nasz kraj był de facto pod okupacją. Na początku lat 90. możliwości dociekania prawdy, badań historycznych były więc ograniczone.

Czy w nas, Polakach, tkwi strach przez Rosją? Przecież to nie tylko rok 1939 i czasy PRL-u, ale i 123 lata zaborów oraz, przynajmniej od początków XVIII wieku, powolna utrata suwerenności na rzecz Rosji. Bo ten kraj nie zmienia się od wieków, czego dowodem agresja na Ukrainę.

Myślę, że ta obawa jest przesadzona, ale też - muszę to z bólem przyznać - my, Polacy, jesteśmy bałaganiarzami, jeżeli chodzi o badania historyczne. Okazuje się, że mija kilkadziesiąt lat i nikt nic nie wie o tym czy innym zdarzeniu. Nie było żadnego śledztwa, a jak było, to archiwalia są skromne lub nie ma ich w ogóle. Brakuje np. zbiorczych akt i zbiorczego śledztwa, które obejmowałoby zbrodnie popełnione np. w jednym powiecie, nie tylko w archiwach IPN, ale też w archiwach państwowych czy kościelnych. Z tego, co wiem, moje badania są jedynymi tego rodzaju w kraju.

Kiedy pan usłyszał, że polscy repatrianci i Niemcy padali ofiarami przemocy z rąk „wyzwolicieli”, jak w PRL-u określano Armię Czerwoną?

To się słyszało dość powszechnie, ale to była wiedza ogólna. Zwykle zamykała się w gronie rodziny i znajomych, choć były przypadki, gdy mord na leśniku Janie Kubisie z podszczecineckiego Turowa był okazją do manifestacyjnego pogrzebu. Mówi się, że Sowieci zgwałcili 100 tysięcy kobiet. Tylko jak to zweryfikować? Nie sposób. Mój dziadek z rodzicami przyjechał do Szczecinka jednym transportem kolejowym z Alicją Tyszkiewicz z domu Żylewicz, której tatę zamordowali Sowieci w 1945 roku. To była pierwsza kolejarska zabawa w mieście. Wpadli Sowieci, niby na kontrolę, a zaczęli się interesować tym, co jest w kasie. Wyprowadzili jedną osobę na zewnątrz, pan Żylewicz chciał sprawę załagodzić, więc żołnierz wyjął pistolet i strzelił mu kilka razy w brzuch. Ranny zmarł po czterech dniach. Albo historia Henryka Ossowskiego i Edwarda Urbanowicza, dwóch żołnierzy Armii Krajowej z Wilna, którzy brali m.in. udział w operacji „Ostra Brama” (wyzwolenie Wilna przed nadejściem Sowietów, za co zresztą walczący zostali wywiezieni do Kaługi - red.). Przed „ruskim mirem” uciekli do Szczecinka. I tu, niestety, ich dopadł... Ich mogiły dzieli kilkanaście metrów. 24-letni Henryk Ossowski zginął w kwietniu 1946 roku, gdy jego motor na ulicy Pomorskiej został zmiażdżony przez rosyjski samochód. W praktyce była to egzekucja, gdyż Sowieci chcieli zrabować motor, który on naprawiał w swoim warsztacie. Nie pozwolił im na to, a gdy wyjeżdżał z pracy, zaczaili się na niego i z premedytacją rozjechali.

Jak się narodziła w panu potrzeba, aby takie historie wyciągać na światło dzienne, ocalając od zapomnienia?

Akurat o śmierci pana Żylewicza przeczytałem w „Szczecineckich zapiskach historycznych”, które opublikowały wspomnienia pani Alicji z roku 2011. Kilka lat później postanowiłem zrobić amatorską kwerendę starych grobów na naszym cmentarzu. Chodziłem od mogiły do mogiły w starej części nekropolii. I w końcu stanąłem przed grobem Jana Żylewicza. I przyszła mi do głowy myśl - ile innych osób zabitych przez Sowietów tutaj spoczywa?

Nie każdy grób krył ofiarę przecież.

Zacząłem od rozmowy z Łukaszem „Bronksem” Chmielewskim, twórcą szczecineckiego portalu historycznego. Przesłał mi skany książki profesora Tadeusza Białeckiego „Bezpieczeństwo i porządek publiczny na Pomorzu Zachodnim 1945-50”. Były tam sygnatury akt. Idąc tym tropem, docierałem do archiwalnych dokumentów w Koszalinie, Szczecinku i Szczecinie. Następnie Instytut Pamięci Narodowej. I tak krok po kroku ze strzępów informacji kreśliłem coraz pełniejszy obraz. Znajdowałem meldunki polskich władz, milicji, starosty. Są dość obszerne, najdokładniej prowadzono protokoły z zebrań sołeckich. Im niżej, tym informacje był pełniejsze, dokładniejsze i ludzie pisali wprost, co, kiedy i gdzie się wydarzyło. Są księgi parafialne, gdzie w miarę rzetelnie podawano przyczynę zgonu. Cudem zachowały się dwie teczki z powiatu szczecineckiego ze śledztw dotyczących zbrodni sowieckich. Są bardzo ogólnikowe, raptem kilkanaście stron, i kończą się tym, że z chwilą ustalenia, iż sprawcą był czerwonoarmista, sprawę przekazywano sowieckiemu prokuratorowi. I dalej nie wiemy, co się działo. Czy ktoś poniósł karę, czy był proces i jakim wyrokiem się skończył. Czasami były tylko adnotacje w polskich dokumentach, ale bez odpisu wyroku. Np. po zabiciu leśnika Jana Kubisa jest informacja, że zapadły cztery wyroki. Albo takie zdarzenie: w Turowie osadnik znalazł dwa ciała w przydrożnym rowie. Przyjeżdża szef miejscowego Urzędu Bezpieczeństwa, jest milicja i potem zwrotna informacja od Rosjan, że sprawców ustalono i rozstrzelano. Potwierdza to notatka ówczesnego sołtysa Turowa. Udało mi się także dotrzeć do ostatnich, już nielicznych świadków zbrodni lub bliskich pomordowanych, którzy mieli widzę o tym, co się wydarzyło. Badania zacząłem w roku 2018 i powolutku zbliżam się do końca.

