Islamscy terroryści sieją strach w Europie. Dlaczego?

Czytaj dalej
Fot. archiwum
Maria Mazurek

Islamscy terroryści sieją strach w Europie. Dlaczego?

Maria Mazurek

Czy Koran nawołuje do zabijania? Skąd takie różnice w odłamach islamu? Skąd wzięła się ideologia ISIS? I czy islam chce podbić Europę? Odpowiada dr Łukasz Fyderek z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Po kolejnym zamachu zorganizowanym przez Państwo Islamskie - tym razem w Barcelonie - na usta ciśnie się pytanie: czy celem wyznawców islamu jest podbić Europę?

Krótko można odpowiedzieć: nie. Ale żeby lepiej to zrozumieć, należy nieco poszerzyć sobie optykę tego, co teraz dzieje się w islamie. Bo ona jest przez Europejczyków bardzo zawężona i w zasadzie sprowadza się do patrzenia na islam jako na zagrożenie wobec Zachodu. Tymczasem naprawdę mamy do czynienia z gigantycznym sporem wewnętrznym, którego tylko jeden z wymiarów dotyka nas. Ten spór niestety toczy się nie tylko przy pomocy argumentów, ale też z wykorzystaniem przemocy politycznej. Możemy nawet podeprzeć się danymi statystycznymi - ilu muzułmanów, a ilu wyznawców innych religii (czy niewierzących) ginie w wyniku akcji zbrojnych przeprowadzanych przez radykalnych islamistów. Nawet jak pole porównań zawęzimy do zamachów terrorystycznych, pomijając wojny, to zdecydowanie najwięcej ofiar jest wśród muzułmanów.

Co więc dzieje się w islamie?

Możemy skrótowo opisać to jako walkę między nurtami islamu, której stawką jest określenie stosunku islamu do nowoczesności. Spośród stron tego sporu najbardziej niepokoi nas ten, który nazywamy salafickim dżihadyzmem. Żeby dobrze to zrozumieć, musimy wspomnieć o świętych tekstach islamu.

Czyli Koranie i hadisach, spisanych relacjach z życia VII-wiecznego proroka Mahometa.

Problem w tym, że hadisy zostały spisane 200-300 lat po jego śmierci. Istnieją więc różne zbiory tych tradycji i w nauce o hadisach klasyfikuje się je w zależności od ich wiarygodności. Mamy tu dwa czynniki: pierwszy to łańcuch ustnych przekazicieli, a drugi - właściwa treść relacji. W zależności od wiarygodności przekazicieli i samej osoby spisującej możemy mówić o dużej, średniej i niskiej wiarygodności tych tradycji. I teraz w zależności od tego, kto interpretuje tekst i do jakich potrzeb - może on powoływać się na różne źródła, w tym różne hadisy. Może użyć metody literalnej lub bardziej metaforycznej. Religioznawcy zwracają uwagę, że sam islam nie wypracował uniwersalnego klucza interpretacji Koranu i hadisów - duża część muzułmanów się temu sprzeciwiała, wskazując, że taki jeden klucz interpretacyjny mógłby stać się konkurencją dla samych świętych tekstów (a miejsce Koranu w religii islamskiej jest ważniejsze niż Biblii w chrześcijaństwie czy judaizmie; dla muzułmanów Koran jest bowiem słowem bezpośrednio objawionym przez Boga). Zatem na potrzeby formułowania norm religijnych dla potrzeb wiernych uczeni muzułmańscy analizują Koran i hadisy i następnie wydają fatwy. Są to jednak doraźne interpretacje poszczególnych ulemów, a nie uniwersalny klucz.

Interpretacja świętych tekstów jest więc inna dla każdej ze szkół prawnych zajmujących się wykładnią szariatu. W samym sunnizmie (szyici mają swoją odrębną tradycję prawną) mamy cztery takie szkoły: hanaficką, malikicką, szaficką i hanbalicką. I fatwy wydawane w ramach każdej z nich mogą bardzo różnić się między sobą. Szkoła hanbalicka, na której wyrósł niepokojący nas ruch salaficki, dopuszcza najmniejszą spośród nich swobodę interpretacji, tekstów objawionych, jest najbardziej literalna. Islamscy juryści szkoły na przykład hanafickiej mają znacznie większe możliwości bazowania na własnej opinii i rozumowaniu przy wydawaniu fatw. Przykładowo w kwestii prowadzenia przez kobiety samochodu: hanafici, bazując na świętych tekstach, wskażą, że Mahomet pochwalał, by kobiety posiadały wielbłądy i podróżowały nimi, a więc mogą prowadzić również samochody.

