Emeryci liczą każdy grosz. Mówią, jak przeżyć miesiąc za 1000 złotych

Czytaj dalej
Fot. Fot. 123rf
Katarzyna Kapusta-Gruchlik

Emeryci liczą każdy grosz. Mówią, jak przeżyć miesiąc za 1000 złotych

Katarzyna Kapusta-Gruchlik

Emeryci niechętnie mówią o biedzie i o tym, jak za 800 czy 1000 złotych przeżyć cały miesiąc. Odmawiają sobie drobnych przyjemności, by móc opłacić rachunki, kupić leki i wytrwać do końca miesiąca.

Wiesław Michnikowski śpiewał „wesołe jest życie staruszka”, jednak życie emerytów w Polsce wcale nie jest tak wesołe. Bo jak przeżyć za 1000 złotych miesięcznie? Ci najbiedniejsi niechętnie mówią o swojej sytuacji finansowej. Zwykle się wstydzą i nie chcą być ciężarem dla otoczenia, z miesiąca na miesiąc próbują wiązać koniec z końcem, odmawiając sobie najdrobniejszych przyjemności.

W województwie śląskim najniższa emerytura wynosi obecnie 1,08 zł. Jest wypłacana w zabrzańskim oddziale Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. W częstochowskiej placówce najniższe świadczenie wynosi 5,78 zł, a w Rybniku 8,53 zł. W łódzkim ZUS-ie wątpliwy szczęśliwiec dostaje 99 groszy emerytury.

Szynkę i ser kupuje na plasterki, czekoladę jada tylko w święta

Nie mogą sobie pozwolić na szaleństwo zakupów. Każde wyjście do sklepu jest bardzo przemyślane, a każda złotówka dokładnie wyliczona. Kupują najtańsze produkty, do fryzjera zaglądają bardzo rzadko. Jeśli kupują ubrania, to w lumpeksach. Wstydzą się prosić o pomoc, wolą jeść czerstwy chleb, niż przyznać się do biedy. Żyją bardzo skromnie, bo na tyle pozwala im głodowa emerytura, jaką otrzymują.

Pani Maria ma 82 lata, mieszka sama w czteropiętrowym bloku. Prosi, żeby nie podawać jej nazwiska, nie chce, by potem ludzie wytykali ją palcami. Przecież pracowała całe życie, a teraz ledwo wiąże koniec z końcem. Jej mąż bardzo długo chorował. Opiekowała się nim każdego dnia, kilka lat temu zmarł. Od tamtej pory musi sobie radzić sama. Jej emerytura wynosi 1000 złotych. Mieszka bardzo skromnie, ale i schludnie. Jak podkreśla, lubi porządek, wszystko musi mieć swoje miejsce. Ma niewielkie jednopokojowe mieszkanie. Na ścianach są tapety jeszcze z lat 80. ubiegłego wieku. Wtedy był tutaj ostatni remont. Biały sufit mocno już przykrył kurz, ale pieniędzy na remont nie ma. W rogu pokoju stoi stary wysłużony tapczan, obok ciężka drewniana ława. Na niewielkiej szafce ustawiony jest stary telewizor z kineskopem. Przy dzisiejszych nowinkach technologicznych to prawdziwy relikt. Czasem traci kolor, ale działa, dzięki czemu kobieta może obejrzeć wiadomości i posłuchać, co się dzieje na świecie. Na parapecie stoi niewielkie radio, pani Maria bardzo lubi go słuchać. Zaprasza mnie do kuchni. Siadam na krześle przy niewielkim stole. Na kuchennym blacie stoi kubełek, w którym są zużyte torebki po herbacie. Nie trafią szybko do śmieci, kiedy się ich trochę uzbiera, pani Maria zaparzy je po raz kolejny w większym dzbanku.

- Musi pani spróbować ciasta drożdżowego. Tak rzadko mnie ktoś odwiedza. Upiekłam sama, jest jeszcze ciepłe - zachęca.

W tym samym czasie czajnik ustawiony na gazie zaczyna gwizdać. Pani Maria wyciąga nową torebkę herbaty i wsadza ją do szklanki.

Ta będzie dla pani, ja skorzystam jeszcze z tych tutaj. Nie lubię mocnej herbaty, a te można zaparzyć jeszcze kilka razy

- tłumaczy.

Nie lubi mówić o swoich problemach, robi to bardzo niechętnie. Jak sobie radzi z opłaceniem wszystkich rachunków, zakupami oraz wykupieniem leków?

- Kiedy żył jeszcze mój mąż, było trochę łatwiej, w końcu oboje pracowaliśmy, ja w sklepie, a mój mąż był kierowcą. Pieniędzy było trochę więcej i bez problemu starczało do końca miesiąca. Lubi pani czekoladę? Ja bardzo, ale nie mogę jej jeść - zmienia na chwilę temat.

- Chce pani wiedzieć, jak sobie radzę. Mam dokładnie wyliczone wszystkie pieniądze, czasami muszę z czegoś zrezygnować. Jak idę do mięsnego, to wybieram najtańszą wędlinę i zawsze kupuję tylko kilka plasterków. Tak samo jest z serem. Czasami jakaś sąsiadka zrobi więcej pierogów i przyniesie, a czasami w mięsnym, jak im zostają jakieś resztki, to też dają za darmo albo za parę złotych. To jest mieszkanie własnościowe. Czynsz wynosi 235 złotych. Po opłaceniu rachunków zostaje mi jakieś 600 złotych na życie. Oszczędzam w zasadzie na wszystkim. Przed świętami w naszym kościele jest zawsze zbiórka żywności, to potem dostaję trochę jedzenia, jakieś konserwy, ryż, kaszę. To się zawsze przydaje. Nie potrzebuję dużo, a to, co dostanę, wystarcza na jakiś czas - opowiada pani Maria.

