Puszcza Białowieska to jest skarb, a nie fabryka desek

Czytaj dalej
Fot. Anatol Chomicz/Polska Press Grupa
Krzysztof Ogiolda

Puszcza Białowieska to jest skarb, a nie fabryka desek

Krzysztof Ogiolda

- Absurdem jest udowadnianie, że po to, by puszcza funkcjonowała w sposób naturalny, konieczne jest działanie człowieka - mówią ekolodzy. - Za las odpowiada nadleśniczy i nikt inny - replikują leśnicy.

Nad puszczą wieje wiatr historii. Spór ekologów z leśnikami narasta. Warkot pił nie ustaje. Ekolodzy mają sojusznika w Trybunale Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Lasów Państwowych i ich roboty broni minister środowiska. Spór z boku wygląda głównie na polityczny. A w rzeczywistości to jest konflikt o wizję świata, o stosunek człowieka do przyrody.

- Z punktu widzenia nauki oczywistą oczywistością - jak mawia klasyk - jest to, że puszcza radziła sobie bez człowieka - mówi dr hab. prof. UO Arkadiusz Nowak, ekolog. - Gradacje kornika były tysiąc lat temu i pięć tysięcy lat temu. Kornik nie jest dla tej puszczy niczym nowym. I mimo że tam był, puszcza rosła, nie trzeba było niczego wycinać, bo ona sama usuwała to, co niezbędne, aby taką gradację powstrzymać. Kompletnym absurdem jest udowadnianie, że po to, aby puszcza funkcjonowała jako ekosystem naturalny, niezbędne są działania człowieka. Chyba że chodzi o zachowanie zasobu drewna. O to, że produkujemy deski. Wtedy rzeczywiście trzeba działać. I o tyle pan minister Szyszko ma rację, gdy wylicza straty w puszczy. Ale to są straty gospodarcze - w deskach. Z tego punktu widzenia kornik jest rzeczywiście bardzo szkodliwy. Ale Puszcza Białowieska nie jest plantacją desek. Jeśli chronimy ten obszar jako wzorzec uprawy lasu niżowego w Europie, cięcia są zupełnie zbędne. Pamiętajmy, że Puszcza Białowieska jest niżowym lasem o najbardziej naturalnych cechach. Jest jedynym pierwotnym lasem typu europejskiego, jeśli nie liczyć niektórych ekosystemów leśnych w górach wysokich (w Alpach).

Ekolodzy mocno podkreślają: W każdym innym miejscu to, co robią Lasy Państwowe i czego broni minister ochrony środowiska, byłoby działaniem poprawnym. Ale co wolno zrobić pod Opolem, w Prószkowie itd., to jest niedopuszczalne i szkodliwe w Puszczy Białowieskiej.

- Chyba że chcemy dołączyć do tych narodów i cywilizacji, które poniosły klęskę, a ostatecznie znikły z powierzchni ziemi, bo przeeksploatowały swoje zasoby przyrodnicze - ostrzega prof. Nowak. - To dotknęło Mezopotamię, Grecję i Rzym. Ale nie musimy iść tą drogą. Mamy przykład Zachodu, który tę ekspansję ograniczył nie tylko na własnych terytoriach, ale i w koloniach. Polska intensywnie się rozwija, parcie na szybki rozwój i odrabianie strat jest wielkie i do pewnego stopnia zrozumiałe. Ale następne pokolenia też będą chciały puszczę podziwiać i eksploatować. Nie tylko gospodarczo, także edukacyjnie i wypoczynkowo. A skoro tak, lasy trzeba chronić. Skuteczna ochrona obejmuje dziś zaledwie dwa procent powierzchni kraju. Czy na te dwa procenty mamy nastawać? Także na Puszczę Białowieską, która jest czymś wyjątkowym nie tylko w skali Europy, ale i świata?

Kto próbuje słuchać obu stron sporu, szybko się przekona, że argumenty leśników i przyrodników właściwie się rozmijają. Każda ze stron dobro Puszczy Białowieskiej rozumie inaczej i broni swego. Lasy Państwowe swoje najważniejsze argumenty umieściły na stronie internetowej w specjalnej kilkustronicowej „ściądze”.

Przypominają, że ich przedsiębiorstwo realizuje politykę leśną państwa. Przekonują, że wzrost liczebności kornika, czyli tzw. gradacja, jest w tym roku tak wielki, że wymaga nadzwyczajnych środków, bo szkodniki atakują nie tylko stare i osłabione świerki - co naturalne - ale także młode i zdrowe.

