Roman Laudański

Ofiara księdza pedofila skarży dwie kurie o 300 tys. zł odszkodowania

Ofiara księdza pedofila skarży dwie kurie o 300 tys. zł odszkodowania Fot. pixabay.com
Roman Laudański

Były ministrant nabrał podejrzeń co do księdza Pawła K., kiedy ten po jednej z wycieczek zaczął domagać się od niego buziaczka.

Nie zgodził się. Kiedy chłopiec dowiedział się, że ten ksiądz jest pedofilem, już nigdy nie przestąpił progu kościoła. - Wierzę w Boga, ale nie w instytucję - podkreśla. Wczoraj przed bydgoskim Sądem Okręgowym odbyła się kolejna rozprawa o 300 tys. złotych odszkodowania od Archidiecezji Wrocławskiej i Diecezji Bydgoskiej dla ofiary księdza pedofila.

W 2005 roku ksiądz Paweł K. został zatrzymany, kiedy proponował przygodnym chłopcom "stówę". Podczas rewizji znaleziono u niego dziecięcą pornografię. Reakcją jego przełożonych w Archidiecezji Wrocławskiej było przeniesienie (po roku) księdza Pawła K. do Diecezji Bydgoskiej i skierowanie go pracy z dziećmi w szkole i w parafii Opatrzności Bożej w Bydgoszczy. Ksiądz pedofil molestował i gwałcił nowe ofiary. Jedna z nich, Arek (imię zmienione) pozwał obie diecezje o odszkodowanie. Ks. Paweł K. został skazany na 7 lat więzienia. Odbywa karę.

Odpowiedzialni na własnych warunkach

Jak to jest, że episkopaty z Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych czują się odpowiedzialne za krzywdy, które wyrządzili księża pedofile i same występują z finansowym zadośćuczynieniem dla ofiar, a w Polsce biskupi w Bydgoszczy i we Wrocławiu udają, że nic się nie stało i twierdzą, że nie ponoszą odpowiedzialności za księdza pedofila, który krzywdził dzieci? - to pytanie "Pomorska" zadała mecenasom reprezentującym obie diecezje oraz mecenasowi ofiary ks. Pawła K.

Mecenas Janusz Mazur reprezentuje Arka, ofiarę ks. pedofila: - Sposób postępowania determinuje stanowisko. W odpowiedzi na pozew (przeciwko obu diecezjom - przyp. Lau.) żaden z pozwanych nie przyznaje się do swojej odpowiedzialności i solidarnie odmawiają zapłaty. Tylko przedsądowe postępowanie zmierzające do zawarcia ugody uznawało roszczenie mojego klienta, może nie w kwocie 300 tys. złotych, o którą wystąpiliśmy, ale uznawało je co do zasady. Być może pełnomocnicy diecezji dokonali analizy prawnej roszczenia i prezentują obecnie stanowisko, że powództwo jest niezasadne - mówi mecenas Mazur.
Można tu znaleźć niekonsekwencję w działaniach diecezji. Otóż wcześniej pojawił się w Bydgoszczy mecenas z Archidiecezji Wrocławskiej. Zaproponował on Arkowi, że Kościół będzie mu wypłacał comiesięczne stypendium w wysokości półtora tysiąca złotych pod warunkiem, że ten zrzeknie się wszelkich roszczeń wobec Diecezji Bydgoskiej i Archidiecezji Wrocławskiej. Wypłacone miało zostać chłopcu, dziś młodemu mężczyźnie, w sumie 40 tys. złotych.

Czyli wtedy Kościół chciał zawarcia ugody, na swoich warunkach, i widział potrzebę wypłacenia odszkodowania, ale kiedy Arek wystąpił z pozwem przeciw obu diecezjom o 300 tys. zł - już takiej potrzebnie dostrzega!

Mecenas Edmund Dobecki, który reprezentuje Diecezję Bydgoską, uważa, że episkopaty Europy Zachodniej wypłacają odszkodowania ofiarom księży pedofili na innej zasadzie. - Nie reprezentujemy Episkopatu Polski, który podjął określone decyzje - mówi mec. Dobecki. - Nasz problem jest innego rodzaju. Wszyscy powołują się na sprawę z Koszalina (tam po raz pierwszy w Polsce ofiara księdza pedofila wystąpiła z roszczeniem finansowym przeciwko Diecezji Koszalińsko - Kołobrzeskiej - przyp. Lau.), ale przecież tam zawarto ugodę między ofiarą księdza a diecezją nie na zasadzie odszkodowania.

Wczoraj przed Sądem Okręgowym w Bydgoszczy wystąpił w charakterze świadka jeden z byłych ministrantów z parafii Opatrzności Bożej. Piotr (imię zmienione) był ministrantem przez dwa lata. - W tym czasie poznałem ks. Pawła. Uczył w szkole, a w naszym kościele zajmował się ministrantami - opowiada. - To był bardzo kontaktowy, miły i przyjazny ksiądz. Nic nie wskazywało na to, co teraz wszyscy o nim wiemy. Po latach, kiedy już przestałem być ministrantem, ksiądz Paweł K., był u nas w domu. Wtedy zacząłem dostrzegać dziwne zachowanie księdza. Kiedy mój ojciec wyszedł z pokoju, ksiądz Paweł zapytał mnie, czy "może dostać buziaczka"? To wydało mi się dziwne. Nie zgodziłem się! Z nikim o tym nie rozmawiałem, ale od tego czasu nabrałem bardzo dużego dystansu do tego księdza.

