Boreliozowa obsesja - modna choroba, na której można zarobić [wideo]

Czytaj dalej
Fot. 123rf
Agata Grzelińska

Boreliozowa obsesja - modna choroba, na której można zarobić [wideo]

Agata Grzelińska

Podejrzewasz, że masz boreliozę? Zachowaj spokój, raczej się mylisz. Nie szastaj pieniędzmi. Leczenie należy się w ramach ubezpieczenia. Nawet jeśli masz chorobę z Lyme, daruj sobie, a zwłaszcza kleszczowi - zbędne i drogie badania.

Kilka dni temu do Kliniki Pediatrii i Chorób Infekcyjnych Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu trafił chłopiec przez kilka tygodni niepotrzebnie leczony. Opowieść jego matki o tym, jak jedna z lekarek leczyła dziecko, przyprawia o dreszcze. - Pani doktor mówiła o chorobie w bardzo dziwny sposób: „borelka”, „złapaliście borelkę”. Chyba ją to bawiło, ale dla nas to, co przeżyliśmy przez ostatnie miesiące, nie było śmieszne - opowiadała matka. - Od początku wręcz sugerowała objawy. Nie pytała syna, co go boli, ale czy boli go to, czy boli go tamto. A syn rzeczywiście miał bóle głowy, mięśni, kończyn. Zapisała cztery kartki tych objawów.



Barbara Pasek o boreliozie: To jest choroba, która niszczy życie (źródło: Dzień Dobry TVN/x-news)

Objawy boreliozy, zwanej też chorobą z Lyme, opisywano już 100 lat temu, ale z ukąszeniami kleszczy oraz izolacją bakterii powiązano ją dopiero w 1982 roku. W połowie lat 70. w Lyme w stanie Connecticut obserwowano falę zachorowań na dziwne zapalenie stawów, które samo mijało i nawracało, a dotykało głównie ludzi młodych. Po kilku latach badań w płynie stawowym wykryto odpowiedzialny za chorobę drobnoustrój, co pozwoliło scalić różne objawy skórne, stawowe i ze strony układu nerwowego jako następstwo jednego zakażenia występującego po ukłuciach kleszczy. W stworzonym wówczas raporcie wymieniono wszystkie objawy, jakie raportowali ankietowani z chorobą z Lyme o ustalonej po wielu latach etiologii. Lista jest bardzo długa, oprócz różnorakich rodzajów bólu zawiera takie dolegliwości, jak:

- Nic dziwnego, że ludzie, którzy przez kilka lat chorowali na nieznaną, a więc nieleczoną chorobę, mieli z tego powodu przeróżne niespecyficzne dolegliwości, w tym na przykład trudności z koncentracją. Dziś, niestety, lekarze, którzy żyją z diagnozowania boreliozy, wykorzystują tamten raport, mówiąc pacjentom, że to wszystko to są objawy boreliozy - zauważa prof. Leszek Szenborn, kierownik Katedry i Kliniki Pediatrii i Chorób Infekcyjnych Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, do którego trafił wspomniany chłopiec.

Matka dziecka wylicza, jak kosztowne było leczenie u „specjalisty od chorób przenoszonych przez kleszcze”: każda wizyta kosztowała 300 zł, za badanie krwi w kierunku chorób odkleszczowych - 600 zł, antybiotyki były przepisywane ze 100-procentową odpłatnością. Przy tym wszystkim pani doktor zastrzegła, że nie ma z nią kontaktu telefonicznego. Tłumaczyła, że bakteria nie zabije chłopca od razu, tylko chce na nim wegetować i czerpać korzyści tak długo, jak długo się da. Aż trudno nie pomyśleć tego samego o lekarce... Tym bardziej że kazała ona podpisać matce chłopca, że bierze na siebie odpowiedzialność za konsekwencje leczenia - stosowane przez nią metody nie są zgodne z rekomendacjami w Polsce ani na świecie.

Moda na samodiagnozowanie

Nie jest to odosobniony przypadek. Specjaliści zwracają uwagę, że w ostatnich latach rozwinął się cały biznes korzystający z mody na boreliozę.

- Takie praktyki mają miejsce nie tylko w Polsce, ale na całym świecie - ironizuje gorzko prof. Leszek Szenborn.

Na boreliozie da się zarobić nawet na pustynnych terenach USA i w krajach, gdzie nie występują kleszcze przenoszące tę chorobę.

Czy to znaczy, że do klinik nie trafiają chorzy na boreliozę albo inne choroby przenoszone przez kleszcze? Trafiają. W tym roku jest nadzwyczajnie dużo pacjentów zgłaszających się na konsultacje i leczenie z powodu boreliozy (wywoływanej przez bakterie) oraz kleszczowego zapalenia mózgu i opon mózgowo-rdzeniowych (wywoływanego przez wirus). - Pacjenci ci zgłaszają się z typowymi objawami tej choroby. Znacząco częściej niż w latach ubiegłych stwierdzamy wymagające leczenia zachorowania na boreliozę objawiające się zmianami na skórze, zapaleniami układu nerwowego (zapalenia opon, korzonków nerwowych i pojedynczych nerwów - głównie twarzowych) oraz stawów. Rzadziej od boreliozy, ale również częściej niż w poprzednich sezonach, rozpoznajemy też potwierdzone zachorowania na kleszczowe zapalenia mózgu - wylicza specjalista chorób zakaźnych u dzieci.

To wszystko jednak nie znaczy, że trzeba niepotrzebnie wydawać pieniądze na diagnostykę, a tym bardziej z nieuzasadnionych powodów przyjmować antybiotyki, które - gdy nie ma choroby - mogą zaszkodzić. Tym bardziej, gdy są stosowane miesiącami.

