Łukasz Winczura

Bohaterowie 1981 roku są rozgoryczeni. Mówią, że nie o taką Polskę walczyliśmy

Bohaterowie 1981 roku są rozgoryczeni. Mówią, że nie o taką Polskę walczyliśmy
Łukasz Winczura

35 lat temu wprowadzono w Polsce stan wojenny. Uwięziono wówczas tysiące opozycjonistów. Ks. Michał Bednarz ubolewa, że w Polsce broni się bardziej ubeków niż działaczy podziemia.

Co ksiądz do dziś szczególnie pamięta z tych mrocznych dni grudnia 1981 roku?

Obawy rodzin, co się dzieje z opozycjonistami oraz wielką troskę aresztowanych o to, co dzieje się z ich najbliższymi. Mam taki oto obraz przed oczami. Odwiedzam rodzinę Andrzeja Sikory i smutne oczy jego córki Ani, która akurat przygotowywała się do Pierwszej Komunii Świętej. I takie nieme pytanie: czy tatuś wróci na moją pierwszą komunię.

Internowani bali się o swoje życie?

Oni przede wszystkim myśleli o swoich rodzinach. Ale na pewno czuli trwogę co z nimi będzie. Wieziono ich przecież na wschód.

Dziś wiemy, że to było więzienie w Załężu.

Tak, ale proszę się postawić w ich sytuacji. Więźniarka mija Dębicę, później Rzeszów, skręca w lewo w stronę Jasła. U niejednego z internowanych pojawiał się strach, że wiozą ich do Rosji. Zresztą niektóre rodziny też zakładały czarne scenariusze. Pamiętam, że kiedy przyjechałem z Załęża, odwiedziłem jedną z rodzin. Żona uwiezionego długo nie wierzyła mi, że spotkałem się z jej mężem. Uwierzyła mi dopiero wtedy, kiedy powiedziałem jej, jaką koszulę miał na sobie. Dokładnie tę, w której go zabrali.

Jak doszło do zorganizowania pomocy dla internowanych z ramienia kurii?

Już dokładnie nie pamiętam, czy ks. Edward Łomnicki miał jakieś upoważnienia od biskupa Jerzego Ablewicza w tej kwestii. Faktem jest natomiast, że to on mi zaproponował włączenie się w tę pomoc dla uwięzionych i pytał czy pójdę z nim do biskupa w tej sprawie.

I co na to biskup ordynariusz?

Dostaliśmy od niego specjalne pismo i delegacje do zajmowania się uwięzionymi oraz ich rodzinami. Biskup Ablewicz zastrzegł sobie jedno. Że na pierwsze widzenie pojedzie razem z nami osobiście. Wtedy na pierwsze widzenie, oprócz biskupa i nas pojechali również księża Cabaj i Kos.

Ale trzeba było jeszcze przekonać władze i uzyskać zgodę na odwiedziny w więzieniu.

Tak. Za każdym razem, kiedy szliśmy do siedziby SB na ul. Traugutta mieliśmy duszę na ramieniu.

Czemu?

To nie były sympatyczne spotkania. Choć ówczesny szef SB dał nam swój służbowy telefon, żebyśmy nie musieli czekać w kolejce. Ba, nawet kawę proponował. Tyle, że z ks. Łomnickim postanowiliśmy sobie, że nie tkniemy się u nich żadnego poczęstunku. Miała być to taka nasza forma protestu.

Ten pułkownik to taki „dobry ubek”?

Taki dla mnie dziwny człowiek. Niby starał się być miły, a tą samą ręką, którą podpisywał dla nas zgody na widzenia, wcześniej sygnował aresztowania opozycjonistów. Taka dwulicowość.

Ale większych problemów z uzyskaniem zgody na odwiedziny u internowanych nie było?

To była cała szopka. On dał nam „bumagę”, z którą musieliśmy jechać do Rzeszowa. Tam przyjmował nas inny pułkownik, z którym za każdym razem ustalaliśmy wszystkie szczegóły odwiedzin.

Dużo było zakazów?

Dużo, ale mam wrażenie, że ten pułkownik był nam dość przychylny. Wystarczyło trochę cwaniactwa i wiele można było ugrać.

Bohaterowie opozycji żyją w poczuciu krzywdy, że ich kaci mają się lepiej - mówi ks. M. Bednarz

Na przykład?

Zakazane było głoszenie kazania podczas mszy w więzieniu. No to pytamy, a czy wprowadzenie do mszy jest dozwolone. A on się pyta: „Czy wprowadzenie jest integralna częścią mszy?” Pytał, jak ministrant. My na to: „Oczywiście, że tak”. No i zgoda na wprowadzenie była. W efekcie biskup Ablewicz podczas wprowadzenia do mszy mówił... czterdzieści minut. Zatem z tym pułkownikiem w Rzeszowie szło porozmawiać po ludzku. Zupełnym przeciwieństwem był naczelnik więzienia w Załężu. Typowy tępy politruk. Podobnie, jak strażnicy, którym totalnie wyprano mózgi. Oni żyli w świadomości, że za kraty trafili pospolici kryminaliści, a nie działacze opozycji.

