Andrzej Stasiuk: - Tak polska dusza wyobraża sobie świętość [zdjęcia]

Czytaj dalej
Fot. Roman Laudański
Roman Laudański

Andrzej Stasiuk: - Tak polska dusza wyobraża sobie świętość [zdjęcia]

Roman Laudański

Rozmowa z Andrzejem Stasukiem, pisarzem, autorem książki pt.: "Osiołkiem".

- Polski krajobraz przestał być dla pana ciekawy, ciągnie pana na Wschód?
- Gna mnie raz na jakiś czas, ale jadę i wracam do ukochanej ojczyzny, bez której nie mogę żyć. Całe życie spędzam w Polsce, która - broń Boże - nigdy mi się nie znudziła.

- Tylko nie dostrzegam w panu ciekawości polskiej drogi, napotkanych w kraju ludzi.
- Nigdy nie byłem specjalnie ludźmi zainteresowany. Umówmy się żyjemy wśród ludzi nieco z konieczności. Ja jestem nienachalny w kontaktach.

Andrzej Stasiuk: - Tak polska dusza wyobraża sobie świętość [zdjęcia]
Roman Laudański

- Ostatnią książką wkurzył pan nawet najwierniejszych czytelników. Jak można pisać, że chce się zostać Ruskim?!
- Jednych może i wkurzyłem, innych rozbawiłem. To sceny wizyjne, groteskowe i autoironiczne, tak tę książkę trzeba odczytywać. To są konsekwencje podróżowania na Wschód, kiedy jesteś Polakiem. Takie myśli przychodzą ci do głowy. Im głębiej, tym większa ciekawość. Przecież my z tym Wschodem zmagamy się od pokoleń i końca nie widać.

- W tym zmaganiu, to my przeważnie dostawaliśmy w du..., a pan prowokuje o zostaniu "Ruskim"?
- Nie chcę wiecznie być poszkodowanym. Nasze pokolenia leżą tam w oznaczonych i nieoznaczonych grobach. Jestem pisarzem i mam pisarską wolność. Lubię bawić się tożsamością własną i narratora książki. Kiedy mijasz tysiące kilometrów jadąc przez Wschód, to dlaczego nie zastanowić się nad tym i z takiej strony? Znam opinie, że to najlepsze fragmenty książki, kiedy narrator próbuje przejść na prawosławie, a później zostać Rosjaninem, człowiekiem Wschodu.

- Ale po co? Co oni mają, ażebyśmy - nawet w literackim wyobrażeniu - stawali się ruscy?
- Nie wiem, co mają, bo tak naprawdę interesuje mnie Polska. Fajnie jest zbudować bohatera, który myśli pod włos. Dlaczego nie zostać Ruskim, skoro przez całe życie braliśmy od nich w dupę? I prawdopodobnie tego końca nie widać? Dlaczego nie odwrócić tej sytuacji, a może jednak? Przecież kilku Polaków się zruszczyło i zrobili światowe kariery. Tylko - zastrzegam - to jest gra z czytelnikiem, a nie opowieść o zdradzie! Muszę to mocno zaakcentować. Natomiast bohater mojej książki ma prawo do takich refleksji.

- Zrozumiałbym, gdyby bohater przekonywał, że tam chleb inaczej smakuje i pachnie, podobnie wódka, a kobiety są tam najpiękniejsze w świecie.
- Wódka specjalnie nie jest lepsza od naszej, ale występuje w ogromnym wyborze. Na sklepowych półkach stoi kilkudziesięciu gatunków i nie ma możliwości napicia się złej. A co do kobiet, to książka tak naprawdę jest bardzo męska - o samochodach i ich prowadzeniu. A cała reszta musiała się dziać, żeby z tej pozornej głębi wyszła jakaś proza. Pisarz jest istotą dociekliwą, drąży polskość. Uprzedzę czytelników - narrator nie zostaje Ruskim, bo też szansy na to nie ma wielkiej.

- I na prawosławie też nie przejdzie.
- Bo nie bardzo mu ta rzeczywistość rosyjska daje na to szansę. Ale cały czas wchodzi w dialog z polskością, ze sobą. Książka tak naprawdę jest o samochodach, podróżowaniu przez bezkres Azji, ale to bawi tylko kierowców. Dla pozostałych czytelników byłoby śmiertelnie nudne. Dlatego tak to sobie wymyśliłem, że mój bohater - narrator będzie wchodzi w dramatyczne wątki - bardziej z własną wyobraźnią - niż z rzeczywistością. Chociaż nie wszystko dzieje się w wyobraźni, kazachska policja rzeczywiście jest okropna.