Jak rodziny ofiar reagowały na pana pytania?

Jakby na to czekali od lat, ale z relacji Jerzego Gasiula (dziennikarz ze Szczecinka) wynika, że jeszcze w latach 90. mieli ogromne obawy, aby o tym mówić publicznie. Nie chcieli, unikali tego tematu.

Ile śmierci naliczył pan na terenie ówczesnego powiatu szczecineckiego?

Ponad 50 z lat 1945-47, tylko jeżeli chodzi o Polaków. Gorzej z informacjami o mordach niemieckich na polskich robotnikach przymusowych w czasie wojny. Skądinąd wiadomo, że w powiecie było ich około 7-8 tysięcy. Opisanych jest kilkanaście przypadków wykonania wyroków śmierci na Polakach mających romans z Niemkami. Okręgowa Komisja ds. Badania Zbrodni Niemieckich 25 lat po wojnie poczyniła te ustalenia, ale to na pewno ułamek prawdy, bo nie mamy dokumentów z Gestapo czy Arbeitsamtu. Świadków, bliskich pomordowanych szukano wtedy np. przez ogłoszenia w gazetach. Niemców zabitych przez Sowietów naliczyłem kilku, ale zaraz po wojnie czy jeszcze w jej trakcie na pewno było tego więcej. Na początku myślałem, że Sowieci krzywdzili tylko jedną grupę narodowością. Ale nie, nie patrzyli na to. Były wsie, w których lepiej traktowali Niemców, ale bywało odwrotnie. Ale jak szedł pijany żołdak i strzelał do wszystkiego, co się ruszało, to trudno mówić, że kogoś sobie na ofiarę upatrzył.

Coś łączyło ofiary?

Niespecjalnie. Wtedy prawem była siła. To ona rządziła i poczucie władzy. Z dokumentów wyłania się obraz bezradności polskich władz, mam wrażenie, że część starostów w ogóle bała się rozmawiać z Rosjanami. Starosta szczecinecki Górski nie miał u nich żadnego posłuchu. Albo taka historia: Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Szczecinku na zebraniu komórki Polskiej Partii Robotniczej w listopadzie 1945 roku omawiał bijatykę ubeków z Sowietami, którzy wyrzucili z mieszkania jednego z nich. Szef ubecji Wacław Rutkowski tłumaczy, że panowie, spokojnie, nic nie zrobimy, a i tak jesteśmy tutaj tylko dzięki nim. Nie mamy żadnego poparcia wśród ludzi. Nie można powiedzieć, że ubecja nic w sprawie sowieckiego bezprawia nie robiła. Sporządzali meldunki, pisali raporty, śledztwa przynosiły jakieś ustalenia, ale na tym się to kończyło. Spójrzmy też na to z takiej perspektywy - 50 ofiar po wojnie, w której zginęły miliony. Życie staniało i, jakkolwiek okrutnie to nie zabrzmi, ówcześni ludzie ze śmiercią byli oswojeni i im spowszedniała. Wyglądali spokoju i bezpieczeństwa, a traktowali te zdarzenia jako koszt tej stabilizacji, która powoli, bo powoli, ale następowała. Starosta raportował: stosunek Polaków do Sowietów się poprawia albo pogarsza, bo znowu miała miejsca fala przestępstw. Trwało to mniej więcej do wiosny 1947 roku, gdy władza ludowa okrzepła.

W marcu IPN wystąpił do burmistrza Szczecinka, aby wyznaczył na cmentarzu miejsce upamiętnienia ofiar mordów sowieckich, ich groby nie będą także likwidowane, a połączy je ścieżka edukacyjna. Daje to panu poczucie, że pańska praca nie poszła na marne?

Jeżeli my nie będziemy znali własnej historii, to nadal będziemy popełniać te same błędy. Tylko prawdziwa historia będzie naszą nauczycielką, fałszywa sprowadzi nas na manowce. Jeszcze niedawno mieliśmy polityków, którzy wychwalali Armię Czerwoną w ogólnopolskich mediach, mówiąc, że przyniosła nam wolność. Jaką wolność?

Rajmund Wełnic

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.