Jednak nie z samą pociechą duchową pojechaliście.

To także była niemała operacja logistyczna. Chcieliśmy dla wszystkich uwięzionych, a było ich ponad 500, przygotować paczki.

W czasie, gdy w sklepach był tylko ocet?

I tu zapamiętałem dwie rzeczy. Idę na Burek, chcę kupić jabłka i cebulę. A tu pusto. W pewnym momencie podchodzi do mnie jeden z działaczy „Solidarności” i pyta, w czym może pomóc. Wyłuszczam sprawę i słyszę w odpowiedzi: „Proszę się nie martwić”. Za kilka godzin przyjechał z warzywami na tyły katedry, bo tam w salkach katechetycznych pakowaliśmy paczki.

A drugie wydarzenie?

Odwiedziłem cukiernię pani Podlasiewicz na ul. Krakowskiej. I pytam, czy możliwe byłoby upieczenie ciast na drugi dzień. Jedyne 500 sztuk. Najpierw właścicielka złapała się za głowę, ale kiedy usłyszała, że to dla internowanych, oznajmiła, że do rana zdążą. Ciasto przywiózł jej zięć. Prawie śmiertelnie się obraził, gdy chciałem płacić. „Piekarze zawsze pomagali potrzebującym”, usłyszałem.

Papierosy też były w paczkach?

A jakże, przecież to najlepsza waluta więzienna (śmiech). Pamiętam zdziwioną minę kioskarza przy Brodzińskiego, gdy jako ksiądz zamawiałem tytoń, który był na kartki. Do paczek dawaliśmy też mydło i pastę do zębów. Obostrzenia były dwa. Paczka mogła ważyć góra cztery kilogramy a środki czystości nie mogły być w oryginalnych opakowaniach.

Ile razy udało się odwiedzić internowanych?

Tych wizyt było kilkanaście. Każda była niezwykle wyczerpująca psychicznie. Pamiętam, jak przyjechaliśmy po raz pierwszy, to z okiem wszystkich cel skandowano gromkie „Solidarność!”. Do dziś czuję ciarki na plecach. Później spowiedzi, msza święta i na koniec dodatkowy stres - jak tu uniknąć rewizji podczas przenoszenia grypsów. Po każdych odwiedzinach byliśmy wykończeni psychicznie.

Internowani bali się, że komunistyczna władza może uwięzić ich w Rosji

Były chwile zwątpienia?

Przyznam się, że miałem jeden kryzys i chciałem zrezygnować. Ale ks. Łomnicki powiedział: „Jak nie ty, to kto?”. I tym mnie przekonał.

Co ksiądz czuje po 35 latach od ogłoszenia stanu wojennego, słysząc z ust tarnowskiej posłanki Urszuli Augustyn, że byli tacy esbecy, którzy po 1989 roku dobrze przysłużyli się Polsce?

Dla mnie to przejaw totalnej ignorancji historycznej oraz jaskrawy dowód na to, że pani poseł w ogóle nie interesowała się ludźmi w tamtych czasach. Jestem głęboko zażenowany takimi stwierdzeniami. Nie życzę tej pani jednego. Żeby spędziła jeden dzień w więzieniu w tamtych czasach. Żeby była tak potraktowana, jak oni.

Może to nie ignorancja, tylko doraźny interes polityczny?

Chyba tak należy to odczytywać. Jak się nie wie, jak było, jak nie zna się tego, jak te osoby cierpiały, jak były upokarzane, to lepiej jest milczeć. Dlatego bardziej słyszę ten głos, jako wołanie partyjnego układu, który broni oprawców z tamtych czasów. Nawet beton SLD już nie broni ubeków tak mocno, jak czyni to dziś Platforma. I to jest dla mnie przerażające.

A tak w ogóle, to rozliczyliśmy się z tym smutnym dziedzictwem czy nadal kat panuje nad ofiarą?

Nie rozliczyliśmy się. Widać, jak tamta strona broni swoich racji. Ci, którzy byli sługami systemu opresji prezentują dobre samopoczucie, a po stronie tych, co cierpieli, panuje poczucie krzywdy. Wie pan, co dla mnie jest najbardziej bolesne? Kiedy słyszę od prawdziwych bohaterów tamtych czasów, że nie za taką Polskę, jaką mamy dziś, ryzykowali życie. a

Łukasz Winczura

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.