Joanna Krężelewska

Kara za kłusownictwo

Prośba o ułaskawienie skierowana do prezydenta. Prośba o ułaskawienie skierowana do prezydenta.
Joanna Krężelewska

Miłośnicy przyrody biją na alarm – nie mamy skutecznej broni do walki z kłusownikami, którzy wciąż czują się bezkarni. Trzebią lasy, zagrażają niektórym gatunkom ryb, a złapać ich trzeba na gorącym uczynku. Nie są oni jednak zmorą tylko naszych czasów.

„30 maja 1947 roku o godz. 3.30 rano na terenie gminy Gozd w lesie koło majątku Dobrociechy został przyłapany na kłusownictwie żołnierz radziecki z majątku Dobrociechy przez Straż Leśną Dyrekcji Lasów Państwowych w Szczecinku pod dowództwem Wacława S. Na wezwanie Straży, aby broń odłożył, wyżej wymieniony żołnierz nie chciał tego uczynić. Po 10 minutach na skutek przewyższających siły, karabin odłożył i udał się do majątku wraz ze Strażą Leśną celem wyjaśnienia sprawy. W drodze do majątku w trakcie żądania oddania pistoletu i okazania dokumentów, wyciągnął pistolet i strzelił trzy razy do strażnika, trafiając go (...). Po trzecim strzale pistolet się mu zaciął”.

Prośba o ułaskawienie skierowana do prezydenta.
Akta sprawy

Tak zaczyna się odręcznie pisany telefonogram od śledczych z Komendy Powiatowej w Koszalinie do Prokuratury tutejszego Sądu Okręgowego. Kończy się lakonicznym stwierdzeniem, że kilka godzin po strzelaninie żołnierz zmarł. Milicjantów zawiadomili sami strażnicy leśni, którzy po zdarzeniu przyszli na posterunek.

Prokurator zarządził sekcję zwłok sowieckiego żołnierza, oględziny miejsca, w którym doszło do strzelaniny i doprowadzenia strażników na przesłuchanie.

Milicjant, który pojechał na oględziny, ustalił, że żołnierz sowiecki zaczaił się na zwierzynę w zaroślach około 500 metrów od majątku Dobrociechy, w którym działała Sowiecka Komenda.

KLIKNIJ>>> Interesuje Cię historia regionu? Poznaj historię Pomorza pisaną zbrodnią

Po śladach zniszczonych roślin, śladach butów wywnioskował, że żołnierz się cofał przez około 200 metrów, porzucił karabin, a 100 metrów dalej zauważył ślady krwi. Znalazł łuski z broni strażników leśnych. Łusek z karabinu Mauzer i belgijskiego piętnastostrzałowego pistoletu denata nie znalazł.

33-letni strażnik leśny Michał D. opisał, że z dobrocieskiej leśniczówki na służbę wyszedł ze swym przełożonym Wacławem S. i podleśniczym Tadeuszem S. 30 maja 1947 roku o godzinie 3.

– Przodownik Wacław S. zarządził, abym został na obserwacji, umawiając się, że jeśli będę im potrzebny, zawiadomią mnie umówionym sygnałem – oświadczył. Sygnałem były trzy gwizdy. - Po 15 minutach usłyszałem umówiony sygnał i pobiegłem w ich kierunku. Zauważyłem człowieka w czapce okrągłej, wojskowej sowieckiej. Przodownik S. żądał od zatrzymanego złożenia broni, czego on uczynić nie chciał. Upór jego trwał do 10 minut, po czym karabin odrzucił. Wtedy przodownik zażądał dowodu osobistego, ale ten odpowiedział, że dokumentów nie ma – opisywał.

Prośba o ułaskawienie skierowana do prezydenta.
Protokół z oględzin miejsca zdarzenia.

Wacław S. zdecydował, że pójdą wszyscy do Komendy w Dobrociechach. Zażądał też wydania mu broni krótkiej.

