Czas był zły, wojenny. A jednak pamięć dziecka jest pełna dobrych wspomnień
Nie ma pałacu, dużo się zmieniło, ale to, co odeszło, zachowała we wspomnieniach. To one przywiodły panią Heliodorę do małej miejscowości, gdzie z rodzicami spędziła wojenne dzieciństwo.
Po 78 latach 88-letnia obecnie Heliodora Słówko wyruszyła w sentymentalną podróż z Pruszcza Gdańskiego do Bezrzecza. Tutaj spędziła pięć lat swojego dzieciństwa - od 1940 do 1945 roku. Miejscowość nazywała się wtedy Brunn, a jej rodzice Klara i Jan Spik trafili do niej z Tczewa jako robotnicy przymusowi. Szczęście w nieszczęściu, nie rozdzielono rodziny. Mogli więc zabrać i małą Helię, i jej brata Mariana.
Teraz
Pierwsze kroki pani Heliodora skierowała do miejscowego kościoła. Potem szła dalej śladem wspomnień. Na miejscu wiejskiej chałupy krytej strzechą, w której mieszkali przez pierwsze dwa lata, wybudowano szkołę. Ale już ich drugi dom - zarządcy - stoi nadal.
Tutaj uczyła się jeździć na rowerze z pomocą swojej koleżanki Werki. Bolało, wylądowała w pokrzywach. Wera uciekła do domu, bojąc się gniewu Helii, która znana była z bicia się nawet z dużo silniejszymi chłopakami.
Jednak tam, gdzie w pamięci dziecka pysznił się bajkowy pałac, nie ma nic. Wiedziała, że tak będzie. O tym, że został podpalony, dowiedziała się już podczas ucieczki przed Armią Czerwoną od córki zarządcy - Analiz. Sześć lat temu ostatnia jego część, pozostałość po nim, frontowe schody, została rozebrana pod budowę. Pałacowy park to obecnie zdziczały zagajnik. Pozostałości po dawnej zabudowie, czyli fragment zewnętrznego musu i kawałek kolumny, pokazał pani Heliodorze nadkomisarz dr Marek Łuczak, policjant i historyk, autor monografii o szczecińskich miejscowościach, jej przewodnik po krainie dzieciństwa.
Kiedyś - krewka Polka
Dorośli pracowali w miejscowym majątku: ojciec w stajni, matka w polu i w ogrodzie. Dzieci siedziały w chałupie. Niemieccy rówieśnicy dokuczali małym Polakom: straszyli, pukali w okna i rzucali wyzwiskami. Po jakimś czasie maluchy odważyły się jednak wyjść na zewnątrz. Nie było miło. Helia nie jeden raz wdawała się w bójki w obronie brata. Tak skutecznie, że na krewką Polkę zaczęły napływać skargi do ojca.
Kiedyś - jak niedziela, to nad jezioro
Jednak z czasem kontakty z rówieśnikami poprawiły się. Helia zaprzyjaźniła się z niemiecką koleżanką Krystel Wiśniewski, której dziadek był Polakiem. Dzieci zaczęły też uczęszczać do szkoły w Krzekowie. To wtedy rodzina Spików przeniosła się do domu zarządcy folwarku, w którym zajęła jeden z pokojów. Dom był wygodny, ceglany, a mieszkańcy na tyle mili, że użyczyli Polakom potrzebnych sprzętów. Po pół roku przeżyli kolejną przeprowadzkę do piętrowego domu z sześcioma mieszkaniami.
Robotnikom przymusowym z Brunn przysługiwał jeden wolny dzień w tygodniu - niedziela. Polacy jeździli do Szczecina na mszę do katolickiego kościoła, a po południu był czas na zabawę. Latem wybierali się nad jezioro Głębokie (Glambeck See), gdzie kąpali się, pływali łódkami i rowerami wodnymi. W chłodne dni odwiedzali rodzinę: dziadków, których zesłano na roboty do Neuenkirchen, czyli do obecnych Dołuj, oraz rodzeństwo ojca w Szczecinie.
- Dwie siostry ojca - Elżbieta i Sylwia - były służącymi w niemieckich domach, a młodszy brat ojca, Stefan, pracował w szczecińskiej piekarni - wspomina pani Heliodora. - Dobrze się bawiliśmy na tych rodzinnych spotkaniach, graliśmy na instrumentach, śpiewaliśmy i żartowaliśmy.
Kiedyś - urodziny bliźniaków i zła siostra
W trzecim domu w Brunn 5 marca 1944 roku urodzili się bracia Helii: Henryk i Edward. Dziewczynka nie była jednak dobrą siostrą. Woziła maluchy w wózku, cudem zdobytym w wojenny czas, ale specjalnie ustawiała ich pod słońce, żeby mrużyli oczy i szybciej zasypiali. Zostawiała ich także na stosach drzewnych pni, żeby dali jej spokój. To na nich pewnego dnia chłopcy zaczęli raczkować, na szczęście nic się nie stało.
