Gambit, roszada i bicie w przelocie. Szachownica wskaże, czyś mistrz, czy kiep

Czytaj dalej
Fot. Grzegorz Hilarecki
Grzegorz Hilarecki

Gambit, roszada i bicie w przelocie. Szachownica wskaże, czyś mistrz, czy kiep

Grzegorz Hilarecki

Nawet pionek może zbić królówkę. A czasem sam nią zostać. Jego losy zależą od tego, kto nim porusza. Od szachisty. I wystarczą tylko chęci i sprawny umysł, by wygrywać na szachownicy.

- Nareszcie - z zadowoleniem siada przy stoliku z szachownicą Jonasz Krynicki. - Przez całe wakacje codziennie grałem przez godzinę w szachy na smartfonie, ale to nie to samo - tłumaczy.

12-latek mieszka w Kwakowie w gminie Kobylnica. W tej małej wiosce niedaleko Słupska od lat działa klub piłkarski Olimpijczyk Kwakowo, a od kilku miesięcy jest druga sekcja - szachowa.

Szefujący klubowi Dariusz Protas nie miał wyjścia, jego syn Jakub ma talent do szachów. Nie poszedł w ślady starszego brata, utalentowanego piłkarza. Gra na 64 polach stała się jego pasją dzięki grze przez Internet. Teraz Kuba trenuje trzy razy w tygodniu z trenerem, w weekendy gra w turniejach, a dzień w dzień na komputerze. To przełożyło się na trzecie miejsce w mistrzostwach województwa juniorów.

- Kuba, szachy ci się nie nudzą? - pytamy. - Nie! - odpowiada 11-latek, uśmiechając się, i natychmiast wraca do gry.

W szachy gra też jego siostra-bliźniaczka Zosia. Również z sukcesami, ale ma na tę grę mniej czasu niż brat. Bo poza tym jest strażaczką ochotniczką i gra w piłkę nożną w klubie. Zresztą na zajęcia z szachów w Kwakowie wielu przychodzi wprost z orlika.

Wielki powrót królewskiej gry

Powstanie sekcji szachowej w Olimpijczyku pokazuje, że moda na szachy powróciła nawet do najmniejszych miejscowości. Bo kiedyś już były one w Polsce dosyć powszechne.

Mało kto wie, że w PRL-u najwięcej klubów zrzeszonych było w PZPN, a na drugim miejscu był Polski Związek Szachowy, bijąc nawet takie dyscypliny, jak koszykówka i siatkówka.

Potem jednak pionki, gońce i skoczki zaczęły pokrywać się kurzem. A po porażce szachowego geniusza Garriego Kasparowa z superkomputerem Depp Blue wieszczono śmierć tej gry. Co więc sprawiło, że szachowe figury wracają na pole walki?

Przyczyn jest kilka. Wszyscy słyszeli o nim, a większość oglądała serial Netfliksa „Gambit królowej”. Z nim zwykle łączy się wzrost popularności szachów w naszym kraju. On był jednak tylko przysłowiową wisienką na torcie. Spowodował modę, ale w praktyce zainteresowanie szachami wzrosło trochę wcześniej, głównie za sprawą komputerów - twierdzą szachiści.

To one i globalna sieć przyciągnęły młodzież do gry, która dzięki nim stała się ogólnie dostępna. Paradoksalnie programy szachowe, które już radzą sobie lepiej od najsilniejszych arcymistrzów, nie tylko nie zabiły gry, ale wręcz ją odrodziły. A gra w świecie wirtualnym, gdy po drugiej stronie przy innym komputerze siedzi na przykład Chińczyk, Brazylijczyk czy mieszkaniec Wysp Samoa, u wielu rodzi potrzebę rywalizacji z rówieśnikami w życiu realnym. A także chęć uczenia się, by wygrywać. Tym bardziej że w szachy można grać na smartfonie, a ten każdy nastolatek ma zawsze przy sobie.

I to się będzie dalej nakręcać. Dlaczego? Bo wraz z popularnością szachów przyszły sukcesy polskich szachistów na arenie międzynarodowej. Wieści o kolejnych zwycięstwach Jana Krzysztofa Dudy nad mistrzem świata Magnusem Carlsenem podają teraz wszystkie krajowe media. A jeszcze w internecie można na żywo śledzić partie i relacje z nich, komentowane przez arcymistrzów. To też napędza modę na szachy.