A hanbalici?

Uczeni hanbalici stwierdzą raczej, że skoro w Koranie literalnie nie było nic o prowadzeniu samochodu przez kobiety (mają one natomiast inne zadania niż mężczyźni) - to znaczy, że nie mogą być kierowcami. Uczeni hanbaliccy z uwagi na to, że polegają w większym stopniu na poszukiwaniu analogii współczesnych problemów w tekstach objawionych, są w znacznie większym stopniu zdani na hadisy, również te mniej wiarygodne.

Na gruncie hanbalickim wyrósł salafizm, a ISIS czy Al-Kaida są organizacjami salafickimi.

Te organizacje wyrosły ze zderzenia dwóch nurtów w islamie: konserwatywnego, salafickiego (który wyrósł na gruncie hanbalickim) oraz dżihadyzmu, który zakiełkował na niwie islamu modernistycznego. Za ojca salafizmu można uznać Muhammada Ibn Abd al-Wahhaba (stąd salafitów często nazywa się też wahhabitami, co oni sami odrzucają, bo są wyznawcami zasady jedności i jedyności Boga; nazywanie ich więc nazwiskiem człowieka uważają za obraźliwe). Wahhab żył w XVIII wieku na terenie dzisiejszej Arabii Saudyjskiej. Sprzymierzony z rodem Saudów (można powiedzieć, był to sojusz meczetu i miecza, który przetrwał w zasadzie do dzisiaj), stworzył prototyp państwa podporządkowanego doktrynie salafizmu. Państwo to następnie zostało rozbite przez wojska osmańsko-egipskie i odrodziło się dopiero na początku XX wieku wraz z ponownym podbojem Półwyspu Arabskiego przez ród Saudów.

Czytałam, że salafizm został stworzony wcześniej, w XIII wieku, przez teologa hanbalickiego i dyplomatę Ibn Tajjmiję.

Retrospektywnie salafici rzeczywiście wskazują go jako swojego prekursora, bo on stworzył doktrynalne podwaliny tego nurtu. Ibn Tajjmija, który żył w Egipcie mameluków, pojawia się dziś bardzo często w pismach politycznych salafitów, jest współcześnie prawdopodobnie najczęściej cytowanym średniowiecznym myślicielem na świecie. Ibn Tajjmija jako pierwszy stwierdził - i obszernie uzasadnił - że można prowadzić dżihad, świętą wojnę, również z muzułmanami. Stworzył tę koncepcję z przyczyn pragmatycznych, szukając uzasadnienia dla wojny mameluków z Mongołami, którzy już nawrócili się na islam. Stwierdził więc, że nie wszyscy, którzy podają się za muzułmanów, są nimi. Że bywają muzułmanie „pozorni” - naprawdę są dżahili - tymi, którzy tkwią w ciemności - ergo można przeciwko nim ogłosić dżihad. To jest koncepcja takfir, którą możemy przetłumaczyć jako „uznanie kogoś za poganina” lub „upoganienie kogoś”. Koncepcja ta umożliwiła prowadzenie dżihadu przeciwko samym muzułmanom.

Myśl Ibn Tajmiji przez stulecia była raczej zapomniana. Ponownie zaczęto sięgać do niego dopiero na początku XX wieku. I zetknięcie tego dżihadyzmu z konserwatywnym salafizmem stanowi rdzeń ideologiczny takich ugrupowań jak Al-Kaida, ISIS, Taliban. Ich ideologia w odróżnieniu od salafizmu nie jest jednak konserwatywna, lecz rewolucyjna, nawołująca do dżihadu i niezwłocznego wprowadzania rządów Boga na Ziemi.

Możemy stwierdzić, ile procent muzułmanów to salafici?