Żeby zasoby świerka mogły być odnowione, sztucznie lub naturalnie, trzeba martwe świerki wyciąć - przekonują. W dodatku przewracające się drzewa mogą stanowić zagrożenie dla ludzi, jeśli będą zalegać na drogach leśnych i w pobliżu miejsc wypoczynku. Wreszcie leśnicy zastrzegają, że wyręb świerka odbywa się na powierzchni około 5 tysięcy hektarów (to około trzy procent powierzchni całej Puszczy Białowieskiej (zajmuje ona 150 tys. ha) i mniej niż 10 procent jej polskiej części (60 procent Puszczy należy do Białorusi). No i absolutnie nie dotyka rezerwatów, parku narodowego, siedlisk bagiennych i wilgotnych oraz stref ochronnych.

Wreszcie Lasy Państwowe odrzucają zarzut, iż świerki w puszczy wycina się z chciwości. Żeby zarobić jak najwięcej na sprzedaży drewna.

- Nadleśnictwa Browsk, Białowieża i Hajnówka są niedochodowe - przekonują. - Leśnicy, prosząc o aneksowanie obecnego planu urządzenia lasu, kierowali się dobrem puszczy, a nie zyskiem ekonomicznym. Koszty ścięcia drzew, uprzątnięcia ich z linii szlaków turystycznych oraz wywiezienie tych drzew, w których rozwijają się korniki, będą co najwyżej równe zyskowi ze sprzedaży wyciętego drewna.

Za las odpowiada nadleśniczy

- Szanujemy zdanie ekologów i doceniamy, że robią dla puszczy i szerzej dla ochrony przyrody wiele dobrego - przyznaje Zdzisław Dzwonnik, nadleśniczy Nadleśnictwa Opole - ale w kwestii Puszczy Białowieskiej nie liczą się z realiami. Gradacja kornika jest największa od stu lat. I ten szkodnik zabił w puszczy niemal 900 tysięcy drzew. Część lasu musimy „przewrócić”, ale po to, by posadzić nowe pokolenie drzew. Leśnicy z Browska, Białowieży i Hajnówki postępują mądrze, chcą choć część puszczy ocalić.

Nadleśniczy Dzwonnik podkreśla, że nie chce na sprawę sporu o puszczę patrzeć w kategoriach politycznych, ale w prawnych musi.

- Pracujemy jako leśnicy w ramach ustawy o lasach. Jest w niej czarno na białym napisane, że nadleśniczy i tylko on odpowiada za stan sanitarny lasu i nakazuje mu dbanie o ten las. Dlatego ratujemy to, co jest możliwe. Nie traktujemy puszczy jako plantacji drewna. Zresztą nikt by chyba mebli z tych zajętych przez kornika desek w domu nie postawił. Sprzedamy, co się da, ale nie kieruje nami chęć zysku. Nie robimy według własnego widzimisię, słuchamy opinii profesorów z Polskiej Akademii Nauk i wielu uczelni. To wśród reprezentantów Unii Europejskiej, którzy pod karami nakazują nam puszczę zostawić samej sobie, nie ma wcale leśników ani przyrodników. Tam są politycy albo co najwyżej politolodzy. To trochę tak, jakby człowieka chorego oddać zamiast w ręce lekarza w dłonie - bo ja wiem - ogrodnika. Nikt by na to nie pozwolił. My szanujemy wartość rezerwatu, parku narodowego itd., ale nie możemy pozwolić, żeby kornik pożarł całą puszczę. Następne pokolenia ocenią, czy działaliśmy słusznie.

Przypomnijmy, na wniosek Komisji Europejskiej Trybunał Sprawiedliwości UE podjął decyzją o nakazie wstrzymania wycinki w puszczy. Rząd Polski odpowiedział odmownie. Minister w liście do trybunału był zdania, że wycinka jest zgodna z dyrektywami ptasią i siedliskową, będącymi głównym składnikiem unijnego programu Natura 2000. Argumentował również, że celem przeprowadzanej wycinki jest ochrona środowiska, a zaprzestanie wycinki spowoduje straty w środowisku osiągające nawet 3,2 mld złotych.

- Leśnicy utrzymują, że w Unii politolodzy chcą decydować o stanie puszczy. Ale nie chcą widzieć, że wyrębowi sprzeciwiają się jednomyślnie wszystkie towarzystwa naukowe w Polsce - botaniczne, zoologiczne, mykologiczne. Także autorytety nauk leśnych podpisały list przeciwko wycince świerków w Puszczy Białowieskiej - mówi dr Grzegorz Hebda, ornitolog z Uniwersytetu Opolskiego. - To samo zrobili dziekani wydziałów biologicznych i przyrodniczych polskich uniwersytetów. To oni też się zdaniem Lasów Państwowych nie znają? - pyta retorycznie.

