Akcja pod Arsenałem i 24 inne brawurowe akcje polskiego podziemia [II WOJNA ŚWIATOWA]

Czytaj dalej
Redakcja

Akcja pod Arsenałem i 24 inne brawurowe akcje polskiego podziemia [II WOJNA ŚWIATOWA]

Redakcja

Przedstawiamy subiektywną listę najbardziej brawurowych akcji polskiego podziemia w czasie II wojny światowej. Listę przygotowała redakcja "Naszej Historii". Nie mogło w niej zabraknąć słynnej Akcji pod Arsenałem (pod numerem 14stym)

1. Rozbicie więzienia

Atak na pińskie więzienie w styczniu 1943 r. był prawdziwym majstersztykiem polskiego podziemia. Oddział dowodzony przez Jana Piwnika „Ponurego” uwolnił kolegów i nie poniósł żadnych strat

W listopadzie 1942 r. Niemcy schwytali na Polesiu cichociemnego kpt. Alfreda Paczkowskiego ps. Wania, dowódcę III odcinka organizacji dywersyjnej „Wachlarz”, oraz jego trzech współpracowników: Piotra Downara ps. Azor, Mieczysława Eckhardta ps. Bocian i Mariana Czarneckiego ps. Ryś. Przy konspiratorach znaleziono wiele kompromitujących materiałów, w tym m.in. miny kolejowe i angielską radiostację. Na początku grudnia przewieziono ich do więzienia w Pińsku. Miejscowi gestapowcy ze szczególnym okrucieństwem traktowali „Wanię”. Oskarżali go, zresztą nie bez racji, że to on „szefuje bandytom” i jest „brytyjskim skoczkiem”. Kiedy ten zaprzeczał i brnął w jedną ze zmyślonych przez siebie opowieści, oni zaczynali go bestialsko torturować. Paczkowski jednak uparcie milczał.

Tymczasem wieść o aresztowaniu cichociemnego i innych konspiratorów dotarła do Warszawy. Żona por. „Bociana” (nie wiedziała, że jej mąż już wtedy nie żył; został zastrzelony przez niemieckich policjantów, z którymi wdał się w bójkę zaraz po aresztowaniu) wykorzystała swoją znajomość z adiutantem generała Roweckiego, by zwrócić uwagę Komendy Głównej AK na sprawę uwięzionych. Całe szczęście skutecznie - bez jej działania, jak pisał historyk Cezary Chlebowski, raczej spisano by ich na straty. 31 stycznia 1942 r. „Grot” wydał rozkaz odbicia więźniów. To niebezpieczne zadanie powierzono Janowi Piwnikowi ps. Ponury. Uznano zapewne, że specjalne kursy komandoskie, które odbył w Wielkiej Brytanii, predestynują go do wykonania tej misji. Cichociemny - który sam ledwo uszedł z życiem z niemieckiej niewoli po wpadce na wołyńskim odcinku „Wachlarza” - z miejsca zabrał się do pracy.

Najpierw, jeszcze w noc sylwestrową, wysłał do Pińska swojego emisariusza, który miał nawiązać kontakt z tamtejszą konspiracją i rozpoznać teren.

Od początku brał pod uwagę dwie możliwości osiągnięcia celu. Pokojową, czyli wydobycie więźniów za pomocą łapówki lub fortelu. Na ten cel miał przygotowaną nawet sporą sumę pieniędzy (60 tys. marek). Zakładał jednak, że nie uda się uniknąć bardziej ryzykownej opcji siłowej, czyli szturmu na więzienie. Dlatego też już w Nowy Rok miał skompletowany trzon grupy uderzeniowej. Tworzyli go trzej cichociemni: por. Jan Rogowski ps. Czarka, por. Wacław Kopisto ps. Kra, ppor. Michał Fijałka ps. Kawa, a także członek warszawskiej dywersji pchor. Zbigniew Sulima ps. Esesman (alias wziął się stąd, że często na akcje zakładał czarny mundur tej formacji). Poza tym zorganizowano grupę transportową składającą się z osobowego opla (prowadzony przez Władysława Hackiewicza ps. MSZ) i dwóch samochodów ciężarowych (Edward Pubudkiewicz ps. Monter i Antoni Langner ps. Duglas).

2 stycznia „Monter” przewiózł z Warszawy do Brześcia, z którego miała operować grupa uderzeniowa, cały niezbędny w akcji arsenał: 3 steny, 9 coltów, 2 nagany, 2 kg plastiku, spłonki, lonty i granaty. Tuż za nim, z „MSZ-em”, jechali „Ponury”, „Czarka” i „Esesman”.

Następnie Piwnik udał się do Pińska, gdzie skontaktował się członkami miejscowej konspiracji „Drucikiem” i „Jeliną”. Ci przestrzegli go, że Niemcy mogą w każdej chwili wywieźć „Wanię” i pozostałych z miasta, a wtedy cała akcja spali na panewce. Żeby się przed tym zabezpieczyć, „Drucik” założył podsłuch na niemieckiej linii telefonicznej. Co ciekawe, podobną instalację założył później „Czarka” w Brześciu. Oprócz kontrolowania poczynań wroga umożliwiała im kontakt telefoniczny (oczywiście rozmowy prowadzono przy użyciu odpowiedniego kodu).

W następnych dniach czyniono ostatnie przygotowania do przeprowadzenia akcji zbrojnej. Do grupy uderzeniowej „Ponurego” dokooptowano dziewięciu żołnierzy z brzeskiej grupy „Wachlarza” (wśród z nich znajdował się m.in. Jerzy Wojnowski ps. Motor). Natomiast w folwarku Eleonory Paszkiewiczowej ps. Biała Pani, położonym nad Bugiem, tuż przy granicy z Generalnym Gubernatorstwem, zorganizowano polowy szpital dla ewentualnych rannych.

Od 6 stycznia, w tydzień po rozkazie „Grota”, czterej cichociemni opracowywali różne plany uderzenia na pińskie więzienie, a reszta ekipy czekała w pogotowiu, gotowa w każdej chwili ruszyć do akcji. Operację należało przeprowadzić błyskawicznie i dyskretnie, ponieważ miasteczko było silnie obsadzone przez Niemców. Kwaterowało w nim około trzech tysięcy uzbrojonych w broń ciężką i pancerną żołnierzy: kompania Schutzpolizei, stu żandarmów, trzystu białoruskich milicjatów, batalion Wehrmachtu, batalion kozaków i dywizjon marynarki rzecznej. Strzelanina w ciszy nocy szybko ściągnęłaby w pobliże więzienia znaczne siły. W związku z tym akowcy zdecydowali, że najlepiej będzie zaatakować około godz. 17, gdy do pracy przychodzi nocna zmiana strażników i wokół obiektu jest jakikolwiek ruch.

Do 16 stycznia trwały próby „pokojowego odbicia” „Wani” i jego towarzyszy. Wspierane argumentami finansowymi zabiegi „Jeliny” i „Kawy” zakończyły się fiaskiem. Klawisze nie ustępowali. Wobec tego „Ponury” zarządził alarm bojowy. Następnego dnia cała ekipa z Brześcia przybyła samochodami do Pińska. Tutaj, na melinie u niejakiego „Dęba”, oddział szturmowy podzielono na trzy sekcje - dowodzone przez „Ponurego” (sześć osób plus opel „MSZ-ta”), „Czarkę” (cztery osoby) i „Kawę” (także cztery osoby). Odwrót miała zabezpieczać ciężarówka z „Monterem” za kierownicą. „Drucik” i jego ludzie mieli sparaliżować łączność.

18 stycznia 1943 r., punktualnie o godz. 17, polscy dywersanci przystąpili do dzieła. Najpierw „Drucik”, przy użyciu granatu, wysadził studzienkę telekomunikacyjną, paraliżując łączność w mieście. Potem opel z grupą „Ponurego” podjechał pod bramę więzienia. Strażnik na widok Sulimy w esesmańskim mundurze natychmiast otworzył bramę. Samochód wjechał na zewnętrzne podwórko kompleksu. Strażnik zauważył swój błąd i próbował stawić opór napastnikom. Strzał „Motora” położył go trupem. W tym czasie „Płomień” i „Wrona” opanowali wartownię i rozbroili znajdujących się tam strażników. Potem, przez cały czas trwania akcji, łapali kolejno przychodzących na nocną zmianę wachmanów i związanych układali na podłodze.

Tymczasem grupy „Czarki” i „Kawy” też działały. Ta pierwsza przesadziła płot od strony ulicy Cegielnianej i podeszła pod zamkniętą wewnętrzną bramę więzienia, gdzie stał już opel z sekcją „Ponurego”. Uzbrojeni strażnicy, zaniepokojeni strzałami, nie ulegli urokowi munduru „Esesmana” i byli gotowi stawić im opór.

