Budował ten młyn kilka lat. A teraz wziął go pod pachę i pokazał innym

Czytaj dalej
Fot. Karolina Misztal
Monika Jankowska

Budował ten młyn kilka lat. A teraz wziął go pod pachę i pokazał innym

Monika Jankowska

Wojciech Kuciel z Gdańska w tym roku kończy 88 lat. Zdrowie mu dopisuje, a pomysłów też ma multum. Pochwalił się nam pięknym młynem własnej konstrukcji. Pan Wojciech zbudował także imponującą makietę kolejową.

Przygoda pana Wojciecha zaczęła się od wystawy w Stacji Orunia - należącej do Gdańskiego Archipelagu Kultury. Chociaż nie... Zaczęła się znacznie, znacznie wcześniej. W czasie okupacji ojciec kolegi młodego Wojtka dzierżawił młyn. Chociaż młynarzem nigdy Wojtek nie chciał zostać, to bardzo go do tego budynku ciągnęło. Zastanawiał się, jak działa ta cała maszyneria. Ta dociekliwość inżyniera towarzyszy mu przez całe życie (w tym roku pan Wojciech skończy 88 lat!).

Jak wygląda młyn?

Przede wszystkim jest niewielki. Na pierwszy rzut oka jest też zupełnie niepozorny. Domek z tekturki przykryty czerwonym daszkiem. Za to kiedy odsłonimy ścianki, ukażą się nam prawdziwe dziwy! Ale czy na pewno? W końcu to nic innego jak trochę fizyki w praktyce.

- Tu jest maszynownia - pokazuje palcem pan Wojciech na drobniutkie elementy. - Tu jednocylindrowy silnik - z jednej strony powietrze popycha tłok. Poza tym jest jeszcze regulator odśrodkowy, który reguluje prędkość obrotową maszyny. Jest ciężarek, tłoczek jest, jak jest duże ciśnienie, to tłoczek się unosi, odkrywa okienko i powietrze uchodzi, a to oznacza, że utrzymuje się stałe ciśnienie.

W młynie zamiast zboża zobaczymy piasek - a to właśnie ze względu na niewielkie wymiary całej konstrukcji. Na pasach transmisyjnych umieszczono małe kubełki - wiaderka, które czerpią piasek z dołu i niosą na górę.

Jedno takie wiadereczko nie ma nawet centymetra, a uformowane jest ze zwykłego papieru.

Młyn pana Wojciecha powstawał przez kilka lat!

- To przecież nie jest nic takiego, nie wiem, czemu nagle zrobiło się wokół tego mojego młyna takie zamieszanie - mówi skromnie.

Trzeba jednak przyznać, że podczas wystawy w Stacji Orunia jego młyn zrobił na wszystkich piorunujące wrażenie.

- Urządzono tam spotkanie różnych hobbystów. Tych, co haftują, wyszywają, malują, robią zdjęcia, występują amatorsko w teatrze - tłumaczy nasz rozmówca. - Córka mi powiedziała: „Słuchaj, pokaż ten młyn”. No więc wziąłem go pod pachę i przyniosłem na wystawę.

Trzecie podejście

To nie jest pierwszy młyn pana Wojciecha. Ten pierwszy powstał jeszcze w latach 40.

- Ale to była dość prymitywna konstrukcja - zastrzega. - Kółka były z tekturki, pasy transmisyjne z papieru. Napędzany był mechanizmem zegarowym - nakręcało się i on obracał całe urządzenie.

Drugi był trochę bardziej zaawansowany - napędzał go silnik elektryczny. Powstał, kiedy pan Wojciech mieszkał już z mamą w Kwidzynie. Trochę ich rzucało po Polsce w związku z wojenną zawieruchą. Cudem uniknęli wywózki na Sybir. Do Kwidzyna trafili w roku 1946. Jego mama była nauczycielką - uczyła sztuki kulinarnej w tamtejszej Szkole Gospodarstwa Domowego. Ojciec przed wojną był oficerem - został zamordowany przez NKWD w Charkowie w 1940 roku. W mieszkaniu pana Wojciecha na Oruni zostało po nim kilka pamiątek przechowywanych z najwyższą czcią...

Kiedy w roku 1950 pan Wojciech chciał pójść na studia na Politechnikę Gdańską, okazało się, że ze względu na przeszłość ojca odmówiono mu możliwości zdawania egzaminów wstępnych. I to dwa razy z rzędu. Za trzecim razem, zamiast na uczelnię, trafił do wojska, a dokładniej - do kopalni na Śląsku. Przez dwa lata wydobywał węgiel. I w końcu dostał się na wymarzone studia, na Wydziale Maszynowym. Prawie 30 lat temu przeszedł na emeryturę. Ale jeszcze dorabiał sobie w szkole przy ul. Osiek. Najpierw był stróżem nocnym, potem portierem, a w końcu konserwatorem. Bardzo dobrze wspomina ten okres. Czasem dyskutował z nauczycielami o polityce, a uczniom na przerwach tłumaczył zasady fizyki.

Nie tylko młyn

- Interesują mnie modele kolejowe. Postanowiłem więc zrobić makietę kolejową. Udało mi się wygospodarować miejsce w pokoju, położyłem tam blat, a na nim ustawiłem torowiska. Uruchomiłem sześć pociągów - trzy jeździły w jedną stronę, trzy w drugą. Ruch ten był całkowicie zautomatyzowany - opowiada pan Wojciech.

A jeszcze w latach 40. znalazł sposób na to, by robić zdjęcia z lotu ptaka! Jak?

- Robiłem latawce skrzynkowe. Największy miał 2,4 metra długości. Na ten latawiec zamocowałem aparat fotograficzny, budzik - był nakręcony, by zadzwonił o konkretnej godzinie, na kluczyk budzika nawinięta była nitka, która „ściągała” migawkę. Cyk, i zdjęcie z powietrza gotowe! Ciągle mam te fotografie.

Nasz konstruktor ma też plany na przyszłość - już rozpoczął budowę teleskopu! Ma nadzieję, że się z nim upora do połowy roku. Trzymamy kciuki!

[email protected]

Monika Jankowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.