- Jaki jest w ogóle sens utrzymywać w Polsce naukowców, opłacać im badania naukowe, publikacje, wyjazdy na konferencje, skoro potem minister autorytarnie ich dorobek naukowy gnie w garści i wyrzuca do kosza, uznając że „wypełnia biblijny nakaz: czyńcie sobie ziemię poddaną”? - dodaje dr Hebda. - Polska płaciła mi przez dziewięć lat, bym prowadził w Białowieskim Parku Narodowym badania naukowe. Publikowałem wyniki w najlepszych światowych czasopismach ornitologicznych. Armia naukowców, którzy zjedli zęby na badaniach w lesie, ma w Polsce opinię wyjątkowo bardzo zgodną co do braku potrzeby i sensu usuwania martwych świerków w Puszczy Białowieskiej. Jaki jest sens opłacania tych ludzi, skoro minister z przedsiębiorstwem najbardziej zainteresowanym sprzedażą jak największej ilości drewna decyduje ostatecznie o obszarze, który w całości jest: Obszarem Chronionego Krajobrazu, Specjalnym Obszarem Ochrony Natura 2000, Obszarem Specjalnej Ochrony Natura 2000, Obiektem Przyrodniczym Światowego Dziedzictwa UNESCO, Rezerwatem Biosfery UNESCO.

Jaki jest w ogóle sens utrzymywać w Polsce naukowców, opłacać im badania naukowe, publikacje, wyjazdy na konferencje, skoro potem minister autorytarnie ich dorobek naukowy gnie w garści i wyrzuca do kosza, uznając że „wypełnia biblijny nakaz: czyńcie sobie ziemię poddaną”?

Las się nie daje

Profesor Arkadiusz Nowak przyznaje, że w wielu sytuacjach prawo jest niejasne. Nigdzie nie została zatem opisana konkretna procedura: jak postępować w przypadku gradacji kornika. Jedni będą zatem uzasadniać wycinkę, a inni przekonywać, że jest zbędna. - Ja powtórzę argument najistotniejszy: puszcza sobie bez człowieka znakomicie radziła. A były tam nie tylko korniki, zachodziły także klęski żywiołowe, wichury, pożary itp. Przyroda się bezproblemowo broniła, tyle tylko, że w odpowiednio długim czasie, nawet przez setki lat. Wielu leśników myśli na krótką metę.

Dowodem na to, jak silny jest las i jak skutecznie wraca na swoje miejsce, jest zdaniem profesora katastrofa ekologiczna w Górach Izerskich w latach 80. XX wieku.

- Z powodu kwaśnych deszczów lasy w zachodnich Sudetach praktycznie wyginęły - wspomina. - Po piętnastu latach wyrósł tam lasek jarzębinowy, wróciły ptaki i setki owadów. To nie był ten sam bór świerkowy co wcześniej. Ale dziś, po 40 latach od katastrofy, młody naturalny bór świerkowy już tam rośnie. Jeszcze 20-30 lat minie i ten las będzie lepszy i silniejszy niż przed kwaśnymi deszczami. Dlatego ekolodzy się w konflikt w puszczy angażują, bo naprawdę nie ma powodu do zmartwień o to, że kornik zjadł ileś sztuk świerka. Leśnicy zdają się tego nie dostrzegać, bo przynajmniej niektórzy myślą jednak o lesie bardziej w kategoriach ekonomicznych niż przyrodniczych.

Poza sporem, po trosze filozoficznym, jak bardzo człowiek może sobie podporządkować świat przyrody, ekolodzy i leśnicy patrzą inaczej także na kwestie praktyczne. Bo co robić z martwymi drzewami stojącymi lub leżącymi w lesie? Leśnicy wolą je z lasu usuwać. Ekolodzy chcieliby wszystkie zostawiać.

- Leśnicy jako pracownicy korporacji wypełniają plan wyrębu - uważa dr Hebda. - Najlepiej jednego konkretnego gatunku drewna. Bo najłatwiej w lesie zarządzać monokulturą. Natura natomiast pozwala rosnąć na jednym obszarze nawet kilkunastu gatunkom drzew. I to jest bogactwo. Trudno im zaakceptować, że obfitość martwego drewna definiuje naturalny pierwotny las. - To właśnie w takim lesie żyją takie gatunki jak dzięcioł trójpalczasty, sóweczka, dzięcioł białogrzbiety, muchołówka mała, jarząbek. To ze względu na nie przyjeżdżają do puszczy badacze ptaków z całego świata. Nie przyjeżdżają w Bory Niemodlińskie ani do Holandii, choć lasy są tam piękne, tylko do Białowieży, bo tam są lasy unikatowe w skali Europy. To są drzewostany o cechach lasu naturalnego. Dziecioł trójpalczasty osiemdziesiąt procent dziupli wykuwa w martwych albo w zamierających świerkach. W tych samych świerkach żyją organizmy, którymi te ptaki się żywią. To nie jest przypadek, że w ścisłym rezerwacie, gdzie naprawdę nikt zwalonych martwych drzew nie usuwa, gdzie człowiek się z siekierą nigdy nie pojawia, takich unikatowych gatunków jest cztery razy więcej niż w lasach gospodarczych Puszczy Białowieskiej.