Ludzie „Kawy”, po przedostaniu się na podwórze, wkroczyli do budynku kancelarii. Zastali tam komendanta więzienia Hellingera i jego zastępcę Zöllnera. Niemcy próbowali stawić opór. W czasie szamotaniny obaj zostali zastrzeleni. Wreszcie znaleźli najważniejsze przedmioty - klucze do bram i cel więziennych. By zrobić z nich pożytek, musieli jeszcze dostać się na wewnętrzny dziedziniec. Zrobili to, wspinając się na wieżyczkę strażniczą, a potem ześlizgując się z niej po sznurze. Tam sterroryzowali i rozbroili wachmanów z drugiej wartowni. Otwarto wewnętrzną bramę, opel z „Ponurym” wjechał na podwórzec. Rozpoczęto wypuszczanie więźniów. „Wania”, „Rysio” i „Azor” byli wolni. Tak wspominał tę chwilę Alfred Paczkowski:

(…) leżałem jak zwykle na betonie. Od kilku dni nie miałem przesłuchań i teraz dopiero stwierdzałem, jak mnie wszechstronnie pobito. Byłem bardzo słaby i miałem dreszcze. (…) usłyszałem jakiś hałas, chwyciłem w rękę kij. Miałem już zdjęty opatrunek. Myślałem, że Niemcy chcą mnie zastrzelić, więc jeszcze wykonam ostatnią szarżę…

Z rozmachem otworzyły się drzwi i zobaczyłem »Czarkę« z »Motorem«. Obaj trzymali w rękach pistolety maszynowe. Rogowski w rosyjskiej czapce na głowie krzyczał nienaturalnie głośno: Wo imieni Stalina wy swobodny, wychoditie [Polacy podczas akcji udawali sowietów - WR]”.

Trzech uwolnionych żołnierzy wsiadło do opla z Hackiewiczem i ruszyli w stronę Brześcia. Za nimi podążała ciężarówka „Montera” z dywersantami i „Ponurym”. Niemcy nie zdążyli zareagować, pomimo że dywersanci działali tuż obok ich kwater - 100 m od gmachu więzienia, w szkole, stacjonował batalion Wehrmachtu.

Akcja w Pińsku uważana jest za jeden z największych sukcesów AK i jedną z najsprawniej przeprowadzonych operacji w historii wojskowości w ogóle. Piwnik wzorowo wykonał zadanie, przy czym tylko jeden z jego ludzi został ranny, i to lekko. Wtedy narodziła się jego partyzancka legenda.

Sukces podziemia miał swoją cenę. W odwecie Niemcy rozstrzelali 30 najbardziej znanych i poważanych w Pińsku Polaków i Białorusinów.

2. Jak zginął Kat Warszawy Franz Kutschera

Dowódca SS i policji na dystrykt warszawski zginął w wyniku zamachu przeprowadzonego 1 lutego 1944 r. w Alejach Ujazdowskich. Zastrzelili go żołnierze oddziału specjalnego Kedywu Komendy Głównej AK „Agat-Pegaz”

Zamach na Kutscherę był najważniejszą z zakończonych sukcesem akcji bojowych wymierzonych w wysokiego dygnitarza niemieckiego na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Odpowiedzialnego za niespotykany terror, którego celem było zastraszenie ludności cywilnej i sparaliżowanie polskiego ruchu oporu.

Przygotowania do akcji

Historycy szacują, że od 16 października 1943 r. do 16 lutego 1944 w 35 publicznych egzekucjach na ulicach Warszawy oficjalnie rozstrzelano 1763 osoby. Jednocześnie w tym samym czasie dokonywano także egzekucji niejawnych, głównie w ruinach warszawskiego getta, w rzeczywistości liczba ofiar sięgnęła mniej więcej 5 tys. Informacje o rozstrzeliwaniach, dokonywanych na podstawie doraźnych wyroków, umieszczano od razu na plakatach. Obwieszczenia te były sygnowane podpisem: „Dowódca SS i Policji na Dystrykt Warszawski”. Za nim krył się Franz Kutschera.

Już w listopadzie 1943 r. Kierownictwo Walki Podziemnej wydało na niego wyrok śmierci, umieszczając go jednocześnie na jednym z pierwszych miejsc celów tzw. akcji „Główki”. Wykonanie wyroku powierzono dowódcy Kedywu płk. Augustowi Fieldorfowi „Nilowi”.

Bezpośrednio na trop Kutschery wywiad AK wpadł przypadkiem. Aleksander Kunicki „Rayski”, szef komórki wywiadu „Agatu” (w styczniu 1944 r. nazwę oddziału zmieniono na „Pegaz”), często przebywał w dzielnicy policyjnej. Dowiedział się, że dowódca SS i policji na dystrykt warszawski pracuje w mieszczącej się w willi Gawrońskich - przedwojennej siedzibie Poselstwa Holenderskiego - w Alejach Ujazdowskich 23. 17 grudnia Kunicki zameldował o wynikach swego wstępnego rozpoznania dowódcy „Agatu” Adamowi Borysowi „Pługowi”, a ten szefowi Kedywu „Nilowi”. Na odbywającej się wkrótce po tym odprawie dowódców oddziałów dywersyjnych Kedywu Fieldorf poinformował o wyroku śmierci wydanym przez Kierownictwo Walki Podziemnej na Kutscherę, wyznaczając na jego wykonawcę „Agat”.

Wkrótce też wywiad AK zdobył zdjęcie Franza Kutschery, a w toku śledztwa zgromadzono wiele istotnych dla planowanej akcji szczegółów. Kunicki ze swoim zespołem zauważyli, że limuzyna opel admiral (sporadycznie był to inny samochód) przyjeżdżała pod dom krótko przed 9 rano i czekała przed bramą około 5-10 min. Auto przyjeżdżało zwykle od strony Alej Ujazdowskich, sporadycznie od strony ul. Koszykowej. Kutscherze, który zawsze zajmował miejsce obok kierowcy, zazwyczaj towarzyszył jeszcze jeden oficer, zawsze ten sam, który zajmował miejsce na tylnym siedzeniu. Auto nigdy nie zatrzymywało się przed siedzibą Dowództwa SS i Policji, tylko wjeżdżało na dziedziniec.

Ostatnie szczegóły i decyzja

W styczniu 1944 r. rozkaz wykonania wyroku otrzymał dowódca I pluton „Agatu” („Pegaza”) Bronisław Pietraszewicz „Lot”. Przystąpił on do opracowania szczegółowego planu akcji, który następnie przeanalizowali wszyscy jej uczestnicy, zgłaszając swoje uwagi.

Nieregularność godzin powrotu Kutschery do domu wykluczyła przeprowadzenie akcji po południu. Postanowiono przeprowadzić ją w godzinach rannych, kiedy około godz. 9 w drodze do pracy generał będzie przejeżdżał krótki odcinek Alej Ujazdowskich do siedziby Dowództwa Policji i SS. Odmierzona krokami odległość pomiędzy tymi dwoma budynkami wynosiła tylko 140 metrów. Z powodu niewielkiego ruchu przechodniów oraz bliskiej odległości od siedzib Gestapo i Ordnungspolizei w alei Szucha oraz Kripo w Alejach Ujazdowskich zrezygnowano z przeprowadzenia zamachu przed domem Kutschery w al. Róż 2.

Z kolei przeprowadzenie ataku pod siedzibą SS - co zaproponował „Lot” - wiązało się ze zwiększonym ryzykiem strat w przypadku przedłużającej się walki z ochroną pałacyku oraz spieszącymi jej z pomocą żołnierzami niemieckimi i policją, stacjonującymi w tej części miasta (m.in. dwa bataliony policji były skoszarowane w domu poselskim przy ul. Wiejskiej), a także stałymi patrolami pieszymi i zmotoryzowanymi oraz agentami niemieckiej służby bezpieczeństwa stale przemierzającymi trasę aleja Szucha - plac Trzech Krzyży. Tam Kutschera mógł też łatwiej przedostać się do budynku i zniknąć z pola ostrzału. Samochód z generałem musiał być zatem zatrzymany i zablokowany jeszcze na jezdni Alej Ujazdowskich, przed wykonaniem manewru skrętu w lewo i przejechaniem przez tory tramwajowe, chodnik i dalej, za ogrodzenie siedziby Dowództwa SS.

„Lot” dobierał wykonawców akcji starannie. Grupa miała liczyć 11 osób. Większość z nich znała się jeszcze z działalności w organizacji samokształceniowej „Pet”, której członkowie - wśród nich Bronisław Pietraszewicz - w 1943 r. weszli w skład „Agatu”, tworząc jego I pluton. Jego członkowie wywodzili się z dwóch środowisk: inteligenckiej młodzieży z urzędniczego Żoliborza oraz robotniczego Starego Miasta. Punkt zbiórki, pobrania broni i wymarszu znajdował się w mieszkaniu Marii Pisarek przy ul. Mokotowskiej 59. Część potrzebnej broni pożyczono z 2. plutonu. Została ona dostarczona do mieszkania przy ul. Mokotowskiej wieczorem 27 stycznia, w przeddzień zaplanowanej akcji.

Niestety, jeszcze tego samego dnia AK--owcy z oddziału szturmowego natknęli się w pobliżu skrzyżowania z Wilczą na patrol żandarmerii. Niemcy otworzyli ogień, jeden z żołnierzy - „Żbik” - został postrzelony w rękę. Akcję na Kutscherę trzeba było przełożyć.

