Drugi dom Krzysztofa Krawczyka

Czytaj dalej
Fot. Archiwum
Marek Zaradniak

Drugi dom Krzysztofa Krawczyka

Marek Zaradniak

Historia Andrzeja Kosmali i Ryszarda Kniata oraz ich studia to opowieść o rodzącym się w Polsce na początku lat 90. przemyśle rozrywkowym, o młodym polskim kapitalizmie

Andrzej Kosmala i Ryszard Kniat z Poznania mówią, że to, co robią, przypomina trochę historię znaną z „Ziemi obiecanej”. Z tą różnicą, że w powieści było trzech partnerów, a ich jest tylko dwóch. Pierwszy jest autorem tekstów piosenek, publicystą i animatorem kultury. Drugi kompozytorem i aranżerem. Razem od 25 lat prowadzą w Poznaniu K&K Studio. Miejsce to Krzysztof Krawczyk nazywa swoim drugim domem, gdyż nagrał tam 800 piosenek i większość swoich płyt. Początkowo studio mieściło się w budynku Energetyki przy Marcelińskiej 71. Teraz przy Sierotki Marysi 15.

Gdy zaczynali, Andrzej Kosmala miał doświadczenie dyrektora artystycznego Estrady Poznańskiej, dyrektora artystycznego tutejszego oddziału Zjednoczonego Przedsiębiorstwa Rozrywkowego oraz dyrektora i założyciela ZPR-Records, ale był także dziennikarzem związanym niegdyś m.in. z „Głosem Wielkopolskim”.

Ryszard Kniat podkreśla, że jest absolwentem Poznańskiej Szkoły Chóralnej Jerzego Kurczewskiego, a w czasach studenckich grał w różnych zespołach. Przez pięć lat był członkiem Orkiestry Zbigniewa Górnego. Aranżował i komponował, ale był też administratorem studia Giełda.

Zawsze w pracy Kosmali i Kniata pojawiało się studio nagrań, ale w tamtych czasach studio w Poznaniu było jedno - Giełda przy Alejach Marcinkowskiego i nie marzyli nawet, że mogą mieć własne.

- Z Ryśkiem współpracujemy jako autor tekstów i producent, i aranżer od 1980 roku. Robiliśmy pierwsze nagrania Urszuli i Krzysztofa Krawczyka, które wysyłaliśmy do Stanów Zjednoczonych.

To była piosenka „Pospieszny pociąg 8.02”. Podkład do niego Rysiek nagrał w Łodzi z Orkiestrą Henryka Debicha, bo w Poznaniu nie było wolnych terminów. W Stanach Zjednoczonych Krawczyk dołożył swój głos i gitarę - wspomina Andrzej Kosmala i dodaje, że wiele nagrań Krawczyka w tamtych czasach powstawało w Katowicach, gdzie Jerzy Milian założył Orkiestrę Polskiego Radia i Telewizji.

Andrzej Kosmala, Ryszard Kniat i Krzysztof Krawczyk
Archiwum Andrzej Kosmala, Ryszard Kniat i Krzysztof Krawczyk

Płytę „Country” Krawczyka nagrano w Teatrze Stu w Krakowie, ale też w Studio na Myśliwieckiej w Warszawie i tamtejszym Studio M 2 na Alejach Niepodległości, w Łodzi, a grupa Ryszarda Kniata Klincz nagrywała w Bydgoszczy.

W latach 80. posiadanie własnego studia było w Polsce czymś niewykonalnym.

- Ceny sprzętu były ogromne. Przelicznik dolara niekorzystny. Dyrektorska pensja wynosiła 30 dolarów, a pierwszy magnetowid kosztował 37 polskich średnich pensji.

W działalności prywatnej przeszkadzał też fakt, że nie było wtedy zawodu producenta i menedżera muzycznego. Byli tylko kierownik muzyczny i kierownik artystyczny - opowiada Andrzej Kosmala. - Ja pełniłem wielokrotnie funkcję producenta płyt, ale opisywałem to jako „opieka artystyczna”. Rysiek natomiast podpisywał się jako kierownik muzyczny, bo kierownikiem muzycznym według przepisów Ministerstwa Kultury i Sztuki mógł być tylko członek zespołu.