- To się może komuś wydać paradoksem, ale suche drzewo leżące na dnie lasu czy boru jest bardziej żywe niż wtedy, kiedy rosło - dodaje prof. Nowak. Właśnie tak, po śmierci jest bardziej żywe niż za życia. Liczba gatunków grzybów, saprofitów, owadów, mchów i porostów, które żyją na przewróconym drzewie, jest naprawdę ogromna. Dlatego mówimy: Zostawcie te drzewa, nawet jeśli z punktu widzenia leśników niezbyt estetycznie wyglądają. Nie tylko w parku narodowym, ale i w jego otulinie.

Tylko czy aż trzy procent?

I to jest kolejne zderzenie dwóch różnych sposobów myślenia.

Ekolodzy podchodzą krytycznie do zapewnień, że w puszczy wycina się tylko trzy procent drzewostanu. Statystycznie to niby niewiele, prawie nic.

- Odwróćmy ten problem - analizuje Grzegorz Hebda. - Skoro tak, to po co Europa wytyka nas palcami, bo leśnicy uparli się wyciąć świerki z trzech procent powierzchni puszczy? - Już nie jako biolog, ale jako obywatel zastanawiam się, po co to robić? Dla pieniędzy podobno nie. I ja nawet wierzę, że na tym wyrębie Lasy Państwowe ostatecznie wiele nie zarobią. Badania entomologów leśnych, także tych z instytutów opłacanych przez Lasy Państwowe, wskazują, że prawie nie ma różnicy w poziomie zmniejszania gradacji tam, gdzie się intensywnie drzewa wycina, i tam, gdzie naturę zostawia się samej sobie, by gradacja sama się „uspokoiła”.

Profesor Nowak zwraca uwagę, że w Puszczy Białowieskiej strefy ściśle chronione sąsiadują z lasem o znaczeniu gospodarczym. - W tej puszczy żyją tak unikatowe gatunki jak bocian czarny, jak orzeł bielik, orlik krzykliwy itp. I one choćby tylko w okresie godowym będą wymagały ochrony wszędzie, bo nie postawimy bariery między rezerwatem a resztą lasu. Żeby szkodniki - także kornik - nie przenosił się z rezerwatu do lasu gospodarczego, potrzebna byłaby swego rodzaju strefa buforowa, otulina. Tyle że leśnicy, ale i samorządy, od pewnego czasu prą do tego, by te otuliny zmniejszać. Potrzebna jest jakaś nowa umowa społeczna.

Ale na razie umowy nie ma. Za to wyręb trwa.

- Boję się, że najbardziej chodzi o wizerunek. Poprzedni rząd w 2102 roku zmniejszył radykalnie liczbę cięć w Puszczy Białowieskiej. W dodatku wprowadził moratorium na stuletnie i starsze drzewostany. To się leśnikom bardzo nie podobało. A potem pojawił się nowy minister, który zawsze z Lasami Państwowymi sympatyzował, i pozwolił wejść z piłami i wyciąć o wiele więcej. Zetnie się nie tylko świerki, ale i rosnące między nimi drewno bardziej chodliwe, choćby dęby. I coś się jednak zarobi.

Bronili Puszczy Białowieskiej własnym ciałem, teraz stanęli przed sądem. Ruszył proces ekologów

Krzysztof Ogiolda

Jestem dziennikarzem i publicystą działu społecznego w "Nowej Trybunie Opolskiej". Pracuję w zawodzie od 22 lat. Piszę m.in. o Kościele i szeroko rozumianej tematyce religijnej, a także o mniejszości niemieckiej i relacjach polsko-niemieckich. Jestem autorem książek: Arcybiskup Nossol. Miałem szczęście w miłości, Opole 2007 (współautor). Arcybiskup Nossol. Radość jednania, Opole 2012 (współautor). Rozmowy na 10-lecie Ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych, Gliwice-Opole 2015. Sławni niemieccy Ślązacy, Opole 2018. Tajemnice opolskiej katedry, Opole 2018.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.