- Tak, to bardzo dobry czas dla tej gry. Paradoksalnie nawet pandemia jej się przysłużyła. Wiele osób zaczęło podczas niej grać przez Internet. W sieci nie ma problemu, by w dowolnej chwili znaleźć przeciwnika z dowolnego kraju świata i to dopasowanego poziomem - tłumaczy Tomasz Kamieniecki z Hetmana Koszalin.

Kluby rosną w graczy

W tym mieście szachy są tak popularne, że zajęcia w klubie pana Tomasza odbywają się już pięć dni w tygodniu, a chętnych jest z roku na rok coraz więcej.

Pan Tomasz podkreśla, że wiele osób, które w pandemii, szukając bezpiecznej rozrywki, grały w szachy w Internecie, teraz chętnie wraca do gry z przeciwnikiem face to face w klubie.

Widać to też w Słupsku. Przed laty, za wspomnianego PRL-u i na początku gospodarczej transformacji, nad Słupią talenty szachowe rodziły się jeden za drugim. Efektem były medale mistrzostw świata, Europy i Polski. A na początku tego wieku nagle wszystko się skończyło. Z kilku klubów ostał się jeden i to dla dorosłych. Cykliczne imprezy szachowe wygasły, szkolenia dzieci i młodzieży w praktyce nie było. Jeśli dziecko miało talent i zainteresowanego rodzica, to grało w... Koszalinie.

- Nie było innej możliwości - tłumaczy Adam Gołębiowski ze Słupska, którego syn do niedawna był zawodnikiem koszalińskiego Hetmana. - Cieszę się więc, że szachy w Słupsku się odradzają i Piotrek może tu się szkolić i grać (został zawodnikiem Olimpijczyka Kwakowo - dop. red.).

A Polska rośnie w kluby

Jeszcze rok temu, gdybyśmy spojrzeli na mapę Pomorza i zaznaczyli na niej kluby szachowe, które szkolą młodych adeptów królewskiej gry, to widać byłoby sporo punktów w Trójmieście i okolicach, także na Kaszubach i w Lęborku. Potem, idąc na zachód, była biała plama, a następnie Koszalin oraz Kołobrzeg.

Od niedawna jednak działa Słupska Akademia Szachowa, doszedł Olimpijczyk Kwakowo i młodzież się uczy, a chętnych do gry w Słupsku nie brakuje.

Najlepiej zacząć wcześnie, ale...

- Co pan robi w weekend? Jest fajny turniej w Toruniu. Może byśmy pojechali? - to pytania, które zadał 14-latek ze Słupska trenerowi w wakacje. Dlaczego? Nie mógł już wytrzymać kilku tygodni bez gry przy szachownicy.

Tym szachowym maniakiem jest Dominik Drożdż, któremu gra wypełnia większość czasu wolnego. Do tego ślęczy nad książkami szachowymi, a nawet szlifuje dla nich język rosyjski.

Zanim jednak ktoś aż tak załapie szachowego bakcyla, najpierw powinien przyjść na zajęcia. Najlepszym wiekiem na początek jest przedszkole lub początek szkoły, czyli 6-7 lat. Większość dzieci, które trafiają na lekcje szachów w Słupsku, wcześniej złapało bakcyla od dziadka lub rodziców.

Ale na naukę szachów każdy wiek jest dobry. Słupszczanka Bogumiła Kofan rok temu nie miała oporów, by dołączyć na zajęcia do najmłodszej grupy, czyli dzieci, które mogłyby być jej wnukami. Dzisiaj gra i, by dojechać na lekcje, pokonuje całe miasto i to aż trzema autobusami, a dzieci czekają na nią, z góry umawiając się, kto będzie jej przeciwnikiem. To też jedna z szachowych zalet, ta gra łączy pokolenia.

A po co komu potrzebne są szachy?

W średniowieczu szachy były grą królów czy osób z wyższych sfer. Dzisiaj może w nie grać każdy. Wielu rodziców przyprowadza dzieci na zajęcia nie po to, by odnosiły sukcesy sportowe na 64 polach, bo to akurat trudne i pracochłonne, i jak w innych sportach, dobrze z tego żyją tylko najlepsi. Bardziej chodzi o możliwość spędzenia czasu z rówieśnikami i szkolenie umysłu oraz logiki. A przy okazji matematyki. To działa! 6-letni Piotruś Niebieszczański, który w ubiegłym roku trafił na szachy w Słupsku, nie umiał liczyć. Po pół roku z sukcesem wystartował w konkursie matematycznym.

Grzegorz Hilarecki

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.