Funkcjonowały stawki od minuty nagrania, a w prawie autorskim byli tylko autor i kompozytor. Nie były chronione prawa muzyków i wykonawców. Nie zawierano umów na prawa wykonawcze. W 1988 roku, gdy pojawiła się „Ustawa Wilczka”, zniesiono stawkę za minutę nagrania. Zaczęły powstawać polonijne firmy fonograficzne, które inaczej rozmawiały niż Polskie Nagrania.

- Z Ryśkiem zaczęliśmy robić pierwsze własne produkcje prywatne - wspomina Andrzej Kosmala.

- Firmy polonijne zwracały się do nas o to, abyśmy byli producentami, bo przecież już można było. Pierwsza płyta, jaką nagraliśmy jeszcze nie w naszym studio, to były „Rzężenia Smolenia” wydane przez ZPR-y.

Sprzedaliśmy ZPR-om, ale nagrania na kasetach wydała jedna z firm polonijnych - mówi Ryszard Kniat.­- Realizator w studiu Giełda pytał, kiedy otrzyma pieniądze. Gdy powiedziałem, że wtedy, gdy sprzedamy, chciał od razu. Wtedy stwierdziłem, że trzeba będzie pomyśleć o własnym studio, bo nie chcę, abyśmy byli zależni od humorów pracowników wynajmowanych studiów. Gdy mamy własną bazę, możemy ryzykować. Przystępując do nagrań, nie mamy budżetu. Wierzymy po prostu, że się sprzeda. Przez 25 lat nie było płyty, którą nagraliśmy, a nie ukazałaby się na rynku.

Andrzej Kosmala, Ryszard Kniat i Krzysztof Krawczyk
Waldemar Wylegalski Andrzej Kosmala i Ryszard Kniat

- Najpierw była „Ustawa Wilczka”, a potem ze swoją reformą wszedł Balcerowicz i sprowadził dolara do normalnego kursu. Kupienie instrumentu czy urządzenia bolało, ale nie było jak wcześniej nierealne. Kiedy byłem dyrektorem ZPR-Records, przyszedł do mnie jeden z pracowników z informacją, że ktoś chce otworzyć studio i przysłał kalkulację. Czytam: magnetofon 1500 dolarów, kamera pogłosowa 500, mikrofon 600. Te ceny już nie są złe - mówi Andrzej Kosmala, który dodaje, że w marcu 1991 roku, gdy zachorował na grypę, rozmyślał jak się znaleźć w nowej rzeczywistości. ­

- Zrobimy studio. Nie pojedziemy na wczasy. Weźmiemy zaliczkę z ZAIKSU. Może ktoś jeszcze pożyczy. Wstrzymujemy wszystkie inwestycje prywatne. Trzeba kupić podstawowe rzeczy. Przede wszystkim dobry magnetofon. Zacznijmy nagrywać u siebie - mówił do Ryszarda Kniata.

- Ja, słysząc to, mówiłem do Andrzeja, że chyba naprawdę ma gorączkę

- wspomina Ryszard Kniat. - Nawiązaliśmy współpracę m.in. z warszawską firmą sprowadzającą sprzęt nagraniowy prowadzoną przez Wojciecha Puczyńskiego. W podjęciu decyzji o stworzeniu własnego studia pomogła też rewolucja cyfrowa, która sprawiła, że magnetofon zamiast 150 tys. dolarów kosztował 1500. Uprościła się technologia. Dziś nie ma znaczenia, jaki duży jest magnetofon, bo całe oprogramowanie mieści się w komputerze.

Traktowali studio jako warsztat twórczy. Andrzej był autorem, a Ryszard kompozytorem. Zlecenia z zewnątrz to nikły procent ich działalności.

- Przez cały czas głównie poświęciliśmy się realizacji własnych koncepcji artystycznej i zebraliśmy grupę ludzi - mówi Ryszard Kniat.

Jego litery nie ma w nazwie studia, ale człowiekiem kluczowym przy zakupach sprzętu i pierwszym realizatorem studia był Przemysław Ślużyński. Odszedł tylko dlatego, że z Krzysztofem Rybarczykiem założył własne studio. A wcześniej odszedł z Giełdy właśnie „K and K” Studio.