– Żołnierz powiedział, że takiej nie ma. Potem zauważyłem, że szuka pod mundurem w okolicy tylnej kieszeni, więc ja, Wacław S. i podleśniczy skierowaliśmy w osobnika broń. On wyciągnął pistolet i oddał w moją stronę trzy strzały. Ja oddałem małą serię z automatu. Pistolet wypadł mu z ręki, a on przewrócił się – zeznawał Michał D. Mężczyźni zabrali rewolwer i zostawiając konającego żołnierza w lesie, udali się do nadleśnictwa. Tam poinformowali o zajściu i udali się na posterunek.

Prośba o ułaskawienie skierowana do prezydenta.
Oryginalna mapka z akt sprawy sporządzona przez milicjanta.

Żołnierzem okazał się być 28-letni porucznik Wojsk Radzieckich Mikołaj S., odznaczony orderem „Czerwona Gwiazda” i medalem „Za zdobycie Pragi”, wysoce wykwalifikowany oficer w zakresie służby weterynaryjnej. Poświęcał m.in. mnóstwo czasu na leczenie bydła w gospodarstwie. „Cieszył się dużym autorytetem, wytrzymały, wymagający dla siebie i wobec swoich podwładnych. Oddany sprawie Lenina-Stalina i Radzieckiej Ojczyźnie” – przełożeni w służbowej charakterystyce nie szczędzili Mikołajowi S. słów uznania. Sytuacja po jego śmierci stała się bardzo napięta. Na posterunek Milicji Obywatelskiej przyjechali oficerowie sowieccy, żądając wydania im osób, które postrzeliły ich kompana. Sytuację udało się załagodzić, ale śledztwo musiało nabrać tempa.

32-letni Wacław S. nie przyznał się do zabicia żołnierza. Potwierdził, że Michał D. został „na czatach”, on z Tadeuszem S. szli jako pierwsi. – Zauważyliśmy kłusownika w cywilnym ubraniu – zaakcentował.

– Skierował on do nas karabin i powiedział w języku rosyjskim „nie podchodzić, bo będę strzelać”. Ja powiedziałem mu, by złożył broń i powiedział, kim jest. On nic nie odrzekł, tylko zaczął się tyłem wycofywać, trzymając karabin skierowany w naszą stronę. Dałem sygnał Michałowi D., by do nas dołączył – opisywał. Kłusownik widząc przewagę strażników oddał karabin, ale... – Cofnął się i szybko wyjął rewolwer i dał trzy strzały. W tym momencie D. dał serię w kierunku kłusownika, który od razu upadł. D. podniósł rewolwer, odpiął mu pas z kaburą. Rewolwer miał jeszcze w magazynku cztery naboje, ale był zacięty – wyjaśnił.

Wytłumaczył, że nie pobiegli do Komendy Sowieckiej po pomoc dla postrzelonego z obawy o zemstę.

Prośba o ułaskawienie skierowana do prezydenta.
Wyrok

Zeznania przodownika Ochrony Leśnej Wacława C., strażnika Michała D. i podleśniczego Tadeusza S. byłyby relacją jedynych naocznych świadków zajścia, gdyby nie fakt, że porucznik Mikołaj S. faktycznie był – jak to ocenili jego przełożeni – wytrzymały i doczołgał się do majątku Dobrociechy, gdzie został zauważony przez spacerującą parę, która zawiadomiła jego komendę. W akcji ratowniczej wziął udział m.in. porucznik Iwan K. i sanitariuszka Maria S. Świadkowie ci zeznali później, że Mikołajowi S. zabrano nie tylko broń, pas i kaburę, ale też... zegarek.

Sanitariuszce konający żołnierz podał rysopisy mężczyzn, którzy go postrzelili i zostawili w lesie. Powiedział, że nie wie, dlaczego mu to zrobili. Zdążył wyjaśnić, że strażnicy zdjęli mu z pleców broń, gdy uciekał, strzelili mu w pośladki. Upadł, wyciągnął pistolet, by się bronić, oddał strzał, ale wtedy dostał z automatu w pierś.