Nie mamy takich danych, natomiast sam hanbalizm jest rozpowszechniony głównie na Półwyspie
Arabskim - w Arabii Saudyjskiej, Katarze, Emiratach. W innych regionach świata islamu do niedawna ta szkoła nie była specjalnie wpływowa, pozostawała na obrzeżach myśli muzułmańskiej, której głównymi ośrodkami był Kair, Damaszek, Bagdad, Stambuł, a one nie eksponowały tego nurtu. Mamy do czynienia ze specyficzną sytuacją: gdybyśmy spojrzeli na krajobraz intelektualny świata muzułmańskiego sprzed 100 lat, salafitów praktycznie by w nim nie było. Salafizm i szkoła hanbalicka zaczęły szeroko promieniować na cały świat muzułmański dopiero od lat siedemdziesiątych XX wieku.

Co się wtedy stało?

Przede wszystkim - kryzys naftowy, a następnie wielki skok cen ropy. Mieszkańcy Półwyspu Arabskiego gwałtownie się wzbogacili i zaczęli mieć pieniądze na promowanie swojej wersji islamu sunnickiego w całym świecie muzułmańskim poprzez na przykład fundowanie meczetów. I są to najczęściej meczety, no cóż, salafickie. Fascynujące jest, w jaki sposób materialny wymiar procesów społecznych przekłada się na zmianę w popularności poszczególnych idei. O rozprzestrzenianiu salafizmu można opowiadać też z poziomu mikromechanizmów: robotnicy z krajów, gdzie islam był raczej liberalny, wychowani dość w tolerancyjnym środowisku, na przykład z Egiptu, wyjeżdżają do pracy na Półwysep Arabski. Trafiają do kraju, gdzie kobiety nie mogą prowadzić auta i istnieje bardzo silny rozdział płci w miejscach publicznych. Wracają do siebie - a mówimy tu o milionach ludzi - ukształtowani w duchu, że to jest dobre i właściwie. Kolejny mechanizm: w kraju, gdzie dotąd muzułmanie byli bardziej otwarci, buduje się meczet salaficki połączony z salaficką fundacją. On jest lepiej wyposażony od starego meczetu, duchowny ma wyższe uposażenie i fundusz, powiedzielibyśmy, charytatywny. Szerzone tam treści są inne od tych, do których przywykli wierni, ale one są wspierane przez bodźce finansowe udzielane przez duchownych. Owszem, duchowni każdych wyznań chcą wpierać swoją trzodę, ale w tym przypadku jest to transakcja wiązana. To znaczy datki są przekazywane w zamian za to, że wierny publicznie będzie okazywał, że jest salafitą. Na zasadzie: my cię wspomożemy, ale twoja żona ma chodzić w nikabie, nie tylko w hidżabie.

Nikab to ten strój, który zakrywa wszystko poza oczami?

Tak. I taka działalność misjonarska promieniuje z Półwyspu Arabskiego; nie zawsze jest wspierana przez rządy tych państw, ale też na przykład przez członków rodów panujących, elit czy całkowicie prywatnych, zamożnych obywateli, którzy w ten sposób realizują jeden z koranicznych nakazów - misji.

Paradoks. Mówi się, że rewolucja wyrasta z biedy. A ta islamska rewolucja wyrasta z bogactwa.

Ciekawy wątek: czy salafizm jest rewolucyjny? W krajach Półwyspu Arabskiego nikt nie powie, że
jest (w odróżnieniu od salafickiego dżihadyzmu, który z pewnością jest rewolucyjny). Sam salafizm nie zachęca natomiast do spekulacji religijnej ani aktywizmu politycznego, raczej do literalnego odczytywania świętego tekstu i powrotu do tradycji. Salafizm wywodzi się od słów as-salach as-salih, czyli prawowici przodkowie. Ten nurt opiera się na hadisie, uznawanym za wiarygodny, który przypisuje Mahometowi wypowiedzenie zdania mówiącego że pokolenie proroka islamu jest pokoleniem najlepszym, a dwa-trzy pokolenia, które po nim nastąpią, będą jeszcze pokoleniami dobrymi, następne natomiast pokolenia będą coraz odleglejsze od tego ideału. Mamy tu więc malejącą gradację: najlepsze było pokolenie Mahometa, a wspólnota muzułmańska miała się dobrze jeszcze w czasie rządów czterech kalifów, którzy nastąpili bezpośrednio po nim.

Czyli trzeba odtworzyć to, co było, bo to było najlepsze?