Seria z automatu

1 lutego zbiórkę wyznaczono o godz. 7.30 na ul. Mokotowskiej 59. Zespół „Pegaza” składał się z 12 osób, podzielonych na cztery grupy (wykonawców zamachu, ubezpieczenie, kierowców oraz sygnalizację): Bronisław Pietraszewicz „Lot” - dowódca i wykonawca wyroku; Stanisław Huskowski „Ali” - zastępca dowódcy i ubezpieczenie; Zdzisław Poradzki „Kruszynka” - drugi wykonawca; Michał Issajewicz „Miś” - kierowca; Marian Senger „Cichy” - ubezpieczenie, Zbigniew Gęsicki „Juno” - ubezpieczenie; Henryk Humięcki „Olbrzym” - ubezpieczenie; Bronisław Hellwig „Bruno” - kierowca wozu; Kazimierz Sott „Sokół” - kierowca; Maria Stypułkowska-Chojecka „Kama” - sygnalizacja; Elżbieta Dziębowska „Dewajtis” - sygnalizacja oraz Anna Szarzyńska-Rewska „Hanka” - sygnalizacja.

Wydarzenia potoczyły się zgodnie z planem. O godzinie 9.06 „Kama” zasygnalizowała wyjście Kutschery z kamienicy w al. Róż, po czym również „Dewajtis” i „Hanka” kolejno przekazały umówione znaki. „Lot” dał sygnał do rozpoczęcia akcji. Widząc to „Miś”, siedzący za kierownicą adlera stojącego z włączonym silnikiem na ulicy Piusa XI na wysokości pałacu Rembielińskiego, powoli ruszył z miejsca. Następnie skręcił w lewo w Aleje i wyjechał na spotkanie jadącej z naprzeciwka limuzynie z Kutscherą.

„Miś”, jadący początkowo prawym pasem, po chwili zjechał na środek ulicy, tak aby nie przepuścić nadjeżdżającej z naprzeciwka limuzyny ani z lewej, ani z prawej strony. Widząc jednak, że niemieckie auto nie zwalnia, zjechał na lewy pas. Kierowcy zaczęli hamować i oba auta zatrzymały się. Samochód Kutschery został zablokowany.

Do niemieckiego auta podbiegł najpierw „Lot”, a za nim „Kruszynka”. Polski dowódca jako pierwszy z odległości jednego metra otworzył ogień do Kutschery oddając serię ze stena w opuszczone szyby boczne. Jak się okazało, tego dnia generałowi nie towarzyszył adiutant. „Kruszynka” przebiegł dookoła niemieckiego samochodu i oddał w Kutscherę serię z automatu. Dołączył do niego „Miś”, który wyskoczył ze swego auta. Widząc, że niemiecki generał jeszcze się poruszał, „Miś” oddał do niego kilka strzałów. Wspólnie wyciągnęli z samochodu ciężko rannego Kutscherę. Zaczęli przetrząsać kieszenie generała w poszukiwaniu jego dokumentów, których dostarczenie dowództwu stanowiło wymagane potwierdzenie wykonania zadania. Dokumentów nie udało się jednak odnaleźć, wobec czego żołnierze zabrali tylko pistolet i teczkę Kutschery.

Straty niemieckie wyniosły pięć osób (Franz Kutschera, jego kierowca, dwóch Niemców przed gmachem Dowództwa SS i Policji w Al. Ujazdowskich 23 oraz niemiecki policjant na moście Kierbedzia), a dziewięć osób zostało rannych. Po stronie polskiej straty, wraz ze zmarłymi w następnych dniach w warszawskich szpitalach „Lotem” i „Cichym”, wyniosły czterech zabitych i dwóch rannych.

W ocenie dowództwa Armii Krajowej akcja, pomimo bardzo trudnych warunków, została przeprowadzona precyzyjnie i zgodnie z planem w sposób, z którego oddział mógł być dumny. Rozkazem z dnia 25 marca 1944 r. Komendant Główny AK nadał Bronisławowi Pietraszewiczowi „Lotowi” Order Virtuti Militari V klasy, a dziesięciorgu uczestnikom akcji („Sokołowi”, „Juno”, „Cichemu”, „Olbrzymowi”, „Kruszynce”, „Misiowi”, „Bruno”, „Hance”, „Kamie” i „Dewajtis”) - Krzyże Walecznych po raz pierwszy.

3. Powstańcy zdobywają PAST-ę na Zielnej

Zacięte walki o zdobycie górującego nad Śródmieściem Północnym gmachu PASTY-y trwały do 20 sierpnia. Polacy nie oddali tej reduty aż do końca powstania

W budynku PAST-y, drugim po Prudentialu najwyższym budynku przedwojennej Warszawy, krzyżowały się wszystkie połączenia telefoniczne Berlina z okupacyjnymi władzami, a także z całym frontem wschodnim. Zdobycie gmachu miało zatem dla powstańców znaczenie symboliczne i strategiczne. Nic dziwnego, że od początku powstania żołnierze AK podejmowali próby odbicia obiektu przy Zielnej 37, obsadzonego przez niemieckich snajperów. Krwawe walki trwały blisko 20 dni.

Walki o każde piętro

20 sierpnia budynek został zdobyty przez batalion „Kiliński” przy współudziale jednostek specjalnych i służb technicznych dowództwa I Obwodu i Okręgu Warszawskiego AK. Aby pokonać niemiecką załogę, powstańcy podpalali budynek miotaczami ognia zrobionymi ze strażackich motopomp. Akcją dowodził osobiście dowódca batalionu „Kiliński” rotmistrz „Leliwa”, czyli Henryk Leliwa-Roycewicz.

Po zdobyciu PAST-y z budynku wyprowadzono 115 jeńców, w tym siedmiu niemieckich oficerów oraz sześciu rannych żołnierzy. W czasie walk zginęło 36 Niemców. Po stronie polskiej poległo 38 osób, a ranne zostały 63. Dane te nie obejmują osób cywilnych i strat innych placówek zlokalizowanych wokół, na przykład placówki przy Królewskiej 16 i żołnierzy innych oddziałów, którzy ochotniczo włączyli się do walki.

Już 13 sierpnia powstańcy opanowali sąsiedni budynek przy Królewskiej 16, odcinając w ten sposób załogę PAST-y od garnizonu niemieckiego w Ogrodzie Saskim. Późnym wieczorem 19 sierpnia, przez wyłomy w ścianach od strony ulic Próżnej i Bagno, rozpoczęto ostateczny atak na budynek. Grupa szturmowa, która doszła do pierwszego piętra, przebiła się na drugi koniec budynku i opuściła go przez wyłom wykonany w ścianie południowej. Wówczas powstańcy podpalili budynek miotaczami ognia przerobionymi ze strażackich motopomp.

Po wejściu na ostatnie piętro polskie grupy pościgowe nie znalazły tam Niemców, którzy ukryli się w pomieszczeniach piwnicznych. 20 sierpnia, nie widząc możliwości ucieczki z budynku, Niemcy poddali się.

Sława batalionu „Kiliński”

Poza zdobyciem PAST-y batalion „Kiliński” wsławił się także zdobyciem Prudentialu i Poczty Głównej. W czasie powstania warszawskiego oddział ten po napływie ochotników osiągnął stan około 2 tys. żołnierzy. Do momentu kapitulacji żołnierze batalionu utrzymali się na zdobytych pozycjach.

Po wojnie budynek PAST-y został odbudowany. Od 1960 r. był eksploatowany przez Warszawskie Zakłady Chemii Nieorganicznej „Stochem”, na podstawie decyzji ministerstwa przemysłu i handlu. W 2000 r. premier Jerzy Buzek przekazał symboliczne klucze do gmachu PAST-y w wieczyste władanie Światowemu Związkowi Żołnierzy Armii Krajowej.

W sierpniu 2003 r. na dachu budynku ustawiono kotwicę, kilkumetrowy Znak Polski Walczącej. Na ostatnim piętrze PAST-y znajduje się taras widokowy, który jest udostępniany dla zwiedzających w Noc Muzeów oraz 20 sierpnia - w rocznicę odbicia budynku przez powstańców.

4. Akcja "Góral", czyli 106 mln dla podziemia 12 sierpnia 1943 r.

W 1942 r., podczas jednej z narad dowództwa AK, wypłynęła kwestia finansowania środków na walkę z Niemcami. Drogą do rozwiązania problemu stała się metoda zastosowana przez poprzednie pokolenia - rabunek. Wybór padł na niemiecki konwój przewożący pieniądze do Banku Emisyjnego przy ul. Bielańskiej w Warszawie. Niemcy przewozili tam bajeczną sumę prawie 106 mln zł, czyli około miliona dolarów.

Skok na bank otrzymał kryptonim „Góral” (od popularnego banknotu o nominale 500 zł). Zdecydowano się na obrabowanie konwoju, kiedy ten minie Miodową i znajdzie się na końcu Senatorskiej. By akcja mogła w ogóle dojść do skutku, konieczne było zwerbowanie do współpracy części pracowników banku - Ferdynanda Żyły („Michał I”) oraz Jana Wołoszyna („Michał II”). Dzięki ich informacjom wiedziano m.in., kiedy zostanie przewieziona tak znaczna kwota pieniędzy. Do akcji została przydzielona grupa „Pola” z „Motoru 30”.

