Przychodzi pacjent do lekarza i zaczyna głośno szczekać...

Czytaj dalej
Fot. Fot. Tomasz Ho£Od / Polska Press
Katarzyna Kaczorowska

Przychodzi pacjent do lekarza i zaczyna głośno szczekać...

Katarzyna Kaczorowska

8 milionów psów i 6 milionów kotów. Świnki morskie, króliki, szynszyle, rybki, papużki. I towarzyszący im ludzie, którzy chodzą z nimi do lekarza pierwszego kontaktu - weterynarza.

Każdy pamięta z dzieciństwa wierszyk zaczynający się od słów „Pan kotek był chory i leżał w łóżeczku. Więc przyszedł pan doktor: - Jak się masz koteczku”.

Dr Maciej Szpak, który zwierzęta leczy od dziesięciu lat, uśmiecha się pytany, jak rozmawia z kotami, psami czy świnkami morskimi. - Rozmawiam z ludźmi, którzy im towarzyszą. Uspokajam, odbieram późnym wieczorem telefon, bo pieska brzuszek boli albo ktoś chce porady w sprawie smyczy, kagańca czy ubranka.

Szpak, który z racji nazwiska mógłby zostać ornitologiem, nie kryje, że gabinet lekarza weterynarii bardzo często jest świadkiem komedii omyłek.

- Ktoś przychodzi z kocurem, żeby go wykastrować. A na stole okazuje się, że to kotka. Ktoś dla odmiany dałby sobie rękę obciąć, że przyszedł z kotką, a tymczasem to kocur. Zdarzyło mi się, że pani przyszła z dwiema świnkami morskimi i była bardzo zdziwiona, kiedy okazało się, że za chwilę będzie miała całą rodzinkę, bo to była parka a samiczka była w ciąży - przyznaje dr Szpak i dodaje, że kiedyś zdarzyła mu się nie tyle śmieszna, ile sportowa przygoda. - Byłem umówiony na sterylizację suczki, beagle’a. Przyjechali właściciele, wnoszą ją na rękach, a ta jak się nie wyrwie... Ganiała nas po całym osiedlu chyba z godzinę, przekonana, że trafiła jej się świetna zabawa.

Artur Różycki, który lecznicę w Brzegu Dolnym prowadzi z żoną Joanną wzdycha na pytanie, co się dzieje, jak przychodzi człowiek do weterynarza.

- Dużo się dzieje. Kiedyś przyszedł pan z kotką. Na sterylizację. Oczom nie wierzyłem, ale przekonywał, że znalazł ją kilka miesięcy temu, obok niej było kocię, które ją ssało... I przez te kilka miesięcy odkąd miał tę kotkę karmiącą w domu nie zorientował się, że to kocur - Różycki sam kiwa głową z niedowierzaniem, jak to możliwe, po czym wyjaśnia: - Gabinet lekarza weterynarii jest dzisiaj takim połączeniem przychodni medycznej z gabinetem porad psychologicznych, czy takich, rzec by można, ludzkich.

- Rzeczywiście trzeba być też trochę psychologiem, bo w jakiś sposób trzeba powiedzieć panu czy pani, że jego pupil wygląda, hm, za dobrze - przyznaje Maciej Szpak, który po 10 latach pracy już wie, komu trzeba subtelnie sugerować zmianę diety, a komu można powiedzieć wprost „ pani pies jest za gruby”. - Zabawnie jest, kiedy z za grubym psem czy kotem przychodzi para, bo najczęściej wtedy zaczyna się dialog „a mówiłam ci, nie podkarmiaj go”, „no przecież wiesz, że to żebrak”, „ja go tak nie pasę i on wie, że u mnie nic dodatkowego nie dostanie”. Oczywiście lekarz nie może mieszać się w taką wymianę zdań. Trzeba się wtedy zająć pupilem, odczekać trochę i zmieniając nieco temat przejść do rozmowy o leczeniu. Rzeczywiście, lekarz medycyny weterynarynej to takie dwa w jednym: lekarz i psycholog w pakiecie.

Rozszerzony pakiet działań Różycki wcielił w życie, kiedy trafił do niego potrącony przez samochód bokser. Pies miał złamaną tylną łapę i właściwie nadawał się do uśpienia. - Ale został u mnie w lecznicy, a dokładniej w minischronisku dla bezdomnych zwierząt. Zaopatrzony. Rano na drugi dzień poszedłem z nim na dwór, żeby się załatwił. Stoję i widzę, że biedak sobie nie radzi, nie może podnieść łapy. No to chciałem mu pomóc, ale on się wystraszył, ugryzł mnie i próbował uciec - opowiada Różycki, który rannego i wystraszonego psa dogonił. - I to pogryzienie mnie uratowało mu życie. Ja miałem przez dwa tygodnie obowiązkową obserwację pod kątem wścieklizny, a on przez te dwa tygodnie obserwacji dochodził do siebie i w końcu doszedł, bo ostatecznie nie został uśpiony i wrócił do formy i do odnalezionego właściciela.