- Złapali pana?
- Łapią mnie tylko w Kazachstanie. Tylko tam daję łapówki, a w takiej Rosji - ani razu. W Kazachstanie kontakt z patrolem zaczyna się od podania ręki.

- Zatrzymują, bo auto ma polską rejestrację?
- Albo blachy są brudne, a jak jedziesz przez bagnisty step, to jakie mają być? Wjeżdżasz do miasta brudny autem, a oni czekają na rogatkach. Wyciągają zafoliowany skoroszyt, zaczynają kartkować i wyczytują, ile będzie kosztować "sztraf", czyli mandat. Od razu podają sumę w dolarach. Potworną.

Andrzej Stasiuk: - Tak polska dusza wyobraża sobie świętość [zdjęcia]
Roman Laudański

- Najwięcej ile musiał pan dać?
- Nie chciałbym skłamać, ale chyba z 50 "zielonych". Oni cię pytają: oficjalny "sztraf" czy nieoficjalny? Wiadomo, że pójdziesz na korupcję, bo po co płacić sto dolarów, jak możesz połowę. Na ogół mają rację, ale i zasadzki organizują wspaniałe.

- Potrafią się zaczaić?
- Oczywiście. Przytaczam w książce epizod z nowiusieńkiej i pustej drogi z ukrytą w stepie kamerą. Zatrzymują cię dziesięć kilometrów dalej, by pokazać, jak na pustej drodze pod górkę brawurowo wyprzedzałeś dwie ciężarówki - oczywiście jadąc przez podwójną ciągłą, ale nie będziesz się przecież wlókł kilometrami za nimi przez step! A i widoczność była co najmniej na trzy kilometry. Po zatrzymaniu jesteś bezbronny i bezradny. Długa rozmowa, pytają, co słychać w Polsce?

- Patrol jest na wygranej...
- Faceci z bronią zawsze wygrywają w swoim kraju. Do konsulatu miałem dzwonić?! A co to, konsul nie ma ważniejszych spraw? Prawda jest taka, że to zrobiłeś, złamałeś prawo.

- Kiedyś robiłem materiał o właścicielach mercedesów, długą drogą kolejnych używanych samochodów podążali do swojego marzenia. Pan też ma "westchnienia" do szczególnych marek?
- Miałem już tak wiele różnych starych samochodów, że gehenna - droga peerelowskiego kierowcy do motoryzacji nie jest mi obca. Poza rumuńskim aro (samochody tej marki trafiły - po przetargu - przed laty do policji. Ich awaryjność była legendarna - przyp. Lau.) - wszystkie auta kochałem, bo miały coś na kształt metaliczno - mechanicznej duszy. Napisałem książkę o miłości do jeżdżenia, ażeby nie zanudzać - wplotłem polskość. Pokonywałem już odległe trasy kolejnymi samochodami i żaden mnie nie zawiódł. Jednak najbardziej lubię auta terenowe. Mieszkam na wsi, napęd na cztery koła nie jest kaprysem. W miniony weekend, kiedy spadło 20 centymetrów śniegu, wyciągnąłem z rowu trzy samochody. Lubię ten pierwszy duży śnieg. Zawsze coś się dzieje.

- Urzekło mnie w książce wspomnienie dziecięcego samochodu - zabawki straży pożarnej. Czy aby po obu stronach nie siedzieli na nim strażacy?
- To był pierwszy samochód w życiu! Najpiękniejsza miłość. Strażacy rzeczywiście tam byli. Jesteśmy z podobnych roczników, to podejrzewam, że zapamiętaliśmy z dzieciństwa to samo. Na całe demoludy była pewnie jedna zabawka straży pożarnej.

- Motoryzacja to wyłącznie miłość facetów, czy może również kobiet?
- Mam kilka zaprzyjaźnionych par, w których kobiety lepiej prowadzą. Kiedy kobiety siadają za kierownice, to jest na co popatrzeć. Potrafią powiedzieć mężom: jedziesz jak muł, no weź coś zrób! Jest w nich żywioł, pasja i ostra jazda. To dziewczyny lubiące prowadzić - nawet lepiej ode mnie. Nie wszystkie przepadają za kierowaniem. To czasami nudna, męcząca i wkurzająca czynność.

