Ludmiła nie widziała oczu Yurija. A było w nich coś strasznego

Czytaj dalej
Fot. MP
Mariusz Parkitny

Ludmiła nie widziała oczu Yurija. A było w nich coś strasznego

Mariusz Parkitny

Widząc go, jak idzie skuty kajdankami, można pomyśleć, że to pomyłka. Ktoś z jego wyglądem nie mógłby skrzywdzić nawet owada. A jednak Yurij odpowiada za zabójstwo. Wyjątkowo zagadkowe.

Dramat rozegrał się w ubiegłym roku w środowisku obywateli Ukrainy, którzy przyjechali do Szczecina po lepszą przyszłość. Swoją i najbliższych.

- Chciałem w Polsce zarobić na lepsze życie i pomóc rodzicom. Miałem dobrą pracę, mogłem opłacać mieszkanie i realizować swoje plany - mówi Yurij.

Osoby dramatu

Ma 25 lat. I faktycznie miał dobre perspektywy na przyszłość. Mimo tylko średniego wykształcenia z zawodu jest programistą komputerowym. Wygląda jak student. Inteligentny, elokwentny, świetnie mówi po polsku. Niekarany. Bezdzietny kawaler. Do Szczecina przyjechał ponad rok temu. Pracował fizycznie w Amazonie i w filii niemieckiej firmy. Przed zatrzymaniem zarabiał około 3,5 tys. zł. Teraz grozi mu dożywocie. Właśnie zaczął się jego proces przed Sądem Okręgowym w Szczecinie.

Po lepszą przyszłość do Szczecina przyjechała też Ludmiła, piękna 34-letnia Ukrainka o ciemnych włosach. Tu poznała Włodymira, który pracował fizycznie na budowach. Miał ciężką pracę. Nabawił się przepukliny, kolana odmawiały mu posłuszeństwa. Musiał nosić specjalne opaski, aby chronić wiązadła.

Ludmiła i Włodymir mieli plany na przyszłość, bo spotykali się już od dłuższego czasu i było im dobrze ze sobą. Ale w te plany brutalnie wtargnął Yurij. Pewnego dnia wpadł do ich pokoju i zabił Włodymira. Nie wiadomo dlaczego. Przyjęli go przecież do swojego domu, karmili, pomagali kupować lekarstwa.

- A on po prostu wbiegł do naszego pokoju z nożem i zaczął tak po prostu dźgać nim Włodymira nożem - opowiadała Ludmiła.

W sądzie tylko ukradkiem patrzyła na Yurija. Ale to wystarczyło. Chłopak rozkleił się i zaczął płakać. Nie wiadomo, czy szczerze, czy to jego procesowa strategia. Podobnie jak linia obrony zaprezentowana na rozprawie.

- Nic nie pamiętam - mówi.

I sugeruje, że dziwnie się poczuł po tym, jak Włodymir poczęstował go tabletką i papierosem.

Nie chciał mówić o sobie

Włodymir i Ludmiła wynajmowali trzypokojowe mieszkanie w bloku w centrum Szczecina, przy ulicy Krzywoustego. Na początku listopada 2021 r. dali ogłoszenie o wolnym pokoju, bo jego dotychczasowy najemca się wyprowadzał. Na ogłoszenie odpowiedział Yurij K. Następnego dnia się wprowadził.

- Dogadaliśmy z Włodymirem szczegóły umowy. Zapłaciłem za pierwszy miesiąc - opowiada oskarżony Ukrainiec.

Ludmiła przyznaje, że nie było między nimi żadnego konfliktu. Trudno zresztą, żeby był, bo znali się trzy dni. Ludmiła zwróciła jednak uwagę, że Yurij nie chciał mówić o sobie.

- Wyglądał na normalnego chłopca. Niechętnie odpowiadał na pytania, nawet takie najbardziej banalne, dlatego po kilku pytaniach przestałam je zadawać. Pamiętam, że palił dużo papierosów. Widziałam też u niego piwo. Nasze stosunki były jak najbardziej poprawne - zapewnia Ludmila.

Yurij miał jednak problem. Jakiś czas wcześniej miał w pracy wypadek. Na lewą stopę najechał mu wózek z towarem. Rana okazała się poważna. Musiał iść na zwolnienie lekarskie.

- Bardzo bolało. Martwiłem się, że nie będę mógł pracować - mówi.

Twierdzi, że trzy noce przed zabójstwem nie mógł spać. Pisał nawet do Włodymira SMS-y, w których przepraszał, że kręci się nocą po mieszkaniu.