Plan nie był skomplikowany. Kiedy ciężarówka z pieniędzmi wjechałaby w wybrany odcinek ulicy Miodowej, drogę miał jej zatarasować wózek z pustymi pudłami. Gdy niemieccy konwojenci opuściliby samochód, nadjechać miała ciężarówka „Poli” zwana kitajcem, z której dwaj żołnierze ostrzelaliby Niemców ze stenów. Wtedy do akcji wkroczyć mieli pozostali członkowie oddziału.

12 sierpnia o godz. 9 dowództwo dostało telefon potwierdzający wyjazd konwoju. Właściwa akcja rozpoczęła się o godzinie 10.45, kiedy do czekających w kawiarni na ul. Piwnej oficerów AK zadzwoniono po raz drugi. Głos w słuchawce powiedział jedno zdanie: „ciocia zajechała”. Oznaczało to, że policyjny transport właśnie zajechał przed bank i rozpoczyna się załadunek pieniędzy. Po chwili zastępca dowódcy akcji, porucznik Jerzy Kleczkowski „Jurek”, pomachał chusteczką do nosa trzem dziewczynom stojącym nieopodal przy samochodzie.

Gdy niemiecki transport zbliżał się do ulicy Miodowej, przy wylocie Senatorskiej zaparkowała ciężarówka z dwoma mężczyznami z automatami. „Stenistami” byli Stanisław Zołociński „Doman” i Andrzej Żupański „Andrzej”. Po godz. 11 niemiecki kierowca wjechał na skrzyżowanie. W tej samej chwili rozległy się strzały. Jeszcze rozbrzmiewały, gdy dwaj mężczyźni wcześniej prowadzący ostrzał z „kitajca” wyrzucili ciała Niemców i odjechali samochodem pełnym pieniędzy. W dwie minuty polskie podziemie wzbogaciło się o 106 mln zł.

5. Zamach na kasyno przy al. Szucha 19 maja 1942 r.

Zamach w przeznaczonym dla Polaków warszawskim kasynie miał odstraszyć chętnych do kolaborowania z hitlerowcami. Akcję przeprowadzili 19 maja 1942 r. członkowie konspiracyjnej organizacji PPS.

Cofnijmy się jednak o trzy lata: już po zajęciu Warszawy Niemcy postanowili w al. Szucha urządzić kasyno dla Polaków, co stanowiło element nazistowskiej polityki deprawowania warszawiaków. Do lokalu zakazano wstępu Niemcom i volksdeutschom - kasyno przeznaczone było wyłącznie dla Polaków.

Ale choć lokal był przeznaczony dla „podludzi”, to Niemcy zadbali o wystrój kasyna. „Eleganckie sale gry, stoły do bakarata i ruletki, dobrze zaopatrzony bufet, gdzie sprzedawano jadło i napitki po cenach oficjalnych, a więc prawie za bezcen - wszystko to przyczyniło się do stworzenia z kasyna magnesu przyciągającego tłumy” - pisał Tomasz Szarota w tomie „Okupowanej Warszawy dzień powszedni”.

19 maja 1942 r. Tadeusz Koral „Krzysztof” (szef Wydziału Sabotażu PPS) i Halina Karin--Dębnicka odwiedzili kasyno. W środku zamówili kolację, a w międzyczasie umieścili za kotarą torebkę z bombą. Później opuścili lokal, wtedy też doszło do eksplozji. W wyniku wybuchu kilka osób odniosło rany, nie było natomiast ofiar śmiertelnych. Zamach, który miał odstraszyć od wizyt w kasynie przy alei Szucha, nie przyniósł jednak zamierzonego propagandowego skutku. W lokalu wciąż zjawiali się warszawiacy poszukujący emocji w hazardzie. Akcję upamiętniono w latach 50. tablicą umieszczoną na budynku kasyna. Został on jednak zburzony w związku z budową Trasy Łazienkowskiej. W jego miejscu w 1974 r. ustawiono kamień pamiątkowy.

6. Likwidacja sadystycznego kata z Pawiaka - 7 września 1943 r.

SS-Oberscharführer Franz Bürkl pracował na Pawiaku prawdopodobnie od sierpnia 1941 r. Nie wiemy dokładnie, jaką dokładnie pełnił funkcję. Mógł być albo zastępcą komendanta Pawiaka, albo kierownikiem zmiany. Pewne jest, że był sadystycznym mordercą. Zabijanie i torturowanie więźniów sprawiało mu przyjemność. Na korytarzach towarzyszył mu owczarek niemiecki o imieniu Kastor. Bürkl często szczuł nim przetrzymywanych. Latem 1943 r. Komenda Główna AK postanowiła uderzyć w oprawców z Pawiaka. Pierwszym z wyznaczonych do likwidacji był właśnie Bürkl. Najpierw wywiadowcy AK musieli zidentyfikować esesmana, poznać jego adres i rozkład dnia. To niebezpieczne zadanie wzorowo wykonał zespół chor. Aleksandra Kunickiego ps. Rayski. Udało im się ustalić, że Bürkl mieszka w dzielnicy niemieckiej, na rogu Litewskiej i Oleandrów. Stamtąd codziennie o godz. 10 szedł do siedziby gestapo na alei Szucha, a przed pierwszą jechał samochodem na Pawiak. Likwidację powierzono plutonowi Jerzego Zborowskiego ps. Jeremi. Akcja odbyła się 7 września 1943 r. Gdy „Jeremi” i jego ludzie przybyli do dzielnicy na Litewską i zajęli pozycję, ujrzeli Bürkla w towarzystwie… kobiety z wózkiem. „Jeremi” zdecydował, że mimo wszystko należy kontynuować akcję. Oto jak wydarzenia relacjonował w swoim raporcie „Jeremi”: „Po chwili zastanowienia się nad decyzją przeszedłem wg planu na drugą stronę ulicy Marszałkowskiej, co było hasłem rozpoczęcia akcji. W tym samym czasie »Ryś« (»Lot«) przechodził na drugą stronę ulicy Litewskiej. Padły pierwsze strzały. Pan B. zwalił się na ziemię. Nieprzyjaciel już organizował obronę, która miała zasadniczo trzy pozycje: 1) policja niemiecka na przystanku przy Litewskiej, 2) Niemcy ostrzeliwujący się zza zatrzymanych tramwajów, 3) strefa (patrol żandarmerii) motocyklowa, która zsiadła z motocykli i zajęła stanowiska za narożnikiem ulic Piłsudskiego i Marszałkowskiej. »Ryś« (»Lot«) natychmiast po wykończeniu p. B. ostrzeliwał się chwilę sam, dopóki nie złożyłem stena w kierunku strzelających z przystanku policjantów”. Trwająca około półtorej minuty operacja zakończyła się pełnym sukcesem. Zginęli Bürkl i 4-5 Niemców. Akowcy wyszli z akcji bez szwanku.

7. Krwawy koncert cichociemnych, 28 grudnia 1941 r.

To była trzecia z kolei misja cichociemnych. Tym razem na pokład halifaxa wsiadło czterech polskich spadochroniarzy: Alfred Paczkowski „Wania”, Marian Jurecki „Orawa”, kapitan Andrzej Świątkowski „Amurat”, major Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz”. Wraz z nimi polecieli dwaj kurierzy Delegatury Rządu na Kraj: podporucznik Tadeusz Chciuk „Celt” i kapral Wiktor Strzelecki „Buka”. Niestety załoga samolotu popełniła błędy nawigacyjne. Desant został zrzucony nie w rejonie Sochaczewa i Bolimowa - w granicach Generalnego Gubernatorstwa - tylko 30-40 km na zachód, na terenie wcielonym do Rzeszy, w dodatku w rejonie przygranicznym. Cichociemni i kurierzy wylądowali niemal dosłownie pod lufami niemieckich patroli. „Amurat” i „Orawa” polegli w wymianie ognia z jednym z nich. Pozostali Polacy mieli więcej szczęścia. Niedługo po zrzucie zostali otoczeni przez Niemców, którzy jednak uznali ich za pospolitych przemytników. Zostali odprowadzeni na posterunek żandarmerii, w dodatku bez gruntownego rewidowania.

Na posterunku zamiast rewizji, przesłuchań i tortur nastąpił jednak pokaz sprawności komandosów polskiego podziemia. Zaczął „Wania”, który - jak przystało na żołnierza sił specjalnych - sparaliżował jednego z Niemców ciosem w szyję i poprawił dwoma strzałami z pistoletu. Sekundę później „Kotwicz” zastrzelił dwóch kolejnych Niemców. Ostatni - wartownik sprzed posterunku - zdołał odbiec ledwie kilkanaście metrów, dosięgły go kule „Wani”.

Co było dalej? Cała czwórka Polaków opuściła zlikwidowany przez siebie posterunek, przeniknęła przez granicę, a następnie dotarła do Warszawy, gdzie przydzielono im zadania.