- Przejechane kilometry liczy pan w milionach?
- Pewnie by się zebrał, ale ja nie jestem zawodowym kierowcą, a oni jeżdżą najwięcej.

- Motoryzacja interesowała pan również od strony naprawy, grzebania w silniku?
- Zaczynaliśmy z żoną od gaza 69. Miał pewnie 25 lat i dolnozaworowy silnik, który - natychmiast po kupnie - zatarł się. Kiedy zobaczył go mechanik, powiedział: - Jak rany, dolniak! Ja go wyjmuję, maluję i stawiam w warsztacie do podziwiania. W latach 80. to już był zabytek. A kiedy do gazika włożyliśmy silnik z żuka, to potrafiłem go rozłożyć i złożyć. Podobnie z silnikiem UAZ-a, ale to stare i proste silniki przypominające maszyny parowe. Do mechanika mieliśmy ze 30 kilometrów, musiałem sam je naprawiać. Ta epoka się skończyła. Co dziś można samemu w aucie zrobić? Zadzwonić po lawetę, która zawiezie auto do mechanika z komputerem i oprogramowaniem. I o tym jest książka, o końcu pewnej epoki. Poza tym, że książka jest ironiczna, jest również melancholijna, sentymentalna. Za kilka lat wszystkie nasze samochody będą skomputeryzowane i nie da się nic samemu naprawić.

- Zwraca pan uwagę na urodę auta? Linię jak w amerykańskich limuzynach z lat 50.?
- One są najpiękniejsze na świecie i najgorzej się nimi jeździ, bo zaraz się psują. Pomijam, że potwornie drogo kosztują. Po świecie powinny jeździć tylko amerykańskie samochody. Przecież ojczyzną seryjnej produkcji jest Ameryka. Lubię nawet brzydkie auta. Muszę być z nim związany.

- Coś brzydszego niż aro się panu zdarzyło?
- Ono było wzruszające, bo udawało land rovera. Było nijakie i zepsute chyba już podczas produkcji w fabryce. Kia sportage "jedynka" była brzydka przypominała fokę, ale kochałem ją, bo była dzielna w terenie, choć ciągle się psuła. Najczęściej zimą, a najbliższy serwis był w Zakopanem. Kiedy psuł się przedni napęd, to z tylnym i lekkim tyłkiem auto było zimą bezradne. Przód sypał się makabrycznie, a ja z duszą na ramieniu, serpentynami jechałem do Zakopanego. Wszystkie auta kochałem. Miałem jedną stłuczkę w życiu, odpukać - nic poważniejszego.

- Poważniejsze awarie podczas podróży na Wschód?
- Nigdy mnie nic takiego nie spotkało. Kiedyś w terenówce sworzeń wysiadł, miałem luz na kole. W warsztacie Kazachowie czy Kirgizi odradzili mi dalszą drogę, że zamówią części, tylko dwa tygodnie trzeba na nie poczekać. Pojechałem i dojechałem. Awaria jest dodatkową atrakcją w podróży. Tam kierowcy są klanem, kastą uprzywilejowaną z prestiżem i honorem. Zawsze ktoś pomoże. Po kilku godzinach jakieś auto pojawi się na horyzoncie.

- Rozmawiamy o autach, ale zapytam o kierowców: zmieniliśmy się?
- Chyba trochę na lepsze. Po gwałtownym schamieniu, arogancji, kiedy ten nieszczęsny naród, udręczony komunistycznym niedoborem oraz motoryzacją przesiadł się w szybsze auta, to był horror. Wtedy auto wyznaczało tzw. prestiż.

- A dziś nie?
- Mam taką obserwację: im droższe auto, bardziej wypasione i do dupy się nadaje, a nie do miasta - a ty je wpuszczasz, to nigdy ci nie podziękuje kierunkowskazem! Wpuszczasz normalnego człowieka - zawsze mrugnie w podzięce.

- Jednak te wielkie suv-y są wyznacznikiem prestiżu.
- No są, kompletnie wieśniackie i burackie. Na co komu największy land rover w mieście?!