Nie badaj kleszcza

Prof. Szenborn mówi o szalonej modzie, którą stało się poddawanie kleszcza badaniom laboratoryjnym.

- Taka kosztowna praktyka nie ma żadnego uzasadnienia, nie jest rekomendowana przez żadnych specjalistów. Naraża tylko pacjentów lub ich opiekunów na spore wydatki. Badanie kleszcza kosztuje od 150-300 złotych i nie wnosi żadnych istotnych, dla podejmowania decyzji diagnostyczno-leczniczych, informacji - mówi profesor.

Badania kleszczy mają znaczenie naukowe, np. w celu wyznaczenia terenów zasiedlonych przez kleszcze zakażone przez wirus KZM (kleszczowe zapalenie mózgu).

- Co dziwne, akurat tym drobnoustrojem prywatne laboratoria się nie interesują - zauważa zakaźnik.

- Prawdopodobnie z powodu braku możliwości domowego leczenia tej choroby i dostępności wiarygodnej, jednoznacznej diagnostyki, na której nie można zarobić tyle, co na innych „tajemniczych” chorobach odkleszczowych, jak borelioza, anaplazmoza czy babeszjoza. Poza tym przeciwko KZM można się zaszczepić.

Specjalista apeluje o rozsądek i podkreśla, że wykonywanie niezalecanych badań - zwykle z inicjatywy pacjentów, rzadziej lekarzy - na koszt wystraszonych i dociekliwych poszkodowanych pochłania od 300 do 1000 zł, a wyników tych badań nie potrafi zinterpretować przeciętny lekarz. To może prowadzić do wizyty u „eksperta od boreliozy”, który w dodatku od pacjenta wymaga podpisania zgody na niezalecane oficjalnie leczenie. W takiej sytuacji wszelką odpowiedzialność za następstwa leczenia bierze na siebie poszkodowany.

- Tymczasem, jeśli istnieją wskazania lekarskie, podejrzenie prawdziwej boreliozy powinno być zawsze diagnozowane i leczone w ramach ubezpieczenia - tłumaczy prof. Leszek Szenborn i przekonuje, żeby nie wykonywać żadnych badań na swój koszt.

Obsesja i szarlataneria

O boreliozowej obsesji ostatnich lat mówi też prof. Andrzej Gładysz, zakaźnik, były wieloletni krajowy konsultant ds. chorób zakaźnych. U spanikowanych dorosłych, którzy się do niego zgłaszają, wyklucza boreliozę w większości przypadków. Potwierdza, że byle ukłucie kleszcza albo wystąpienie dolegliwości stawowych lub nietypowych objawów, których lekarze nie potrafią zdiagnozować, skłania ludzi do wykonania sobie badań prywatnie, bez skierowania od lekarza i w dodatku w niereferencyjnych laboratoriach.

- I często wychodzi im wynik dodatni, który sam w sobie nie jest jeszcze dowodem na to, że ktoś jest zakażony boreliozą - mówi prof. Gładysz. - Musi być odpowiednia ewolucja tego wyniku. Przeciwciała, które się wykrywa, muszą być poddane testowi potwierdzenia. Pozwala on zidentyfikować pewne antygeny związane z borrelią. Dopiero na podstawie tego testu można rozpoznać, czy rzeczywiście doszło do zakażenia.

Profesor Gładysz dodaje, że liczy się też rodzaj przeciwciał. W wyniku kontaktu z borrelią - a przez lata nie ma możliwości, żebyśmy nie byli w parku czy w lesie, więc kontakt z tą bakterią w sposób zauważalny lub niezauważalny jest niemalże pewny - organizm wytwarza przeciwciała. Są one tylko dowodem na to, że ktoś zetknął się z tym drobnoustrojem i że jego organizm sobie z nim poradził. To, że organizm wytworzył przeciwciała, wcale nie oznacza, że jest się chorym!



Grażyna Perlińska-Siuda o tym, jak leczy się boreliozę (źródło: Dzień Dobry TVN/x-news)

- Niestety, dość nagminnie (nie umiem powiedzieć, dlaczego tak się dzieje), nawet lekarze podchodzą do boreliozy w sposób nieodpowiedzialny i włączają bezmyślnie leczenie - przyznaje zakaźnik. - Albo po to, żeby mieć święty spokój, albo nie umiejąc zinterpretować wyników, albo nie znając jednostki chorobowej jako takiej. Czasami leczenie to trwa miesiącami, a przecież są odpowiednie procedury dostępne w podręcznikach. Tylko trzeba chcieć do nich zajrzeć i chcieć zrozumieć, co tam jest napisane. Wynik trzeba umieć zinterpretować właściwie.

Prof. Gładysz dodaje, że najbardziej go martwi inna kwestia: - Denerwuje mnie to, że samorząd lekarski nie znajduje sposobu na zapanowanie nad lekarzami, którzy uprawiają szarlatanerię, bo to jest szarlataneria - mówi wprost były konsultant krajowy ds. chorób zakaźnych.

Niewiedza lekarska i życie z niej, czyli na przykład leczenie miesiącami czy latami boreliozy, której nie ma, to jest po prostu przestępstwo!

Lekarze Kliniki Pediatrii i Chorób Infekcyjnych utworzyli specjalny adres mejlowy: [email protected], na który pacjenci mający za sobą doświadczenia z badaniem kleszczy lub następnie leczeni z powodu „dodatnich wyników” mogą napisać o swoich spostrzeżeniach i obawach.

Agata Grzelińska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.