W podjęciu decyzji o założeniu studia pomógł też fakt, że gdy Krzysztof Krawczyk po raz drugi wyjechał do USA, zaprosił Kosmalę do Chicago, gdzie ten zobaczył studio, o jakim marzył. Prowadził je Janusz Piątkowski, poznaniak, który wtedy tam mieszkał. Gdy wrócił do Polski, był kolejnym realizatorem w K & K Studio. Zawsze był ten trzeci. Przez pewien czas był nim Robert Kalicki, a teraz Wiesik Wolnik, muzyk, który z K and K Studio jest związany od początku.

Pierwszego nagrania, tylko po to, aby sprawdzić, jak to się nagrywa, dokonano #1 listopada 1991 roku o godzinie 20. Do gotowego podkładu Alina Pszczółkowska zaśpiewała pastorałkę „Zobacz gwiazda spadła już”.

Andrzej Kosmala, Ryszard Kniat i Krzysztof Krawczyk
Waldemar Wylegalski Andrzej Kosmala i Ryszard Kniat

- Gdy dzisiaj słuchamy nagrań z tamtego czasu, nie musimy się wstydzić, choć było wtedy jeszcze dużo elementów analogowych - zauważa Andrzej Kosmala, a Ryszard Kniat dodaje: - Zgrywaliśmy na tak zwane DAT-y. Ale to już była technologia cyfrowa. Najdziwniejsze jest to, że DAT-y już wyszły z użycia, a my mamy całe archiwum w DAT-ach i mamy kłopot, gdy chcemy coś starego przegrać, bo nie ma już urządzeń do ich odtwarzania.

- Studio daje nam luksus pracy. Gdy mamy pomysł, przyjeżdżamy i go realizujemy. Nawet gdy mamy wątpliwości. Po prostu pracujemy do skutku - zauważa Ryszard Kniat, dodając, że gdyby nie było studia, trzeba by było je wynająć.

W szczytowym okresie na etatach w K and K pracowało osiemnastu artystów, wykonawców i autorów. Dziś jest to niemożliwe, bo koszty utrzymania pracowników znacznie wzrosły. Aby studio odniosło sukces, nie wystarczy wyprodukowanie nagrania. Trzeba jeszcze rzecz wydać. W tamtych latach było to łatwiejsze. Wtedy rodziła się nowa Polska. Poluzowano wszystkie przepisy, zaczęły powstawać firmy fonograficzne i powielano kasety. Było to jednak jeszcze piractwo, bo nie było Ustawy o Prawie autorskim, która weszła w roku 1994. Andrzej Kosmala nie ukrywa, że pierwszy rok był bardzo ciężki, bo firmy fonograficzne wolały kraść nagrania z Zachodu, gdyż miały pewność, że się sprzedadzą. Gdy któregoś dnia Kosmala i Kniat wybrali się do Warszawy, odwiedzili Polskie Nagrania, Tonpress i jedną z firm polonijnych i wszędzie odsyłano ich z kwitkiem.

- Idziemy jednak Marszałkowską i patrzymy, że co kawałek stoi przyczepa kempingowa, z której dobiega muzyka. Patrzymy, że jest napisane Bravo, Mrozy i podany numer telefonu.

Zanotowaliśmy, zadzwoniliśmy do właściciela firmy Leszka Dziugla. Panie Leszku, widzę, że pan ostro zainwestował w maszyny, ale wie pan, że tak wiecznie nie będzie. My mamy studio. Produkujemy - wspomina Andrzej Kosmala. - „Gdzie pan jest. Za 15 minut będę w hotelu Europejskim” - odparł Dziugiel.

Gdy się spotkali, kupił całą produkcję, co sprawiło, że Kosmala i Kniat mieli nowy zastrzyk pieniędzy i mogli więcej inwestować. Dyrekcja Energetyki traktowała ich w niezwykle życzliwy sposób, uważając za nieszkodliwych wariatów.

Funkcjonowali tam do 2003 r. W nowym miejscu przy ul. Sierotki Marysi są już 13 lat.