- Jak to po co? Pokazać, że tylko ja takim jeżdżę!
- Chyba tylko po to, żeby jeździć wokół biura i szukać miejsca do zaparkowania, a kiedy kierowca wysiada, to jeszcze sobie podrze spodnie w kroku, bo to wysokie jest, a spodnie garniturowe wąskie.

Andrzej Stasiuk: - Tak polska dusza wyobraża sobie świętość [zdjęcia]
Roman Laudański

- Za wypasioną limuzyną nigdy pan nie tęsknił?
- Lubię terenówki. Prosta, solidna - tak.

- W "Osiołku" napisał pan o chęci posiadania z rzeczy wielkich pociągu pancernego, którym miał pan zdobyć i założyć osobne państwo w Komańczy. Może trzeba było, znaleźliby się chętni, do zamieszkania w takim państwie.
- Jeszcze nie wiem, jak bym je zorganizował. Samochody muszą być proste i niezawodne. I męskie, bez tych skór, drewna w środku. No ja się pytam, jak można taką terenówkę wyprodukować?! Swoją wożę owce, siano i drewno! Natomiast zmowa koncernów, ażeby produkować coraz bardziej wypasione auta, które jak się zepsują, to tylko helikopter ci pomoże, mnie nie biorą. Książka to również opowieść o tym, że stale jesteśmy gorsi i za pomocą samochodów musimy udawać, że jesteśmy lepsi i bogatsi.

- Przypominam sobie fury, jakie widziałem w Kijowie i Doniecku w czasie pomarańczowej rewolucji. Szok, po prostu.
- Można się śmiać z tzw. Ruskich, że jeżdżą takimi suv-ami, ale kiedy musisz przejechać pięć tysięcy kilometrów przez Rosję, to rozumiesz, o co w tym chodzi. Mają koszmarne drogi, agresywny ruch, ruchomą ścianę z ciężarówek, dlatego większe auto daje poczucie bezpieczeństwa, że dwa tiry cię nie zmiażdżą, a koło na dziurze nie odleci. Kiedyś jechaliśmy nocą do Kijowa. Na środku czteropasmówki leżała opona. W ostatniej chwili wzięliśmy ją pod spód, przemieliło ją i wyrzuciło, a miejsca na manewry nie było, bo po obu stronach miałeś ścianę ciężarówek. Na szczęście jechaliśmy większym autem, bo w osobówce byśmy się zabili. Dlatego rozumiem Rosjan, Kazachów, którzy poniżej land cruisera nie jeżdżą.

- Zauważam niekonsekwencję. Ich pan tłumaczy, a naszych krytykuje za buractwo w wielkim aucie.
- Dużym autem bezpieczniej i wygodniej pokonuje się wielkie przestrzenie. Jeden z japońskich koncernów robi nawet wersję suv-a z silnikiem na gorsze paliwo - tylko dla Kazachstanu. Kiedyś pojechałem mniejszą terenówką właśnie tam i czułem się jak śmieć i żebrak.

- A tak w ogóle to nasza polityka pana kręci?
- Nasza, polska? Słabo, nie ma postaci. Nie ma epiki w polskiej polityce. Wszystko przez to położenie na skraju Wschodu i Zachodu. Kiedyś mieliśmy epikę, ale teraz wszystko jest ciasne, doraźne. Cały czas tylko: Polska, Polska, Polska. Dlatego mój bohater próbuje zostać Rosjaninem (śmiech). Polityka też mnie nie kręci jako temat literacki. Byłby bardzo ograniczony. Lubię pejzaż, pustkę, medytację nad wiecznością. I o czym będę pisał? O PiS-ie?! Z całym szacunkiem dla bohaterów ostatnich miesięcy, ale naprawdę nie ma o kim. Z większością polityków tak jest. Zużywają się, za chwilę ich nie będzie. Nie sądzę, żeby pozostawili po sobie jakiś ślad porównywalny z Kazimierzem Wielkim czy Józefem Piłsudskim.