- Włodymir poszedł z nim nawet do apteki kupić jakieś leki przeciwbólowe, ja też mu dałam krople przeciwbólowe. Częstowaliśmy go posiłkami, które przygotowywaliśmy dla siebie - opowiada Ludmila.

Milcząc, zadawał celne ciosy

Rano, 7 listopada 2021 r., razem z Włodymirem siedziała w salonie. Za chwilę miała wyjść do sklepu, a on miał zająć się sprzątaniem. Nagle usłyszała huk. To Yurij z impetem wpadł do ich pokoju.

Nie widziała jego oczu, ale musiało być w nich coś strasznego, bo Włodymir krzyknął do niego: stój!

Ale Yurij nie posłuchał. Podszedł do Włodymira i zaczął go dźgać nożem kuchennym, a potem uderzać pięściami.

- Jakby był w szoku, każdy cios był celny, był bardzo agresywny w postawie ciała, przy tym milczący. Tylko zadawał ciosy - wspomina Ludmila.

Włodymirowi udało się jeszczenwypchnąć Yurija z mieszkania. Zszedł piętro niżej. Zaczął bardzo krwawić. Mimo pomocy dziewczyny, sąsiadów i ratowników, umarł na klatce schodowej.

Nic nie pamięta

Policjanci szybko zatrzymali Yirija K. W śledztwie nie był rozmowny, choć raz przyznał się do winy. Przed sądem zmienił jednak zdanie. Teraz twierdzi, że nic nie pamięta.

- Włodymir dał mi jakąś tabletkę przeciwbólową, a potem przed blokiem poczęstował papierosem. Powiedział, że teraz już nie będzie bolało. Po chwili poczułem się słabo. Poszedłem do pokoju się położyć. Od tamtej pory nic nie pamiętam. Dopiero policjanci powiedzieli mi, że doszło do zabójstwa - wyjaśnia.

W sprawie pojawia się wątek narkotyków. Yurij twierdzi, że nigdy ich nie zażywał, ale w jego krwi znaleziono ślady środka odurzającego. Marihuany używał za to Włodymir, bo twierdził, że pomaga mu na bóle przepukliny. Dziewczynie mówił, że to marihuana lecznicza. Czy to właśnie takim skrętem poczęstował Yurija? Nie wiadomo. Nikt tego dnia nie widział ich palących przed budynkiem.

- Dlaczego wcześniej pan nie mówił o tym papierosie i tabletce? - pytał w prokurator.

- Bo na obserwacji psychiatrycznej dowiedziałem się, że w mojej krwi znaleziono narkotyki - odpowiedział Yurij.

Twierdzi, że w smaku papierosa nie było nic dziwnego. Nie oskarża wprost Włodymira, że podał mu narkotyki czy leki, po których stracił pamięć. Kto jednak przysłuchiwał się jego wyjaśnieniom, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że papieros i tabletka od Włodymira są ważne dla linii obrony, która opiera się na niepamięci.

Jednak według biegłych w chwili zabójstwa Yurij był poczytalny i może odpowiadać przed sądem za zabójstwo.

- Z zamiarem bezpośrednim - dodaje prokurator.

Zamiar bezpośredni w języku prawników oznacza, że oskarżony chce zabić albo przewiduje, że swoim zachowaniem może spowodować taki tragiczny skutek.

Na procesie pojawił się jeden epizod z przeszłości. Dwa lata temu w Estonii Yurij podjął próbę samobójczą i na dwa tygodnie trafił do szpitala.

- Byłem wtedy młody - ocenił swoje zachowanie.

Sąd zdążył już przesłuchać sąsiadów, którzy próbowali ratować Włodymira.

- Chciałem robić mu masaż serca, ale każdy nacisk powodował, że krew z ran tryskała bardziej. Widziałem w jego oczach, jak odchodzi - mówił Krzysztof W., który mieszka nad lokalem Ukraińców.

Chwilę przed zabójstwem usłyszał, jak z mieszkania sąsiadów dochodzą krzyki. Początkowo myślał, że to jakaś impreza. Ale gdy krzyki stawały się coraz przeraźliwsze, wyszedł na klatkę sprawdzić, co się dzieje. Sąsiedzi zaczęli dzwonić na policję i pogotowie. Próbowali sami ratować Władymira.

- Umarł na moich oczach - powie Ludmiła.

Po śmierci ukochanego zadzwoniła do jego mamy.

- Chciałam też wiedzieć, czy mam się zająć pogrzebem - mówi.

Matka Włodymira przyjechała na proces. Jest oskarżycielem posiłkowym. Korzysta z pomocy tłumacza. Rzadko patrzy na zabójcę syna.

Mariusz Parkitny

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.