8. Inwazja na Końskie

W czwartą rocznicę ataku Niemiec na Polskę 80-osobowy oddział cichociemnego ppor. Waldemara Szwieca „Robota” zajął na kilka godzin strzeżone przez ponad 1700 żołnierzy III Rzeszy polskie miasteczko

Wlipcu 1943 r. por. „Ponury” był już w Górach Świętokrzyskich. Dowodził trzystuosobowym oddziałem partyzanckim. Niestety presja Niemców i trudności z zaopatrzeniem w żywność tak ogromnej formacji zmusiły go do rozdzielania jej na mniejsze grupy. Dowodzenie jedną z nich powierzył cichociemnemu ppor. Waldemarowi Szwiecowi ps. Robot. „Robot” udał się ze swoimi 60 ludźmi w koneckie, gdzie w dobrych warunkach bytowych mógł planować większe akcje dywersyjne. Pierwszą z nich przeprowadził w nocy z 19 na 20 sierpnia w Wąsoszy, gdzie dokonał udanej zasadzki na pociąg towarowy. Radość z udanej akcji szybko została przygaszona przez tragiczne wieści, jakie dotarły do niego z Końskich. Niemcy przygotowali wielką obławę i aresztowali w miasteczku około 350-400 osób.

„Robot” postanowił się zemścić na Niemcach i zdobyć Końskie. Chociaż na kilka godzin. Zadanie było niezwykle trudne do wykonania, ponieważ wróg przeważał nad partyzantami zarówno liczebnością, jak i uzbrojeniem. W Końskich kwaterowało ponad 220 niemieckich żołnierzy różnych formacji policyjnych i tysiąc żołnierzy z legionu wschodniego. Ponadto cztery kilometry od miasta, w Baryczy, przebywało około 500 „Ukraińców” (tak tę jednostkę nazwał w meldunku „Ponury”).

Tym siłom „Robot” mógł przeciwstawić jedynie około 80 bojowników (jego oddział powiększył się o koneckich dywersantów pod Tadeuszem Jenczem ps. Allan). Ich uzbrojenie stanowiły: 1 ckm, 6 rkm-ów, 7 pistoletów maszynowych, 52 karabiny, 30 pistoletów, 60 granatów i niewielka ilość amunicji. Dwudziestokrotną przewagę żołdaków III Rzeszy miał zniwelować plan ataku, który precyzyjnie obmyślił Szwiec ze znającym Końskie „Allanem”. W nocy z 31 sierpnia na 1 września, w czwartą rocznicę ataku na Polskę, przystąpili do jego realizacji.

Tuż przed północą podgrupy „robotowców” docierają z różnych stron na przedmieścia miasteczka. Około godz. 23.55 jedna z nich niszczy stację transformatorową. Po chwili gasną wszystkie światła - to sygnał rozpoczęcia akcji.

Trzy grupy partyzantów, uzbrojonych w ckm-y i rkm-y, szybko zajmują z góry ustalone pozycje w pobliżu kwater nieprzyjaciela. Pchor. „Bandera” i jego ludzie biorą na cel koszary Ordnungspolizei i Ostlegionu. Sekcja pchor. „Znicza” mierzy w budynki zajmowane przez żandarmerię. Wreszcie 20 żołnierzy, pod por. Marianem Janikowskim ps. Kmicic, zajmuje stanowiska ogniowe w centrum miasta - ma „zneutralizować” inny policyjny posterunek. Około północy „robotowcy” otwierają ogień. Gdy przygwożdżeni ogniem w swoich kwaterach hitlerowcy próbują połapać się w sytuacji, po Końskich krąży patrol likwidacyjny, który wykonał pięć wyroków śmierci na konfidentach. Równocześnie, jak wspominał w swojej relacji „Staszek”, „robotowcy” plądrowali magazyny Społem i tekstylne magazyny wojskowe. Łupy zgromadzili na samochodzie i wozie, a następnie bezpiecznie, jak to ujął w meldunku „Ponury”, „odpłynęli w rejon swych lasów”.

Akcja „Robota” zakończyła się pełnym sukcesem. Żaden z jego podkomendnych nie został nawet ranny. W oczach miejscowej ludności został bohaterem. Jednak dla skrupulatnego Szwieca liczyły się bardziej przyziemne sprawy. „Każdy żołnierz zgrupowania został zaopatrzony w płaszcz nieprzemakalny, nowe ubranie, sweter, koc, dwie koszule, parę kalesonów, parę skarpet i zielony kombinezon” - pisał w meldunku dla „Ponurego”.

9. Masakra w barze "Za Kotarą"

Doskonale ustosunkowany oficer AK i właściciel baru Za Kotarą okazał się zdrajcą i niemieckim konfidentem, w dodatku silnie chronionym. Żeby go zlikwidować, trzeba było przeprowadzić akcję rodem z filmów gangsterskich

Józef Staszauer pochodził z łódzkiej rodziny żydowskiej. Przed wojną był postacią dość znaną w wyższych sferach towarzyskich stolicy. Z zawodu był filmowcem i działaczem społecznym. Ponieważ miał szerokie znajomości wśród ludzi władzy, udawało mu się czasem łapać prestiżowe „fuchy”. To on udokumentował m.in. wizytację prezydenta Ignacego Mościckiego w porcie marynarki wojennej na Oksywiu.

Gdy wybuchła wojna, słuch o nim zaginął. Pojawiały się plotki, że był tłumaczem przy sztabie Wehrmachtu, gdzieś na Lubelszczyźnie. Jednak z początkiem okupacji powrócił do Warszawy. Zaczął przedstawiać się jako Józef Dalader. Staszauer-Dalader posiadał spory majątek. Mówiło się, że był właścicielem kilku sklepów. Z całą pewnością był właścicielem ekskluzywnego baru Za Kotarą, mieszczącego się na ulicy Mazowieckiej pod numerem drugim. Był świetnie zaopatrzony w papierosy i niedostępne nigdzie indziej gatunki alkoholu. Wszystko to Staszauer zdobywał dzięki doskonałym relacjom, jakie utrzymywał z Niemcami. Jeśli od czasu do czasu pojawił się w jego drzwiach patrol żandarmerii, to tylko po to, by spytać, czy wszystko jest w porządku. Tutaj nikogo nie legitymowano. Za Kotarą można było poczytać akowską prasę. Zaufani goście mogli na zapleczu posłuchać zagranicznych stacji radiowych. Właściciel chętnie rozmawiał z odwiedzającymi go Polakami o polityce, wyraźnie dając przy tym do zrozumienia, że działa w konspiracji. Mówił prawdę, gdyż był oficerem AK o pseudonimie Aston. Pełnił funkcję zastępcy kierownika referatu spedycji i magazynowania sprzętu Oddziału V Komendy Głównej.

W 1943 r. czujnością wykazali się akowscy kontrwywiadowcy. Dobre układy „Astona” z Niemcami wydawały im się podejrzane, dlatego też umieścili w jego pobliżu agentów. Ustalono, że Staszauer jest w stałym kontakcie z hitlerowskimi służbami. Trzeba było szybko działać. Zespół AK, który miał „odizolować” Staszauera od działalności konspiracyjnej, wpadł w niemiecką zasadzkę, zginęło czterech żołnierzy AK. Po tym zajściu zdrada Staszauera była oczywista. Wojskowy Sąd Specjalny wydał na niego wyrok śmierci. Wyrok zatwierdził osobiści gen. Bór--Komorowski.

„Aston” zaczął się bać. W jego mieszkaniu całą dobę dyżurowali trzej goryle. Najbezpieczniej czuł się w barze Za Kotarą. W końcu było to miejsce publiczne, do którego często zaglądała żandarmeria. Tam właśnie postanowiło go dopaść podziemie.

Akcję likwidacyjną w stylu amerykańskich filmów gangsterskich przeprowadził oddział bojowy „993/W”. Wieczorem 8 października 1943 r. Staszauer przyjmował za Za Kotarą swoich niemieckich gości. Oprócz niego w knajpie siedzieli ludzie z jego obstawy i kilku klientów. Około godziny 18.20 jakiś mężczyzna otworzył drzwi kopniakiem i z miejsca otworzył ogień z broni maszynowej. Po chwili wpadli kolejni. Napastnicy długimi seriami z broni maszynowej razili zaskoczonych ludzi. Okrzyki przerażenia mieszały się z brzękiem tłuczonego szkła. To była krwawa jatka. Po chwili napastnicy zniknęli, zostawiając w lokalu tylko jedną żywą osobę - kelnerkę, która ujrzawszy pierwszego zamachowca, z miejsca rzuciła się na podłogę za kontuarem.

W wyniku akcji likwidacyjnej zginęli Staszauer, kilku jego ludzi i dwóch Niemców. Niestety oprócz nich zastrzelono też cztery niewinne przypadkowe osoby. Łącznie zginęło 11 osób.

Czy „Aston” był niemieckim agentem już przed wojną? Tę tajemnicę zabrał ze sobą do grobu.

10. Bitwa pod murowaną Oszmianką, 13-14 maja 1944 r.

Litewscy kolaboranci wzięci do niewoli pod Murowaną Oszmianką zostali wypuszczeni w samej bieliźnie

Dochodziła godzina 23 13 maja 1944 r. Siły pięciu brygad partyzanckich okręgu AK „Wiano” (Wilno) - 3., 8., 9., 12. i 13. - zajęły pozycje wokół wsi Murowana Oszmianka i Tołminowo (dziś północno--zachodnia Białoruś). W obu tych miejscowościach kwaterowało przeszło 750 żołnierzy z kolaboracyjnej litewskiej LVR (Lietuvos vietinė rinktinė, pol. Litewski Korpus Lokalny), oddelegowanych do oczyszczenia Oszmiańszczyzny z polskiej partyzantki. 600 akowców pod dowództwem mjr. Czesława Dębickiego ps. Jarema miało im to zadanie definitywnie uniemożliwić.