- Zauważył pan, że ta polityczna miałkość idzie przez świat? Obudziły się nacjonalizmy?
- Niespecjalnie mnie to zajmuje. Jest dramat z Trumpem, ale naród amerykański wybrał. Druga cześć też miała szansę. Przegrała. Stany Zjednoczone to ojczyzna demokracji. Na razie się od nich odwalmy. A zdaje się, że i wygrany jakby wycofywał się z wszystkiego, co wcześniej obiecywał. Być może ma więcej w głowie niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Amerykanie wybrali, Polacy wybrali. Musimy z tym żyć. Nie możemy wierzgać przeciwko demokracji. Możemy ją cały czas kontrolować, pilnować tych wszystkich wybranych cwaniaczków, nieustannie sprawdzać, pilnować, a jak trzeba, to i wyśmiać, bo po to jest polityka. Jak ktoś idzie do polityki, to wiadomo, że się wystawia. Nie powinniśmy nabierać się na piękne słowa i mitomanię. Mam ważniejsze sprawy na głowie. Myślę o wieczności, o zwierzętach. O tym, jak a jakiś czas trzeba będzie umrzeć. Myślę o swoich zmarłych, którzy odeszli. Od 30 lat nie mam telewizora, w internecie sprawdzę rano - wojny nie ma - jest dobrze. Patrzenie na twarze polityków jest tak nudne i właściwie upokarzające. Mój czarny sen: Oto muszę spędzić w zamkniętym pomieszczeniu godzinę z którymś z tych asów intelektu i słuchać jego ględzenia. Zimny pot, proszę pana.

- Jest scena w "Osiołku", gdzieś na parkingu z rana, kiedy pojawia się rosyjski obywatel nietrzeźwy od tygodnia i zaczyna z narratorem rozprawiać o Bogu.
- Takie rzeczy przychodzą do głowy na Wschodzie. W książce rozmowa musiała dotyczyć Boga, to przecież Wschód. Niesamowity facet, który wynurzył się spod ziemi.

- Pyta: "Jest Bóg czy go nie ma?"
- Jak w Rosji o to nie pytać? Kazachstan, to prawie Rosja, na północy mieszkają obywatele rosyjskojęzyczni. Musiało paść takie pytanie. Jest scena picia i wskrzeszania umarłych za pomocą "Międzynarodówki".

- Obrazy jak z wielkiej literatury rosyjskiej.
- Kraje z wielką przestrzenią robią wielką literaturę. Epika to przestrzeń - taka jest amerykańska i rosyjska literatura. Wtedy myśli się o świecie w kategoriach kosmicznych. Jestem fanem literatury amerykańskiej i rosyjskiej, nie całej, oczywiście. Europejska jakoś mnie mniej kręciła, widocznie musiał być w niej niedostatek przestrzeni. Dramaty muszą dziać się w potężnej scenografii, niemalże kosmicznej. To jest w amerykańskiej literaturze i - w inny sposób - w rosyjskiej. Pojechać do Rosji i nie zadać pytania: Bóg jest czy go nie ma?! To po co jechać do Rosji! Przecież to fundamentalne pytanie rosyjskiej literatury Dzięki niemu - tzw. głębi ona podbiła cały świat. To jest dopiero sprytny pijar, ażeby cała Europa uklęknęła przed takimi pytaniami. Potrafili je stawiać, niekoniecznie mówię o Dostojewskim, bo bardzo lubię czytać Płatonowa. W "Osiołku" zjawia się Płatonow, bo narrator jedzie przez Woroneż. Może Płatonow nie pytał o Boga, ale jest jednym z największych pisarzy XX wieku. Pytał o miejsce po Bogu, co z nim zrobić. Jak przebudować człowieka na podobieństwo Boga i czy to się uda. No, nie udało się i Płatonow tego doświadczył, bo wierzył, a później w tragiczny i głęboki sposób wiarę stracił.

- Nas, Polaków, to jeszcze zajmuje?
- Mnie to zajmuje, co mnie tam "nas"? Mamy swoją Częstochowę, ale to nie są pytania o Boga.