Tak. Więc salafici noszą takie same brody jak prorok. Ubierają się tak, jak mu współcześni. Śpią, jak oni. Poważnie rozważają, czy i które wynalazki cywilizacji można wykorzystywać - bo skoro literalnie nie ma o nich nic w świętych tekstach, to mają dylemat (oczywiście w świętych tekstach nie ma też nic o karabinach typu kałasznikow ani o pick-upach toyoty, ale ze względów pragmatycznych salafici jakoś ich nie odrzucają). Można by rzec, że taka koncepcja rekonstrukcji pewnej rzeczywistości historycznej - patrząc na popularność grup historycznych - również nie jest obca młodym Europejczykom. Jednak w odróżnieniu od rekonstruktorów historycznych salafici chcą przekształcać całe swoje życie zgodnie z wzorcem historycznym.

Duchowni w krajach Półwyspu Arabskiego starają się formować salafizm nie w stronę doktryny rewolucyjnej, a właśnie konserwatywnej. Natomiast to jest trudne intelektualnie przedsięwzięcie, bowiem gdy nakłania się ludzi do wiernego naśladownictwa postaw z siódmego wieku, łatwo o przekroczenie granicy pasywności politycznej. Wtedy pojawia się koncepcja dżihadu jako wprowadzania w życie ideału na drodze walki zbrojnej.

Co konkretnie Koran mówi o dżihadzie? Czy literalnie pada tam w ogóle wezwanie do walki zbrojnej przeciwko niewiernym?

Dżihad jest przywoływany w Koranie około 30 razy. Czasami jako wezwanie do zbrojnej walki z niewiernymi, ale o wiele częściej jako wezwanie do walki ze swoimi słabościami, do moralnego udoskonalenia. I to jest trudność dla interpretatorów świętego tekstu. Część muzułmanów skupia się na szerszym znaczeniu dżihadu, czyli na walce ze złem jako takim - głównie tym wewnętrznym, tkwiącym w człowieku. Jednak dla dżihadystów ważna jest literalna interpretacja tych wersów, gdzie dżihad to usprawiedliwienie wojny. Ponadto bojownicy Państwa Islamskiego do swoich celów lubią przywoływać również te hadisy, które mówią na przykład, że ostateczna bitwa między muzułmanami (walczącymi w armii pod czarnymi sztandarami, którzy przybędą ze Wschodu) odbędzie się w miejscowości Dabiq w Syrii i bezpośrednio poprzedzi koniec świata oraz Sąd Ostateczny. Natomiast inne hadisy przeczą tej wizji, mówiąc raczej o zdobyciu Jerozolimy. Zatem Państwo Islamskie (i podobne ruchy) w celach propagandowych wykorzystuje wybiórczo koraniczne zapisy i wybiera takie hadisy, które stanowią wygodne uzasadnienie polityczne - bo akurat ISIS zdobyło północną Syrię i miejscowość Dabiq. Ale już na przykład Al-Kaida, z której wyrosło Państwo Islamskie, choć ma podobne uzasadnienie dżihadu, to nie wykorzystuje hadisów w sposób wieszczący rychłą apokalipsę ani nigdy nie promowała ponownego ogłaszania kalifatu. Zatem salficcy dżihadyści są bardzo selektywni i mało konsekwentni w czerpaniu z tekstów objawionych, co zresztą stanowi cechę wspólną wszystkich fundamentalizmów.

ISIS wyrosło z Al-Kaidy kilkanaście lat temu, podczas zbrojnej inwazji - poprawniej powiedzieć interwencji - USA w Iraku?

Myślę, że możemy mówić „inwazja”. Z politologicznego punktu widzenia to uzasadnione. Rzeczywiście, Państwo Islamskie, początkowo nazwane Islamskie Państwo w Iraku i Lewancie, wyrosło ze struktur Al-Kaidy i tak naprawdę dopiero w roku 2014 - kiedy ówczesny przywódca ISIS, Abu Bakr Al-Baghdadi, ogłosił się kalifem i przywrócił tę historyczną formę sprawowania władzy - ostatecznie oddzieliło się od Al-Kaidy, której elity były temu przeciwne.

Skoro Państwo Islamskie - czy jego prekursor - powstało w czasie inwazji na Irak, to czy można powiedzieć, że gdyby nie mieszanie się Zachodu (głównie Stanów Zjednoczonych) w sytuację na Bliskim Wschodzie, dziś ISIS by nie funkcjonowało?