Atak przygotowano z wielką starannością: odcięto linie telefoniczne, zniszczono most na rzece Wojgieta (by uniemożliwić szybkie nadejście odsieczy z niemieckiego garnizonu w Oszmianie), przy drodze Wilno - Oszmiana rozstawiono silne ubezpieczenie.

Tymczasem Litwini - pewni, że Polacy nie ośmielą się ich „ruszyć” w sąsiedztwie silnych oddziałów hitlerowskich - nie patrolowali nawet przedpola swoich kwater, a jedynie rozstawili nieliczne czujki w pobliżu zabudowań. To ich zgubiło. Partyzanci podeszli bardzo blisko. Gdy o godz. 23.05 padły w ich kierunku pierwsze strzały, a „Jarema” wypalił z rakietnicy, dając sygnał do ataku, dla wielu z nich nie było już ratunku.

Około godz. 1.00 14 maja obie miejscowości były zdobyte. Żołnierze „Jaremy” mogli otrąbić pełen sukces. Zginęło 50 Litwinów, a 60 odniosło rany. Przeszło 300 kolaborantów (części udało się uciec) dostało się do niewoli. Akowcy postanowili ich upokorzyć. Kazano im zdjąć mundury i buty, po czym w samej bieliźnie, gaciach z poobcinanymi guzikami, nakazano iść w kierunku Wilna.

Polacy stracili jedynie 13 żołnierzy i mieli ponad 20 rannych. Ich spektakularny triumf pod Murowaną Oszmianką zasiał defetyzm w szeregach LVR. Dla Niemców, już wtedy mocno skłóconych z litewskim dowództwem formacji, był to kolejny argument za jej likwidacją. Ostatecznie w ciągu miesiąca, z całą charakterystyczną dla nazistów brutalnością, Litewki Korpus Lokalny rozwiązano. Oszmiańszczyzna została tymczasowo ocalona przed represjami ze strony Litwinów.

11. Błyskawiczne powstanie iwienieckie, 19 czerwca 1943 r.

Jedno z potężniejszych ugrupowań partyzanckich utworzono w czerwcu 1943 r. w Stołpcach, najdalej wysuniętym na wschód ośrodku AK. Na jego czele stanął ppor. Kasper Miłaszewski ps. Lewald.

Najbardziej zuchwałym wyczynem ludzi „Lewalda” była akcja w Iwieńcu. Jej celem było odbicie uwięzionych akowców, a także udaremnienie kolejnej niemieckiej ekspedycji represyjnej. 19 czerwca 1943 r. sześćdziesięciu żołnierzy pod dowództwem ppor. „Dźwiga” weszło do miasteczka w cywilnych ubraniach. Nie zwracali niczyjej uwagi - w dzień targowy łatwo było rozpłynąć się w tłumie. Tymczasem kawaleria chor. Zdzisława Nurkiewicza ps. Nieczaj/Noc zabezpieczała teren wokół miejscowości. Zerwali most, odcięli linie telefoniczne i pilnowali dróg dojazdowych. Na umówiony sygnał - bicie dzwonów kościelnych - zaatakowano Niemców. Około stu ludzi z „Lewaldem” natarło na Iwieniec z zewnątrz, grupa „Dźwiga” biła się wewnątrz.

Dzięki zaskoczeniu szybko opanowano prawie całe miasteczko. Jedynym gniazdem oporu pozostał posterunek żandarmerii. Żołnierze nie chcieli się poddać, ponieważ obawiali się kary za zbrodnie, które popełnili na miejscowej ludności. W końcu partyzanci za pomocą sikawki oblali budynek benzyną i podpalili. Obrońcy spłonęli żywcem. Ogółem w całej akcji zginęło, szacunki są różne, od 50 do nawet 100 niemieckich żołnierzy i policjantów. Polacy okupili zwycięstwo stratą zaledwie kilku ludzi. Zyskali mnóstwo sprzętu (cekaemów, erkaemów i amunicji), a także znacznie zwiększyli liczebność swojego oddziału. Przyłączyli się do nich uwolnieni więźniowie polscy, żydowscy, a także dziesiątki członków białoruskiej policji.

12. Zatopienie statku "Tannenberg", 31 maja 1944 r.

O poranku 31 maja 1944 r. oddział około 140 Niemców i własowców przeprowadził pacyfikację wsi Zastów Polanowski (położonej około 7 km na południe od Kazimierza Dolnego). Chłopom zabrano dobytek, spalono jedno gospodarstwo, zgwałcono kilka kobiet. Następnie żołnierze wyruszyli na dwóch statkach w górę Wisły, do swojej bazy w Chałupkach. Jeden z nich, na którym płynęła większa część oddziału, nazywał się „Tannenberg”.

Ruchy oddziału pacyfikacyjnego były od jakiegoś czasu obserwowane przez 47 bojowników Batalionów Chłopskich z oddziału Jana Jabłońskiego ps. Drzazga. Postanowili oni za wszelką cenę zniszczyć statki, z których terroryzowano ludność na całym Powiślu Lubelskim. Zasadzili się na pozycjach w nadwiślańskich szuwarach na wysokości miejscowości Machów. Około godz. 11 „Tannenberg” pojawił się sto metrów od ich pozycji. Wtedy „bechowcy” zaczęli strzelać w jego kierunku. Kilka minut potem ludzi „Drzazgi” wspomógł stuosobowy oddział AK Bolesława Frańczaka ps. Argil, który stacjonował w pobliżu. Kanonada znacznie się wzmogła. Pociskiem z PIAT-a trafiono maszynownię statku, unieruchamiając go. Potem huraganowym ogniem Polacy zlikwidowali wszystkie gniazda ckm na pokładzie. Tak te chwile wspominał potem uczestnik akcji Stefan Rodak ps. Rola:

„Tannenberg drgnął nagle i zatrzymał się, ziejąc cały czas ogniem różnej broni maszynowej. Chaos, zgiełk i krzyki. Niemcy oraz własowcy w popłochu opuszczali statek, skacząc do wody. Ale i tu trafiały ich celne partyzanckie strzały.

Powoli wyciszała się strzelanina. Podziurawiony kadłub statku przechylił się na bok i pogrążał w wodzie. Na pokładzie wynurzającym się nieco z wody wył wylękniony wilczur.

Nie ścigano niedobitków. Ci, którym udało się ujść ze statku, rozproszyli się w wiklinowym gąszczu po przeciwnej stronie rzeki”.

Strzelanina trwała ponad godzinę. Polacy się wycofali, gdy zaczęła ich ostrzeliwać niemiecka artyleria z bazy w Chałupkach.

Akcja oddziałów BCh i AK była istną rzezią. W strzelaninie zginęło około 60 żołnierzy wroga, a 50 odniosło rany. Po stronie polskiej poległ jeden żołnierz Armii Krajowej, a dwóch zostało ciężko rannych (jeden z BCh, drugi z AK). Uszkodzony „Tannenberg” został przez Niemców wyłowiony z Wisły. Nie wrócił już do służby.

13. Atak na kieleckie więzienie, 4-5 sierpnia 1945 r.

Najbardziej spektakularną operację rozbicia więzienia po zakończeniu wojny przeprowadził weteran ZWZ-AK kpt. Antoni Heda ps. „Szary”. Około północy z 4 na 5 sierpnia 1945 r. ze swoimi 200 ludźmi dotarł do Kielc. Większość partyzantów zabezpieczała atak. Do bezpośredniego szturmu na więzienie przystąpiła grupa około 40 bojowników pod bezpośrednim dowództwem „Szarego” i Włodzimierza Dalewskiego „Szparaga”. „Warta pełniąca służbę na zewnątrz została obrzucona ogniem [ckm - red.]. [...] od dołu drzwi były założone materiały wybuchowe, które, eksplodując, wyrwały blachę o powierzchni 1 mkw. Przez otwór napastnicy wdarli się do wnętrza więzienia” - opisywał potem atak sierżant MO Jan Rzeźnik. Następnie wybuchła strzelanina. Wyklęci sparaliżowali strażników siłą ognia. W międzyczasie oddziały ubezpieczające wysadziły miny założone wokół kwater i posterunków UB i MO. Budynki te także, na postrach, ostrzelano. Demonstracja siły okazała się skuteczna. Nikt nie palił się do pomocy załodze więzienia, choć w pobliżu stacjonował pułk żołnierzy KBW.

Tymczasem ludzie „Szarego” i „Szparaga” przystąpili do uwalniania więźniów. Partyzanci nie zdobyli kluczy do cel, więc albo wyłamywali zamki w drzwiach, albo wysadzali je. Trzeba było przy tym uważać, by nie ranić mieszkańców cel.

Około godziny trzeciej nad ranem „Szary” wydał rozkaz wycofania się z miasta. Partyzanci rozpłynęli się w lasach. Ich akcja zakończyła się pełnym sukcesem. Uwolnili co najmniej 354 więźniów, tracąc w akcji tylko jednego żołnierza i kładąc trupem dwóch komunistów.