- Niedawno stanąłem przed wielką bazyliką w Licheniu i chciałem poszukać w niej Boga.
- W Licheniu jest Polska. Tam jest naród polski. Uwielbiam Licheń. Byłem tam już ze trzy razy, ale cały czas chcę tam wrócić. W wydawnictwie namówiliśmy filozofa religii, żeby napisał książkę o Licheniu. Odpowiedział: czekałem na to! Przecież to będzie najwspanialsza książka o Polsce! Napisałem kilka tekstów o Licheniu, były publikowane w Niemczech i wiem, że Niemcy tam przyjeżdżają śladami tych tekstów, by sprawdzić, co też ci Polacy wymyślili. Nawet ksiądz Adam Boniecki z "Tygodnika Powszechnego" mi powiedział: - "Panie Andrzeju, nareszcie, bo wszyscy tylko szydzą z Lichenia". Ja pojechałem tam też szydzić, a wróciłem zachwycony. Tam zmaterializowała się dusza polskiego narodu. Nie mówię o boskości, ale o rdzeniu licheńskim.

- W tych marmurach, przestrzeniach, przedziwnych ornamentach i socrealistycznym malarstwie ściennym?
- W fałszywych marmurach. Tak polska dusza wyobraża sobie świętość. Trochę po babilońsku, a trochę po odpustowemu. To jest ludowe na wskroś. Język architektury najbardziej przypomina Babilon, może trochę klasycyzm? Tacy jesteśmy.

- Przeprasza za bluźnierstwo, ale następną serię "Gry o tron" można by tam nakręcić.
- Wiem, że to wygląda jak parodia, ale właśnie tacy jesteśmy. To jest tak naturalne i w prostocie piękne, że przyjeżdżają tam prości ludzie. Tam nie ma radiomaryjności, przecież w przyziemiu jest portret Lecha Wałęsy. Nie ma zaścianka, radiomaryjnego nacjonału, ciasnoty.

- Za to jest świetnie zorganizowana przestrzeń pod zagospodarowanie czasu pielgrzymom.
- Biznes jest dobrze zorganizowany, ale popatrzmy na twarze ludzi, którzy tam pielgrzymują. Oni mają twarze mojej wiejskiej rodziny, mojej matki i przychodzą tam w zachwyceniu. Patrzą na to wlewające się światło do świątyni.

Andrzej Stasiuk: - Tak polska dusza wyobraża sobie świętość [zdjęcia]
Roman Laudański

- 35 lat temu byłem w Licheniu pierwszy raz. Było tylko wzgórze - golgota. Stary kościół ze świętym obrazem. Przeżyłem szok, kiedy zobaczyłem, co tam powstało.
- Nie znam momentu przedlicheniowskiego, przyjechałem tam, kiedy stała już bazylika. Lubię zajeżdżać tam od tyłu, przez lasy i jeziora. I z tego lasu i wody wystaje cudowny Babilon. Droga od Konina jest gorsza, bazylika zjawia się bez preludium.

- W książce "Osiołkiem" narrator przejeżdża obok Bajkonuru. Czy aby Licheń nie jest podobną "wyrzutnią" do nieba?
- No nie, bo Licheń jest polski, nie trzeba żadnego kosmosu, Pana Boga. My wszystko tam mamy swoje. Swojego papieża, swoją Matkę Boską, która byłą Polką. To jaki tam Pan Bóg! Wszystko zostało nam dane, jest gotowe. Licheń to jest pomnik narodu. To jest fajne, że to pierwsze wykorzystanie wolności po upadku komunizmu. Prości ludzie ze zwykłym proboszczem to zbudowali. Można było to postawić z tych wdowich groszy, z tych babek i dziadków. I zbudowali sobie tak jak chcieli. To jest kapitalne. Przekonałem Niemców, że muszą to odwiedzić, bo czegoś takiego u siebie nie mają.

- Przyjaciele z Niemiec byli zdumieni obecnością obrazów z naszym papieżem w każdym kościele.
- Jest to jakieś bałwochwalstwo. Jest papież, Matka Boska, kto jeszcze?

- Pan Jezus, który był Polakiem.
- I mamy swoją trójcę świętą. Kiedyś przyjechali do mnie Norwegowie. Zabrałem ich na spacer po okolicy. Jak zobaczyli barokowe kościółki i figury papieża stojące po prywatnych ogródkach, to tak się wytrzeszczyli. Jak to protestanci wychowani w surowości wystroju kościołów. Byli zachwyceni. Nie wiedzieli, że w Polsce, w prywatnych ogródkach, stoją ręcznie zrobieni papieże.