To, po pierwsze, bardzo uproszczone myślenie - złożone zjawiska społeczne rzadko mają jedną przyczynę. Po drugie cechuje się sporą dozą pychy i „zachodocentryzmu”. Mówiąc tak, zakładamy, że to, co tam się dzieje, to nasza wina albo zasługa - w każdym razie jesteśmy tą siłą sprawczą. Jest to swego rodzaju odwrócony kolonializm. Taka optyka w dużym stopniu wynika z niewiedzy: opinia publiczna Zachodu bardzo niewiele wie o procesach, które zachodzą na Bliskim Wschodzie, z wyjątkiem epizodów ingerencji Zachodu w obszar cywilizacji islamskiej. Nie chcę całkowicie wykluczać tego czynnika, ale trzeba umieścić go w odpowiednich proporcjach. Znacznie bardziej istotne wydają mi się kwestie ekonomiczne, doktrynalne, polityczne. Wspomnieć można bankructwo idei arabskiego nacjonalizmu i arabskiego socjalizmu, uosabianych przez reżimy przywódców takich jak na przykład Saddam Husajn. Do tego nierozwiązany konflikt arabsko-izraelski. Jednak przede wszystkim, gdy zastanawiamy się nad rozmaitymi wstrząsami, do których dochodzi na Bliskim Wschodzie, nad rewolucjami czy powstaniem ISIS, nie możemy zapomnieć o kwestii absolutnie fundamentalnej: o demografii. Ludność w niektórych krajach arabskich, jak na przykład w Syrii, w ciągu ostatnich 80 lat wzrosła dziesięciokrotnie. Polska 80 lat temu miała ok. 35 milionów mieszkańców. Proszę wyobrazić sobie, co by się działo, gdyby nasz kraj zamieszkiwało teraz 350 milionów ludzi. Do jakich wstrząsów by dochodziło, do jakich przekształceń z zakresu norm społecznych, symboli, struktur politycznych.

Dodam jeszcze, że nasza optyka patrzenia na Państwo Islamskie jest inna niż na przykład u sunnickiej ludności w północnym Iraku. Tam ISIS nie jawi się jako zagrażająca światu organizacja terrorystyczna, która planuje światową rewolucję i objęcie całej kuli ziemskiej rządami islamu na drodze przemocy. Z tamtej perspektywy Państwo Islamskie jest raczej ruchem oporu sunnitów przeciw rządowi szyickiemu w Bagdadzie. Dla wielu ludzi żyjących w okolicach Mosulu, jak wynika z moich badań, ISIS to raczej rodzaj partyzantki, ruchu oporu, swoich chłopaków, którzy walczą z szyitami z Bagdadu. Bojownicy ISIS to nie jest dla nich międzynarodówka terrorystów, to są ludzie z sąsiedniej wioski (moi respondenci często odpowiadali: tak, znam ich, mieszkali obok, ten był mechanikiem, a ten pasterzem). I miejmy świadomość, że oni tam zostaną i - w zależności od polityki rządu bagdadzkiego - mogą bardzo szybko ten ruch oporu czy pod sztandarem ISIS czy innym - odbudować. Zatem mamy tu czynniki bardzo lokalne - wewnątrziracki konflikt polityczny, który stwarza warunki dla prowadzenia globalnego dżihadu.

Co dalej z Państwem Islamskim? Czy dalej będzie poszerzać sfery swoich wpływów?

Niezależnie od tego, czy samo ISIS będzie cieszyło się popularnością, nurt salafickiego dżihadyzmu będzie nam towarzyszył. Wykształcił się na dobre na początku lat osiemdziesiątych i nic nie wskazuje na to, by miał szybko stracić popularność, biorąc pod uwagę czynniki społeczno-polityczne na Bliskim Wschodzie. Choć każda ideologia polityczna (bo choć on sam siebie uważa za oryginalne nawiązanie do myśli koranicznej, jest w praktyce ideologią polityczną tylko wykorzystującą przebranie religii), przeżywa okres rozkwitu i okres upadku. Taki sam los czeka salaficki dżihadyzm - ale nie wydaje mi się, żeby stało się to w bliskiej przyszłości.

Maria Mazurek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.