14. Akcja pod Arsenałem, 26 marca 1943 r.

Akcja zbrojna Grup Szturmowych Szarych Szeregów o kryptonimie „Meksyk II” przeprowadzona została 26 marca 1943 r. w Warszawie w pobliżu Arsenału u zbiegu ulic: Bielańskiej, Długiej i Nalewek. W jej wyniku uwolniono podharcmistrza Jana Bytnara „Rudego” aresztowano trzy dni wcześniej i poddanego brutalnym przesłuchaniom, oraz 20 innych więźniów przewożonych po przesłuchaniach z siedziby Gestapo w alei Szucha 25 do więzienia Pawiak przy ul. Dzielnej 24/26. Operacją dowodził Stanisław Broniewski „Orsza”.

Wiadomość o aresztowaniu „Rudego” postawiła na nogi całe dowództwo Szarych Szeregów. W mieszkaniu Bytnarów Gestapo zrobiło kocioł, więc ostrzeżono wszystkich, których adresy znał „Rudy”, oraz tych, którzy znali jego adres. Oczyszczono z obciążających materiałów wykorzystywane lokale. Przeniesiono magazyn broni i materiałów minerskich, a Tadeusz Zawadzki ps. Zośka opracował plan i skompletował grupę gotową do ataku na więźniarkę przewożącą Bytnara po przesłuchaniu z al. Szucha na Pawiak. Akcja „Meksyk I” nie powiodła się, stąd konieczność drugiego planu. Do udziału w akcji wyznaczono 28 członków warszawskich Grup Szturmowych. Średnia wieku uczestników akcji wynosiła około 21 lat. Drugą wojnę światową przeżyło 11 z nich. Niemcy aresztowali Huberta Lenka „Hubert” (zakatowało go Gestapo). Śmiertelnie ranni zostali Maciej Dawidowski „Alek” i Tadeusz Krzyżewicz „Buzdygan”. Zmarł też „Rudy”. 27 marca w odwecie Niemcy rozstrzelali na dziedzińcu więziennym Pawiaka 140 Polaków i Żydów.

15. Zamojszczyzna w ogniu, luty 1943 r.

Powstanie zamojskie - tak nazywane są walki partyzanckie stoczone z Niemcami m.in. w bitwach pod Zaborecznem i Różą, w rejonie Józefowa i Aleksandrowa.

Bitwa pod Zaborecznem stoczona została 1 lutego 1943 r. przez oddział Batalionów Chłopskich - na przełomie 1942 i 1943 r. Niemcy zaczęli prowadzić wielką akcję wysiedleńczą na Zamojszczyźnie, a w przypadku Zaboreczna udało się przechwycić informację z datą pacyfikacji wsi.

Przeciwko 600-osobowemu niemieckiemu oddziałowi stanęło 250 partyzantów pod dowództwem kpt. Franciszka Bartłomowicza ps. Grzmot, którzy zadali duże straty przeciwnikowi i to mimo nie najlepszych umiejętności strzeleckich. Ocenia się, że w walkach zginęło ponad stu Niemców. Co więcej, oddziały majora Schwiegera zostały zmuszone do wycofania się, a Niemcy na jakiś czas zawiesili akcję wysiedleńczą. Echa strzałów pod Zaborecznem i Różą dotarły błyskawicznie do Józefowa, gdzie 2 lutego 1943 r. odbywała się narada dowództwa rejonu AK z udziałem dowódcy obwodu ppor. Józefa Gniewkowskiego ps. Orsza. Na tej naradzie zdecydowano, że z rejonu Józefowa wyruszy silny i dobrze uzbrojony, liczący ponad 200 żołnierzy oddział. Pomoc była jednak spóźniona. Partyzanci skierowali więc uderzenie na Krasnobród, gdzie po wkroczeniu do miasteczka zniszczono dokumentację kontyngentową urzędu gminy i rozbito centralę telefoniczną na poczcie. Następnego dnia dowódca rejonu józefowskiego AK por. Konrad Bartoszewski ps. Wir, po odebraniu meldunków wywiadowczych o koncentracji dużych niemieckich sił na stacjach kolejowych w Zwierzyńcu, Długim Kącie, Suścu i Bełżcu i możliwości ich użycia w rejonie Józefowa, zarządził koncentrację całości podległych mu sił partyzanckich. Na wyznaczone miejsce w rejonie tzw. Winiarczykowej Góry stawiło się około 400 ludzi, co w ocenie historyków jest zdarzeniem bez precedensu - w jednym miejscu zebrali się po raz pierwszy niemal wszyscy uczestnicy ruchu oporu z części Zamojszczyzny. Demonstracja tak dużych sił i ich udział w walce przeciwko Niemcom spowodowała, że okupant w ten rejon przerzucił ponad 3 tys. żołnierzy i policjantów - wzięli oni udział w wielkiej akcji odwetowej w dniach 4-12 lutego, podczas której przeprowadzono pacyfikacje niepokornych zamojskich wsi połączoną z obławami na ludzi podejrzewanych o wspieranie partyzantów.

16. Obrona na Wołyniu, 1942/1943 r.

Początki polskiej samoobrony cywili i oddziałów Armii Krajowej na Wołyniu datuje

się na przełom 1942/1943. Podobne zgrupowania powstały w województwach lwowskim, stanisławowskim i tarnopolskim. Początkowo samoobrona ograniczała się do patrolowania okolicy, wystawiania straży, ostrzegania ludzi o pojawieniu się nieznanych oddziałów zbrojnych. Wczesną wiosną 1943 r. wraz z nasileniem masowych mordów na Polakach zwiększono liczbę punktów obserwacyjnych i patroli oraz rozpoczęto zaopatrywanie placówek w broń palną. Po pierwszych, oddolnych próbach tworzenia samoobrony proces wsparła i objęła kontrolą konspiracyjną Armia Krajowa, co nakazał w kwietniu 1943 r. komendant Okręgu AK Wołyń płk Kazimierz Bąbiński „Luboń”, który jednocześnie zakazał współpracy w ramach samoobrony z Niemcami (w tym wstępowania do policji niemieckiej) i partyzantką sowiecką. Pierwszy większy ośrodek polskiej samoobrony zorganizowano na początku maja 1943 r. w Pańskiej Dolinie w powiecie dubieńskim. Ale dopiero 20 lipca (po krwawej niedzieli 11 lipca) ukazała się „Instrukcja w sprawie formowania baz samoobrony i organizacji oddziałów partyzanckich” wydana przez Okręgową Delegaturę Rządu na Wołyniu. Rozpoczęto tworzenie większych baz samoobrony, składających się z kilku wsi (placówek) o większych skupiskach ludności polskiej. Takie bazy miały być bronione przez oddziały miejscowe, wykorzystując rowy strzeleckie, prymitywne bunkry drewniano-ziemne i różnego rodzaju zasieki. Do ważniejszych baz samoobrony na Wołyniu należały: w powiecie dubieńskim Pańska Dolina, horochowskim - Zaturce, kostopolskim - Huta Stara, Huta Stepańska-Wyrka, kowelskim - Zasmyki, Dąbrowa, krzemienieckim - Dederkały, Rybcza, Kuty, lubomelskim - Jagodzin-Rymacze, łuckim - Przebraże, Antonówka Szepelska, Rożyszcze, sarneńskim - Antonówka, wło-dzimierskim - Bielin-Spaszczyzna, Andre-sówka, a zdołbunowskim - Witoldówka i Ostróg nad Horyniem. Większość placówek podczas napadu poniosła klęskę, do wkroczenia na Wołyń w 1944 r. Armii Czerwonej przetrwały tylko te w Młynowie, Klewaniu, Rokitnie, Kurdybaniu Warkowickim, Lubomirce, Budkach Snowidowickich i Ostach. Wynikało to z obecności w okolicy garnizonów niemieckich, które broniły polskiej ludności cywilnej, lub działań w okolicy oddziałów partyzantki polskiej i niekiedy sowieckiej. Przetrwała za to większość baz samoobrony. Największe bazy polskiej samoobrony wspierane oddziałami partyzanckimi były niemal niezależne od okupanta, miały własną cywilną administrację i siłę zbrojną. Prowadziły pod ochroną akcje żniwne oraz zdobywały żywność we wsiach ukraińskich, co zapewniło przeludnionym polskim bazom przetrwanie. Jedną z największych baz było Przebraże, współpracujące m.in. z oddziałem AK „Bomby”. Wieś broniła się przed oddziałami UPA od lipca 1943 r. do stycznia 1944 r. - początkowo wystawiając czujki uzbrojone w kosy i piki, ale po jakimś czasie mieszkańcy wystąpili do Niemców o zgodę na posiadanie broni do obrony - i taką zgodę dostali, co zresztą umożliwiało legalizację każdej broni, jaką mogli dysponować również partyzanci.