Akt oskarżenia przeciwko dwóm uczestnikom strzelaniny – zamieszkałym w Szczecinku strażnikom leśnym Michałowi D. i Wacławowi S. opatrzony jest datą 26 lipca 1947 roku. 30 maja na drodze prowadzącej z lasu do majątku Dobrociechy Michał D. „w zamiarze pozbawienia życia Mikołaja S. wystrzelił doń trzykrotnie z automatu, powodując przestrzał klatki piersiowej w kierunku od tylnej linii łopatkowej do linii pachowej (...) połączony ze strzaskaniem żeber i uszkodzeniem prawego płuca oraz przestrzał pośladków (...) w następstwie czego Mikołaj S. zmarł na skutek szoku i wykrwawienia się”.

Prośba o ułaskawienie skierowana do prezydenta.
Uzasadnienie wyroku
Prośba o ułaskawienie skierowana do prezydenta.
Uzasadnienie wyroku
Prośba o ułaskawienie skierowana do prezydenta.
Uzasadnienie wyroku

Wacławowi S. prokurator zarzucił, że udzielił Michałowi D. pomocy w popełnieniu zbrodni przez sterroryzowanie Mikołaja S. gotowym do strzału karabinem, zmuszając go do rozbrojenia się.

Dlaczego w akcie oskarżenia nie został ujęty Tadeusz S.? Otóż mężczyzna zbiegł i ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości na tyle skutecznie, że został wykluczony do odrębnego postępowania.

W sprawie tej wydane były dwie opinie lekarskie. Jedną, bardzo pobieżną, zrobioną już po sekcji zwłok, prokurator podważył. Oparł się na szczegółowym badaniu, po którym lekarz wykluczył możliwość spowodowania wszystkich ran podczas jednej serii. Wskazał też na postrzał, który musiał być zadany leżącemu człowiekowi. „(...) należy uznać, iż wyjaśnienia patrolu, co do przebiegu zajścia, były kłamliwe i że jeden ze strzałów Michał D. oddał już do leżącego S., co wyklucza koncepcję działania w obronie koniecznej lub jej przekroczenie” – uzasadniał prokurator Kulicki.

Zaznaczył też, że oskarżeni nie udzielili swej ofierze żadnej pomocy, a pozostawiając go o godz. 3.30 ciężko rannego na nieuczęszczanej polnej drodze dowodzi, że godzili się z faktem, iż żołnierz umrze.

Proces Wacława S. i Michała D. rozpoczął się 9 października w Sądzie Okręgowym w Koszalinie. Czworo świadków, w tym sanitariuszka i porucznik, którzy próbowali ratować umierającego żołnierza, mieszkało już w granicach ZSRR, więc w rozprawie nie wzięli udziału.

Michał D. przyznał się do zastrzelenia Mikołaja S. Powtórzył, że wezwany przez kolegów ruszył im na pomoc, że wycofujący się Mikołaj S. oddał im karabin, po czym zaczął strzelać z pistoletu i w obronie własnej do stojącego przeciwnika oddał serię z automatu. – Był tak ciężko ranny, że robił wrażenie zabitego. Zostawiliśmy go na drodze, bo baliśmy się zemsty ze strony najbliższego majątku sowieckiego, albowiem przypuszczaliśmy, że on był stamtąd – wyjaśnił. Dodał też, że strzelał do stojącego mężczyzny, a wrażenie, że leżał, mogło powstać dlatego, że teren był nierówny i żołnierz-kłusownik musiał stać akurat w dole.

Prośba o ułaskawienie skierowana do prezydenta.
Prośba o ułaskawienie skierowana do prezydenta.

Wacław S. do winy nie przyznał się, twierdząc, że był jedynie świadkiem zajścia.

Prokurator zażądał dla obu mężczyzn surowych kar, a oni prosili o uniewinnienie. Michał D. zarzekał, że strzelał, by bronić siebie i kolegów, a Wacław, że był tylko biernym świadkiem zdarzenia.

19 grudnia zapadł wyrok. Michał D. i Wacław S. zostali uznani za winnych popełnienia zarzucanych im czynów. Pierwszy usłyszał wyrok 15 lat za kratami, drugi – 6 lat. Sąd oparł się na wnioskach biegłych lekarza i zbrojmistrza, którzy wywiedli, że strzały nie padły serią, gdyż jeden z trzech został wystrzelony z innego kierunku. Zatem skoro biegli podważyli wyjaśnienia oskarżonych, sąd dał wiarę wyjaśnieniom innych świadków, m.in. słowom sanitariuszki, która poznała i przekazała wersję Mikołaja S.