Jarosław Mazur w plebiscycie „Gazety Wrocławskiej” wybranym najlepszym weterynarzem na Dolnym Śląsku nie tylko leczy zwierzęta w Oleśnicy, ale też sam hoduje psy (wyżły weimarskiej), koty (egzotyczne) i... kury japońskie.

- Tak, pamiętam kawały zaczynające się od słów „przychodzi baba do lekarza” i wiem, że lekarz też baba - śmieje się pan doktor i przyznaje, że najbardziej zaskoczony był ostatnio, kiedy już po godzinie 23 odebrał telefon. Pacjent zachorował? Komuś stan się pogorszył? - Rzeczywiście chodziło o jednego z pacjentów... Mój rozmówca zapytał, czy jestem przy komputerze. Odpowiedziałem, że tak. I wtedy poprosił mnie, żebym wszedł na aukcję na Allegro, bo właśnie licytuje ubranko dla swojej chihuahua i chciał się upewnić, czy w tym odcieniu różu będzie jej, że tak powiem, do pyszczka... Co miałem robić? Obejrzałem kreację i przyznałem rację - odcień różu był dla tej suczki idealny.

Jarosław Mazur poważnieje jednak, kiedy zaczyna opowiadać o nowym trendzie wśród właścicieli zwierząt domowych -modzie na diety. - Teraz na fali jest dieta bezglutenowa, tak, u psów też. Ale chyba najtrudniej jest wtedy, kiedy ktoś, będąc wegetarianinem, usiłuje zrobić wegetarianina ze swojego psa czy kota. A przecież to jest po prostu niemożliwe, że kot jadł marchewkę bez mięsa!

Mazur o zakręconych właścicielach mówić za wiele nie chce. - Prawie każdy śpi ze swoim psem i prawie nikt się do tego nie przyznaje. Ale warto wiedzieć, że kiedy ogon rządzi głową, czyli pies swoim właścicielem - to dzieje się tak na nasze życzeniem. To my mu na to pozwalamy. A najczęściej tak jest nie z dużymi rasami, ale z tymi małymi, takimi pod pachę, bo rzadko kiedy przychodzi nam do głowy, że taki piesek też chce być samcem alfa i dominować w stadzie.

Eliza Torz pacjentów przyjmuje od trzech lat w Obornikach Śląskich. Jest, jak żartuje, lekarzem pierwszego kontaktu, a więc na pierwszej linii ognia. - I odbieram telefony, jak ostatnio w weekend. Pan usiłował wyciągnąć kleszcza z psa, a ponieważ nie mógł, chciał, żebym przyjechała do gabinetu. Poprosiłam go najpierw o zdjęcie. Jak je obejrzałam, to oddzwoniłam i powiedziałam, żeby nie ciągnął tego rzekomego kleszcza, bo to jest... sutek - opowiada pani doktor i ze śmiechem dodaje, że jej rozmówca nie mógł się nadziwić. Przecież to jest chłopiec, nie dziewczynka! - I musiałam mu wyjaśnić, że chłopcy też mają sutki...

Telefony najczęściej dzwonią wieczorem. Na przykład po 22, czyli po ostatnim wieczornym spacerze, kiedy okazuje się, że potrzebny jest ratunek, bo pies... przestał ciągnąć na smyczy.

- Okazało się, że bolał go brzuch, więc można powiedzieć, że jego pani zorientowała się od razu, że coś jest nie tak - mówi Eliza Torz i dodaje, że miała też pacjenta, którego właścicielka przyszła z gotową diagnozą. Pies był za gruby, a jego pani była pewna, że ma cukrzycę.

- Zapytałam, skąd ta pewność i usłyszałam, że zawsze chce jeść czekoladki. Nieprzekonana zrobiłam badania krwi, ale jak przyszły wyniki okazało się, że ta pani miała rację. Więc powiedziałam jej, że dobrze zdiagnozowała swojego pupila - wspomina Eliza Torz, która ostatnio badała też utykającego kota. - Pani powiedziała, że utyka na prawą, a pan, że na lewą łapę. Kiedy spytałam o imię, pani powiedziała „Tygrys”, pan „Puszek”. Zażartowałam wtedy, czy są pewni, że w transporterze mają jedno zwierzę...

A Joanna Różycka dodaje: - Każdy lekarz weterynarii ma wiele takich opowieści, ale ja szczególnie pamiętam jedną. Przyszła do nas kobieta z kotką, która wyrwała sobie łapy z wnyków, a którą ona znalazła u siebie w ogrodzie, poranioną. Kotka nie miała opuszek. Co ciekawe, ta kobieta mówiła wprost, że nie chce kota, bo jej będzie darł kanapy, ale przyniosła to nieszczęście, która prawie nie miało szans na ratunek.Ratowaliśmy ją jednak, zmienialiśmy opatrunki i uratowaliśmy. A dzisiaj ta kotka ma wspaniały dom - u kogoś, kto nie chciał kotów.

Katarzyna Kaczorowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.