Kiedyś - cudowny pałac
Jak wspomina pani Helia, pałac w Brunn był dla dziecka niczym bajkowy zamek. Budowla została wzniesiona na krańcu wsi w latach 1875-1880. Właścicielem był radca rządowy Otto Friedrich Gebhard von Ramin, który wzniósł siedzibę w miejscu dawnego dworu von Raminów. Pałac ze swoimi dwoma wieżami nawiązywał stylistyką do angielskiego neogotyku. W 1937 roku przeszedł w ręce rodziny von Schöning.
I to właśnie pani Schöning zapadła w pamięci dzieci, bo zapraszała najmłodszych do pałacu z okazji mikołajek. Stoły były zastawione smakołykami, choinka była przybrana różnokolorowymi bombkami i lampkami. Po wspólnym śpiewaniu kolęd był czas na łakocie i herbatę. Na koniec każde dziecko otrzymywało woreczek ze słodyczami. Jedynie w 1944 roku nie było zabawy. Pan Schöning nie życzył sobie już obecności polskich dzieci pod swoim dachem.
Kiedyś - pani Schöning
Pod koniec 1943 roku mama Helii z powodu zaawansowanej ciąży została przeniesiona do części pałacowej i pomagała przy szyciu i w kuchni. Wtedy to pani Schöning obiecała małej Helii porcelanową lalkę. Jak powiedziała, tak się stało.
Niestety, lalka nie pożyła długo, gdyż podczas szczeniackich wygłupów została zniszczona przez siostrę ojca - ciocię Sylwię. Za to dziewczynka przestała ją lubić. Co prawda dostała drugą lalę na pocieszenie, ale ta nie była już tak piękna i wytworna, jak jej poprzedniczka.
Pani Schöning zainteresowała się też zdrowiem małej Helii, gdy ta w konsekwencji nieszczęśliwego wypadku zaczęła kuleć. Z braku obuwia dzieci na co dzień nosiły drewniane chodaki, które były jednak mało stabilne dla harcujących urwisów. Helia nadłamała kość piszczelową, a w miejscu nieleczonego pęknięcia - bała się o tym powiedzieć rodzicom, by ich nie martwić - powstał guz, który utrudniał poruszanie. Właścicielka pałacu postanowiła pomóc małej Polce i przy pomocy koneksji załatwiła miejsce w szczecińskim szpitalu. Jednak rodzice nie zdecydowali się tam umieścić dziecka, gdyż obawiali się alianckich bombardowań, które już niszczyły Szczecin i Brunn. To wtedy pałac stracił swój biały urok i został pomalowany na ciemnozielony, maskujący kolor.
Co się stało z panią Schöning? Z „kuchennych plotek” pani Heliodora dowiedziała się, że mąż bardzo naciskał na nią, by jak najszybciej ewakuowała się z dziećmi do Berlina. Właścicielka pałacu długo się temu opierała. W końcu jednak spakowała się i opuściła rodową posiadłość na zawsze.
Kiedyś - ewakuacja i straszne wspomnienia
Wiosną 1944 roku ojciec Helii został skierowany do kopania umocnień pod Szczecin. Przymusowo wcielony do armii niemieckiej, trafił do Dani, a potem na front wschodni w okolice ówczesnego Królewca. Zdezerterował i szczęśliwie przeżył wojnę, docierając do Tczewa. Dzieci zostały tylko z matką.
Był kwiecień 1945 roku. Wraz ze zbliżaniem się frontu do Brunn, mama z czwórką dzieci zaryzykowała wędrówkę na zachód. Towarzyszyła im ciocia Ela, siostra taty.
- Udało się ubłagać dowódcę niemieckiego konwoju zaopatrzeniowego, żeby zabrał nas ze sobą - wspomina pani Heliodora. - Dzięki temu była możliwość przedostania się przez wojskowe posterunki.
Dziewczynka w trakcie ewakuacji na zachód widziała sceny mrożące krew w żyłach. Strach przed Armią Czerwoną pchał ludzi do desperackich czynów. Helia widziało młodą kobietę, która rzuciła się z okna budynku. Wolała śmierć w ostatnich tygodniach wojny niż czekanie na zwycięski pochód Sowietów. Kolumnę ostrzeliwały samoloty. W czasie nalotu dziewczynka chowała się pod drzewami - tak uczono dzieci w szkołach. Pewnego razu omal nie przypłaciła tego życiem. Gdyby nie mama, która wepchnęła ją pod wóz, doszłoby do tragedii. Pociski wbiły się dokładnie w to miejsce, gdzie schowała się Helia. Jadący na rowerze żołnierz nie miał tyle szczęścia. Znaleziono go w kałuży krwi.
Samotna kobieta, która miała siłę uciekać z czwórką dzieci, musiała mieć nadludzką moc. - Niestety, przypłaciła to poważnymi kłopotami zdrowotnymi: nerwicą serca i zaburzeniami tarczycy - opowiada pani Heliodora.
Wędrówka zakończyła się 9 maja 1945 roku w Bawarii. O mały włos rodzina nie popłynęła za ocean. Ciocia Ela i wujek Paweł wyjechali do Kanady. Rodzice Helii wybrali inaczej. Skontaktowali się listownie. Klara Spik proponowała wyjazd za Atlantyk. Ojciec nie chciał jednak kolejnej niebezpiecznej tułaczki. W 1947 roku, po trzech latach rozłąki, rodzina połączyła się z ojcem w Tczewie.