– Nie chciał on oddać karabinu, który miał na plecach. Zdjęli mu go sami. Gdy się odwrócił i poszedł w kierunku miejscowości Ubiedrze, dokąd miał się udać z polecenia naczelnika gospodarstwa, strażnicy wystrzelili do niego, trafiając w pośladki. Gdy upadł, wyjął pistolet i wystrzelił. Strażnicy strzelili do niego, leżącego i zranili go w pierś – uzasadniał sędzia. Wykluczył działanie w obronie koniecznej lub w warunkach jej przekroczenia.

„Przy wymiarze kary sąd wziął pod uwagę jako okoliczność łagodzącą trudne warunki służby leśnej i związane z tym nastawienie psychiczne w stosunku do kłusowników, stosunkowo niski stopień inteligencji strażników oraz dotychczasową ich niekaralność” – czytamy w obszernym uzasadnieniu wyroku. Brak jakiejkolwiek skruchy, kłamliwe zeznania, zachowanie Wacława S., jako komendanta patrolu – to zadziałało na niekorzyść oskarżonych.

Prokurator J. Kulicki od wyroku się odwołał, argumentując, że kary 15 i 6 lat więzienia są dla oskarżonych zbyt łagodne. Skargę apelacyjną złożył też adwokat Stanisław Konderski.

Prośba o ułaskawienie skierowana do prezydenta.
Protokół z posiedzenia komisji rozpatrującej wniosek o ułaskawienie.

Sąd Apelacyjny w Gdańsku nad sprawą pochylił się 18 lutego 1948 roku. Na rozprawę został wezwany Kierownik Oddziału Procesowego Dyrekcji Lasów Państwowych w Szczecinku. Pytany był o instrukcje dla strażników leśnych, związane z ujawnieniem kłusowników. – Z terenu stale dochodziły skargi na kłusowników. Straż Leśna nie interweniowała w sprawie nadużyć łowieckich obywateli radzieckich, aby nie pogłębiać zgrzytów. Udałem się w tej sprawie do władz radzieckich. Okazało się, że znają stan i z ubolewaniem stwierdzili, że niewiele mogą zrobić – zeznał. – Władze polskie miały prawo odebrać broń w razie przyłapania szkodników leśnych – zaznaczył.

21 lutego sędziowie uchylili zaskarżony wyrok koszalińskiego sądu. Po zmianie kwalifikacji czynu uznali jednocześnie Michała D. i Wacława S. za winnych tego, że pozostawili Mikołaja S. w położeniu grożącym bezpośrednio jego życiu, gdyż Michał D. postrzelił go, działając w obronie koniecznej. Nie udzielili pomocy, nie zawiadomili o zdarzeniu najbliższej Komendy Placówki Wojsk Radzieckich i za to obaj usłyszeli wyroki: po dwa lata więzienia.

Art. 243 par. 1 ówczesnego Kodeksu karnego przewidywał za porzucenie osoby w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem dla życia karę do 5 lat. Powiązany został z art. 291: „Jeżeli urzędnik dopuścił się jakiegokolwiek przestępstwa podczas urzędowania lub w związku z urzędowaniem, sąd może wymierzyć karę wyższą o połowę od najwyższego wymiaru kary za dane przestępstwo”.

Ostatecznie sprawa trafiła do Sądu Najwyższego. Po rozpoznaniu kasacji oskarżonych w maju 1948 roku sąd oddalił ją, uznając wyrok Sądu Apelacyjnego w Gdańsku za słuszny i sprawiedliwy.

Dobrociechy
Wieś Dobrociechy do 1945 roku nosiła nazwę Dubbertech. Dziś leży w granicach gminy Bobolice w powiecie koszalińskim. Majątek rycerski w Dobrociechach w XIX i XX w. należał do jednej z większych posiadłości ziemskich pow. koszalińskiego. W 1928 r. liczył aż 1149 ha. Działała tu gorzelnia, cegielnia i przędzalnia wełny.

Joanna Krężelewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.