Od powrotu ze Stanów Zjednoczonych w 1994 roku wszystko poza trzema płytami z Bregoviciem, ze Smolikiem i albumem „To co w życiu” ważne, powstało właśnie w K &K Studio. Zresztą Bregović nagrania demo robił też przy Marcelińskiej, a dopiero potem pojechał do Belgradu dogrywać swoją orkiestrę. Andrzej Kosmala przyznaje, że jeden sprzedawca na rynku to było za mało. Zaczęli szukać dalej. Ich partnerami stały się takie ówczesne potęgi fonograficzne jak Omega, Snake, Eska czy Top Music.

Aby produkować muzykę, trzeba było mieć też wykonawców. Pojawili się Magda Durecka, Alina Pszczółkowka, Michał Gielniak czy pozostały po Gangu Marcela Samotny Gangster Jerzy Różycki. Choć Gang Marcela po powrocie z emigracji pierwszych nagrań po powrocie dokonał też właśnie w tym studio. Z czwórki wymienionych wykonawców stworzyli zespół K and K Studio Singers, który zasłynął nagraniami „Abba po polsku” i innymi światowymi przebojami.

W muzyce dyskotekowej czy dance’owej, w której specjalizowały się takie firmy jak Omega czy Snake, nie było ważne, czy ktoś był popularny czy nie. Chodziło o to, aby był bit, elektroniczne barwy i aby było śpiewane, najlepiej po angielsku.

Andrzej Kosmala, Ryszard Kniat i Krzysztof Krawczyk
Waldemar Wylegalski Wiesław Wolnik, Andrzej Kosmala i Ryszard Kniat

- Dużo nagrywaliśmy po angielsku. Mieliśmy konsultantów z anglistyki. Zaznaczyliśmy też swoją obecność w muzyce disco polo. Wycofaliśmy się nie dlatego, że czuliśmy jakiś niesmak, ale okazaliśmy się nieautentyczni. Nie potrafiliśmy napisać prostej piosenki, chociaż kiedy Krawczyk po powrocie z USA miał kłopoty z wejściem do Telewizji Polskiej i nie mieliśmy wyjścia, poszedłem do Polsatu, do Disco Relaxu. Do dziś pamiętliwi dziennikarze wypominają Krawczykowi romans z disco polo, a praktycznie kiedy się tych piosenek posłucha, były to piosenki popowe i dance’owe. Mówiliśmy: Krzysiek musisz tam być, bo w niedzielę o 10 rano ogląda cię 14 mln ludzi. Będziesz miał wspaniały come back. Postanowiliśmy, że trzeba wziąć dyskotekowego loopa, dołożyć elektronikę i włoską melodykę. Tak powstały „Arrivederci moja dziewczyno” czy „Can-zone de amore”. Potem zrobiliśmy niby discopolowe nagrania z Durecką i Gielniakiem. Płyta „19 miał lat” była takim przebojem, że gdy szliśmy przez Warszawę, panienki podbiegały do Michała po autograf i mdlały. Firma Omega sprzedała milion egzemplarzy tego albumu - mówi Andrzej Kosmala.

W pewnym momencie na rynku pojawili się majorsi i wielkie firmy zaczęły wypierać te mniejsze.

- Co prawda podpisaliśmy na dwa lata umowę z Universalem i mieliśmy nawet swoje logo. Andrzej Puczyński mówił, że nie musimy mu sprzedawać licencji.

Stworzył nam własny label. Nazywał się Polipon. Wydaliśmy tam płyty Not For Boyz, girls bandu Viva czy „Prywatka u Tadka” Tadeusza Drozdy. No i oczywiście Krzysztofa Krawczyka. Nagrywaliśmy Rudiego Schuberta, Bohdana Łazukę i Grzegorza Kupczyka z grupą Ceti. Specjalizujemy się też w muzyce religijnej, a wciągnął nas w jej orbitę Ojciec Jan Góra - opowiada Ryszard Kniat. - W ostatnich latach nagraliśmy ostatnią płytę Wojtka Kordy. Sześć piosenek do płyty Krawczyka „Duety” też powstało w K and K Studio. Pracujemy dalej i już mamy przygotowaną płytę Krzysztofa Krawczyka, która ukaże się jesienią przyszłego roku. Jej tytuł „Bo ja już nic nie muszę”. To tak naprawdę jest teraz nasze credo.

Marek Zaradniak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.