W zasadzie tylko przed świętami może sobie pozwolić na swoją ulubioną mleczną czekoladę. Zwykle dostaje kilka tabliczek w świątecznej paczce. Czasami też odwiedza ją brat, ale rzadko, bo jak mówi pani Maria, on ma chorą żonę.

- Wie pani, mogę liczyć na życzliwość sąsiadów. Wiedzą, że nie jest mi łatwo, to czasami przyniosą kawałek ciasta albo jabłka, ogórki czy ziemniaki z działki - opowiada i jednocześnie podsuwa mi kawałek ciasta drożdżowego na małym talerzyku.

Nie narzekam, bo wiem, że są tacy, którzy mają gorzej. Nie choruję, więc nie muszę kupować drogich leków. Sąsiad ma niecałe 900 złotych emerytury i choruje na serce, ma też chore nerki, musi stale przyjmować leki

- mówi kobieta.

Pani Marii towarzyszę na zakupach w osiedlowym sklepie. Kupuje tylko niezbędne rzeczy. Dzisiaj to kilka zwykłych bułek, serki topione i mleko. Dokładnie wyliczone pieniądze trzyma w dłoni i podaje sprzedawczyni. Wychodzimy. Spacerujemy chwilę i w końcu siadamy na ławce na osiedlu.

- Zawsze ma pani tak wszystko dokładnie wyliczone? - dopytuję.
- Muszę - odpowiada ze smutkiem w głosie i zamyśla się.

Gdyby nie dzieci, byłoby krucho. Nie byłoby co do garnka włożyć

Pani Krysia jest energiczną emerytką. 15 lat temu rozwiodła się z mężem, bo jest alkoholikiem i przepija większość pieniędzy. Dostaje najniższą emeryturę, czyli niecałe 900 złotych. I jak podkreśla, gdyby nie dzieci, byłoby z nią naprawdę krucho.

- Męża pogoniłam, miałam już dość, uznałam, że lepiej mi będzie bez niego, zresztą dzieci mam dorosłe i gdyby nie ich pomoc, nie miałabym co do garnka włożyć. Człowiek przepracował tyle lat i musi kombinować, żeby mu na wszystko starczyło - mówi pani Krystyna. Mieszkanie, w którym mieszka w Zagłębiu, to jej rodzinny dom. Czynsz nie jest wysoki, ale kobieta choruje na serce, jest po operacji wstawienia bajpasów. Do końca życia musi przyjmować leki, a te tanie nie są.

- Bardzo pomagają mi dzieci. Córka, kupuje mi wędliny, mięso. Mogę sobie to potem zamrozić. Mieszkam sama, więc jak zamrożę łopatkę albo schab, to starcza na długo. Dostaję też owoce, uwielbiam jabłka. Dzięki temu, że Basia robi mi zakupy, mogę wnuczkom kupić coś słodkiego albo jakąś zabawkę. Nie lubię prosić o pomoc i jestem bardzo wdzięczna za to, co dostaję. Widzi pani, niedawno zmarła moja sąsiadka. Ponad 20 lat temu jej syn i synowa zostali pozbawieni praw rodzicielskich. Ona uzyskała prawo do opieki nad wnukiem i wnuczką. Miała 800 złotych emerytury, było im bardzo ciężko. Jak jej wnuk skończył 18 lat, zaczął szukać pracy, żeby ulżyć babci. Długo jej nie mógł znaleźć, a jak już jakąś dostał, to go oszukiwali albo w ogóle nie wypłacali pieniędzy, gdy pracował na czarno. Co ta kobieta miała zmartwień... Ja mogę liczyć na pomoc dzieci, ale nie wszyscy mają tyle szczęścia. Czasami też uda mi się dorobić. Jak są organizowane jakieś przyjęcia i ktoś potrzebuje kucharki, to idę. Zawsze to parę złotych do tej emerytury się dorobi, a i wyjdę do ludzi. Trochę się pogada, zawsze to weselej w życiu - tłumaczy.

Pani Krystyna żyje skromnie, ale dzięki pomocy, jaką otrzymuje, nie brakuje jej niczego.

Trzeba sobie pomagać, tak mówią emeryci

Rząd cały czas pracuje nad nowym mechanizmem rewaloryzacji emerytur, którego punktem wyjścia ma być podwyżka minimalnej dzisiaj emerytury, wynoszącej 882 zł 56 gr brutto. Od stycznia 2017 roku to minimalne świadczenie miałoby wzrosnąć do 1000 zł brutto. Niestety, to nie zmieni sytuacji większości emerytów, ponieważ to wciąż głodowe stawki. Osobom takim jak pani Maria czy Krystyna pomagają także inni emeryci. W 1992 roku została bowiem założona w Warszawie Fundacja „Emeryt”. Założyli ją emeryci i renciści. Fundacja działa na zasadzie samopomocy i pomocy środowiskowej.

Katarzyna Kapusta-Gruchlik

Jestem dziennikarką Newsroomu Dziennika Zachodniego. Piszę o najważniejszych wydarzeniach w naszym regionie. Nie boję się trudnych spraw. Zawsze staram się być blisko z ludźmi i ich historiami. Lubię rozmawiać i słuchać ludzi. Interesuję się kryminalistyką. W DZ mam swój progam "Tu Byłam", w którym próbuję swoich sił w różnych zawodach. Uwielbiam czytać książki. Relaksuję się biegając.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.