"Czesiu lubi wacki""

Piotr opowiada, że kiedy jeszcze był ministrantem, odwiedzał księdza Pawła K. na plebani kościoła Opatrzności Bożej. Oglądali kreskówki np. "Włatcy móch" (popularna kreskówka, w której jednym z bohaterów jest Czesiu - przyp. Lau). Ksiądz częstował ich słodyczami i chrupkami. - Lubił z nami żartować, często przytaczał żarty z "Włatców móch". Naśladował głos kreskówkowego Czesia i powtarzał "Czesio lubi wacki". Nigdy nie przychodziliśmy na plebanię z własnej inicjatywy, to ksiądz Paweł za każdym razem nas tam zapraszał. To była grupka sześciu - siedmiu chłopaków. Na oficjalne spotkania ministrantów przychodziło nas zdecydowanie więcej. Ksiądz zachowywał się tam bardzo przyjaźnie i otwarcie. Taki "równy chłop". Starał się nas sobie zjednać. Myślę, że on nas sobie wybierał. Jednych ministrantów zapraszał częściej, innych w ogóle.

- Kiedy jechaliśmy z nim na wycieczkę lub na basen, to ten z nas, który siedział na przednim siedzeniu, zawsze był przez księdza łapany za kolano, ale nikt za bardzo nie zwracał na to uwagi. Teraz myślę, że on nas do takich swoich zachowań stopniowo przyzwyczajał. Kiedyś wybraliśmy się z księdzem Pawłem na basen, pojechał z nami ks. proboszcz Maciej Gutmajer (już były proboszcz, przeszedł na emeryturę - przyp. Lau.) oraz jeszcze jeden ksiądz. Byłem wtedy dzieckiem, po prostu bawiłem się w aquaparku, ale kiedy patrzyłem na proboszcza Gutmajera, to on tak spode łba przyglądał się księdzu Pawłowi K. Wtedy nie zastanawiałem się dlaczego, ale teraz jedynym logicznym wytłumaczeniem takiego zachowania jest to, że proboszcz wiedział, co się dzieje. Naszych wizyt na plebanii proboszcz nie komentował. Nie wtrącał się. A ksiądz K. cały czas się wygłupiał. Pamiętam jedną mszę świętą. Odprawiał ją proboszcz, a my byliśmy ministrantami. Ksiądz K. założył w zakrystii maskę słonia ("Słoniu" - tak kazał się nazywać dzieciom) i zachowywał się jak pięciolatek. Bawił się tą maską, stroił głupie miny, wiadomo, że dla dzieciaków takie zachowanie jest śmieszne, ale my musieliśmy zachować powagę, bo co, mieliśmy śmiać się podczas mszy?!

Czy ks. Paweł K. odwiedzał też ministrantów w domach? - Jak najbardziej, po tym wyjeździe do aquaparku wrócił po kwadransie z pizzą. Niby coś zostało w aucie, tak to tłumaczył. Często wpadał do naszego domu na herbatę czy kawę. Rozmawiał z nami normalnie, ale przy rodzinie nie dawał poznać, że kimś bardziej się interesuje.

Zdaniem prokuratury ks. Paweł K. zachowywał się jak pająk - snuł swoją sieć wkradając się w łaski rodziców, by później molestować ich dzieci. - O tym, kim jest ks. Paweł K. dowiedziałem się od Arka (ofiara księdza pedofila - przyp. Lau). Przeżyłem szok. Ja ufałem temu księdzu. Jak tak można?! To niszczy wiarę budowaną przez lata. Kiedy dowiedziałem się, kim naprawdę jest ks. Paweł K., przestałem chodzić do kościoła i nigdy więcej do niego nie pójdę. Nie mówię, że nie wierzę w Boga, bo wierzę, ale nigdy w życiu nie zaufam instytucji Kościoła. Dla mnie to zbiorowisko żmij. Każdy tylko kryje swój tyłek. Chciałbym, żeby ta sprawa jak najszybciej się skończyła. Jestem przekonany, że obie kurie doskonale wiedziały o wszystkim. Jak można przysłać takiego księdza do innej diecezji wiedząc, że zostało wszczęte przeciwko niemu postępowanie?! Mam nadzieję, że zostanie zasądzone jak najwyższe odszkodowanie za to, co zrobili. Przecież obie kurie powinny od razu wypłacić Arkowi odszkodowanie, kiedy tylko ks. Paweł K. został skazany. Tylko że my żyjemy w Polsce, a nie na Zachodzie. Tu każdy próbuje - jak tylko może - uniknąć odpowiedzialności za wyrządzone zło.

Ks. Paweł K. został skazany prawomocnym wyrokiem sądu na siedem lat więzienia.

Roman Laudański

Nieustającą radością w pracy dziennikarskiej są spotkania z drugim człowiekiem i ciekawość świata, za którym coraz trudniej nam nadążyć. A o interesujących i intrygujących sprawach opowiadają mieszkańcy najmniejszych wsi i największych miast - słowem Czytelnicy "Gazety Pomorskiej"

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.