- Miałem cichą nadzieję, że po kanonizacji największe pomnikowe koszmarki z Janem Paweł II zostaną usunięte...
-...przecież przybyło. Ja to lubię. Nie mam pewności, że ten naród w całości pójdzie do nieba, ale potrafił sobie stworzyć nasze, polskie niebo. To jest straszne, ale i piękne. Samozbawienie. Po co nam Pan Bóg, Pismo święte.

- Jeszcze muszę się wybrać do nowego kościoła ojca dyrektora.
- Akurat to mnie kompletnie nie ciekawi. To miejsce jest zideologizowane. Nie ma wdzięku, a Licheń ma wielki. Myślę, że Rydzyk pozazdrościł Licheniowi tej wielkości.

- Dużo brakuje.
- Kompletnie mnie nie ciągnie do tej częściowej, zideologizowanej polskości. Licheń jest ludowy, a Radio Maryja - nie. Ludzie nie mają w nim swobody. Ja dałbym się za Licheń pokroić. A widział pan, jaki piękny ogród za bazylią tam powstaje? Tam jest jak w raju.

- Stawy, kładki i wiele odmian róż.
- A tego gipsowego esesmana w celi Maksymiliana pan widział?

- Widziałem, straszne są te figury.
- A co pan chciał, żeby Michał Anioł to wyrzeźbił? Nie mieliśmy takiej możliwości. Mnie to wszystko wzrusza.

- Bardziej wzruszają mnie cerkiewki u pana w Beskidach.
- One są dziełem ludowych artystów, którzy w naturalny sposób potrafili przekazać w tej formie piękno. A nieporadność licheńska mnie po prostu wzrusza. Zaraz! O czym my gadamy?! Przecież mieliśmy rozmawiać o samochodach!

- Podkreśla pan w książce kwestię wieku, że skoro jeszcze można jechać, to trzeba to zrobić.
- Ekonomia energii tym rządzi. Za 7-8 lat chyba nie pojadę do Władywostoku i z powrotem. Wydaje mi się, że tej energii wtedy mi zabraknie.

- Kupi pan kampera i pojedzie.
- Nie lubię. Wielka buda, przechyli się, wywali, nigdzie się nie mieści. Trzeba toaletę pilnować, opróżniać. A w stepie jest tyle piasku... Nawet namiotu nie rozbijam, chyba że dla żony. Sam śpię na karimacie.

- Ten wieku już nadchodzi?
- A pan nie czuje? Trzeba o tym mówić, pisać. Już nie skaczemy z wysoka na beton i nic nam nie jest. Nie pijemy siedem dni, potem wstajemy i nic nam nie jest. Książka jest opowieścią o odchodzeniu pewnej epoki motoryzacji i o odchodzeniu facetów po 50, którzy mimo wszystko próbują.

- Jeszcze nie koniec?
- Jasne, że nie! Jeszcze Jakucję chcę zrobić i być może pojechać na koniec Rosji. Być może.

- "Opisanie świata" Marco Polo?
- Było jeszcze kilku takich, których książki oczywiście wcześniej czytałem. Do Mongolii będę jeździł. Zakochaliśmy się z żoną w Mongolii. Od kilku lat co roku tam jesteśmy. Ja samochodem, a żona najczęściej przylatuje samolotem. Za każdym razem, kiedy wracam, to mam serdecznie dosyć. Rosja jest śmiertelnie nudna - może poza Ałtajem i Zabajkalem. Jedna droga, dużo ciężarówek i po obu stronach brzózki. Dobrze czuję się też w Azji Centralnej. A Rosja jest po drodze. Trzeba nią przejechać. Może wreszcie Chiny zmienią przepisy i będzie można pojechać tam własnym autem? To wszystko są opowieści o podróżach nie do Rosji, a przez Rosję. Kazachstan i Rosja oddzielały mnie od Pamiru, do którego dwa razy jechałem. Powinniśmy pisać i rozmawiać o Rosji, a nie tylko żyć stereotypami, które zresztą są bardzo podobne do prawdy.
Rozmawiał Roman Laudański

Roman Laudański

Nieustającą radością w pracy dziennikarskiej są spotkania z drugim człowiekiem i ciekawość świata, za którym coraz trudniej nam nadążyć. A o interesujących i intrygujących sprawach opowiadają mieszkańcy najmniejszych wsi i największych miast - słowem Czytelnicy "Gazety Pomorskiej"

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.