17. Operacja "Wieniec", 7 października 1942 r.

Pierwsza akcja AK przeciwko niemieckiemu transportowi kolejowemu przeprowadzona została w nocy z 7 na 8 października 1942 r. i była efektem depeszy, jaką gen. Stefan Rowecki ps. Grot wystosował do naczelnego wodza gen. Władysława Sikorskiego z prośbą o zgodę na intensyfikację działań dywersyjnych. Po jej otrzymaniu „Grot” zlecił jednoczesne wysadzenie torów kolejowych w warszawskim węźle kolejowy, a nad zadaniem miał czuwać dowódca Okręgu Warszawskiego AK płk Antoni Chruściel „Monter”. Na dowódcę wyznaczono por. Zbigniewa Lewandowskiego „Zbyszka”, który z por. Józefem Pszennym „Chwackim”, por. Leonem Tarajkiewiczem „Leonem” i Zofią Franio „Doktór” przygotował akcję, która miała zniszczyć tory na trasach prowadzących do Warszawy. By uniknąć odwetu na cywilach, miano ją przeprowadzić w czasie bombardowania miasta przez lotnictwo radzieckie, by w ten sposób zasugerować Niemcom, że za dywersją stoją radzieccy spadochroniarze. W wyniku akcji zablokowano warszawski węzeł kolejowy, a ruch na poszczególnych trasach był przywracany dopiero pomiędzy 7.00 a 11.30 8 października. Wykolejono dwa parowozy, dwa wagony towarowe i jeden osobowy. Patrole biorące udział w akcji nie poniosły żadnych strat. Niemcy jednak najwyraźniej nie uwierzyli, że za wysadzone torowiska odpowiadają Rosjanie. 15 października 1942 r. w odwecie za przeprowadzoną akcję rozstrzelali na Wydmach Łuże 39 więźniów Pawiaka. O świcie następnego dnia w pięciu punktach na peryferiach Warszawy publicznie powieszono kolejnych 50 więźniów.

18. Egzekucka Kurta Rennera, 26 sierpnia 1943 r.

Urodzony w 1886 r. generalleutnant, do lutego 1942 r. dowódca 211. Dywizji Piechoty, a następnie 174. Dywizji Rezerwowej wojsk lądowych Heer Wehrmachtu był najwyższym rangą oficerem niemieckim zabitym przez polskie podziemie. Dowódcą akcji był Tomasz Wójcik ps. Tarzan z Narodowych Sił Zbrojnych, który 26 sierpnia 1943 r. urządził zasadzkę na transport 14 Polaków aresztowanych przez Gestapo w Ożarowie. Okazało się jednak, że Niemcy zmienili plany i transport odbył się inną drogą do więzienia w Opatowie. Partyzanci szykowali się już do wymarszu, gdy usłyszeli nadjeżdżające samochody - wtedy też ruszyli do ataku. Generała Rennera zabił „Tarzan”. Partyzanci zabili w czasie akcji także dwóch oficerów sztabowych i pięciu żołnierzy Waffen-SS z ochrony, zdobyli cenne dokumenty i broń.

19. Akcja "Pensjonat", 5 sierpnia 1943 r.

Za tę wyjątkowo spektakularną akcję odpowiadał Kedyw Podokręgu Armii Krajowej Rzeszów Obwód Jasło AK - w nocy z 5 na 6 sierpnia 1943 r. uwolniono więźniów politycznych osadzonych w więzieniu Gestapo w Jaśle. Szacuje się, że w czasie okupacji przeszło przez nie nawet 15 tys. Polaków. W przygotowaniu akcji „Pensjonat” uczestniczyli związana z Armią Krajową rodzina inżyniera Madejewskiego z Jasła oraz polscy strażnicy więzienni Józef Okwieka „Trójka”, Wawszczak i Myśliwiec. Samą operację przeprowadziła grupa dowodzona przez por. Zenona Sobotę ps. Korczak, w skład której weszli: Zbigniew Cerkowniak „Boruta”, Zbigniew Zawiła „Żbik”, Stanisław Dąbrowa-Kostka „Dąbrowa”, Stanisław Magura „Paw” i „Trójka”. Porucznik Sobota do jasielskiego więzienia dostał się wieczorem 5 sierpnia dzięki współpracy Armii Krajowej z jednym ze strażników więziennych. Już w środku obiektu o godz. 22.50 wraz ze swoimi ludźmi unieszkodliwił załogę więzienia. Sobocie nie tylko udało się uwolnić więźniów z cel, ale też ich uzbroił bronią dostępną na miejscu, odciął również wszystkie połączenia telefoniczne, by uniemożliwić zaalarmowanie Gestapo. Pół godziny po północy, a więc już 6 sierpnia, porucznik wraz ze swoimi ludźmi i uwolnionymi Polakami wyszli z więzienia. Dzięki tej brawurowej akcji wolność odzyskało 66 więźniów politycznych, umożliwiono również ucieczkę 67 więźniom pospolitym, osadzonym za przestępstwa kryminalne. W Żółkowie uciekinierzy podzielili się na dwie grupy; jedna ruszyła w kierunku Gorlic, druga w okolice Bóbrki. Sprawą uwolnienia więźniów zainteresował się osobiście generalny gubernator Hans Frank, który nie zamierzał takiej wpadki puścić płazem - stanowiska stracili naczelnik więzienia i szef Gestapo w Jaśle.

20. Piaski Królewskie, 6 września 1944 r.

Mazowiecka wieś od XVII w. była tak naprawdę osadą leśną, ale od 1916 r. rozpoczął tu działalność duży tartak wykorzystujący bliskość okolicznych lasów. Ów tartak i lasy zamierzali też wykorzystać Niemcy - do budowy mostów na Wiśle pod Wyszogrodem. Te plany spaliły jednak - i to dosłownie - na panewce we wrześniu 1944 r. podczas akcji przeprowadzonej przez żołnierzy Grupy Armii Krajowej „Kampinos”, którzy doszczętnie spalili zakład oraz zlikwidowali ochraniający go pododdział SS.

Pod koniec sierpnia zwiad kobiecy Grupy „Kampinos” uzyskał informację, że Niemcy zamierzają zbudować w okolicach Wyszogrodu trzy drewniane mosty niskowodne na Wiśle. Informatorzy donosili, że w tartaku prowadzona jest intensywna produkcja tarcicy, a cały materiał budowlany będzie gotowy w pierwszym lub najpóźniej w drugim tygodniu września - wtedy też najpewniej ruszy budowa przepraw na rzece. To dlatego dowódca Grupy „Kampinos” mjr Alfons Kotowski ps. Okoń polecił dowodzącemu pułkiem „Palmiry-Młociny” por. Adolfowi Pilchowi ps. Dolina zorganizować wypad w celu zniszczenia zakładu.

Żołnierze wyruszyli na akcję wieczorem 6 września. Odległość między Piaskami Królewskimi a partyzanckimi kwaterami w Wierszach wynosiła około 30 kilometrów, stąd też kawalerzyści poruszali się konno, a piechurzy „Lawy” pokonali większość trasy na furach. W trakcie przemarszu nie obyło się bez komplikacji, gdyż „lawiacy” zaproszeni na posiłek przez mieszkańców jednej z okolicznych wsi oderwali się od pozostałych oddziałów i dopiero tropiąc ślady ułańskich koni, zdołali odnaleźć kolumnę. Ostatecznie polscy żołnierze dotarli do celu na krótko przed północą 7 września.

Dzięki akcji nie tylko spalono tartak, ale też zabito blisko 40 Niemców. Polacy zdobyli przy okazji trzy ckm, kilka lkm i rkm, pięć pistoletów maszynowych, kilkadziesiąt karabinów, sporo amunicji, kilka wozów z żywnością oraz buty i umundurowanie dla 80 osób. Dane dotyczące poległych żołnierzy AK są rozbieżne - według jednych zginęło trzech, według innych - siedmiu Polaków. Jedenastu akowców zostało rannych.

21. Celestynów, 20 maja 1943 r.

Okolice Celestynowa w czasie okupacji nie należały do najspokojniejszych - akowcy co rusz organizowali tu akcje dywersyjne, wspomagani przez okoliczną ludność. Najsłynniejszą była ta przeprowadzona 20 maja 1943 r. przez oddział dyspozycyjny Kedywu Komendy Głównej AK, złożony głównie z Grup Szturmowych Szarych Szeregów - odbił on na stacji kolejowej 49 więźniów przewożonych z Lublina do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Na dowódcę wyznaczono kpt. Mieczysława Kurkowskiego „Mietka”, a na jego zastępcę podchorążego Tadeusza Zawadzkiego „Zośkę”. Obserwatorem z ramienia dowództwa był kpt. Adam Borys „Pług”.

W nocy z 19 na 20 maja 1943 r. Polacy opanowali stację kolejową, odcięli łączność telefoniczną, a gdy pociąg wjechał na peron, inny patrol opanował parowóz i sterroryzował jego obsługę. Główna grupa harcerzy z Grup Szturmowych zaatakowała gestapowców ochraniających dołączoną do pociągu więźniarkę. Efektem tych działań było uwolnienie 49 więźniów, których bezpiecznie ewakuowano. Zginęło pilnujących ich czterech gestapowców. Pod koniec akcji padły nieoczekiwanie strzały od strony pociągu, które śmiertelnie raniły por. Stanisława Kotorowicza „Krona” i por. Włodzimierza Stysłę „Jana II”. Lekko ranny został Wacław Dunin-Karwicki „Luty”, który poległ w czasie powstania warszawskiego.

22. Ataki na pociągi pod gołębiem, 12 maja 1943 r.

Znaczenie linii kolejowej wiodącej z Warszawy do Lublina i dalej na Ukrainę skłoniło wczesną wiosną 1943 r. władze obwodu puławskiego Okręgu Lublin Batalionów Chłopskich do przeprowadzenia rozpoznania ruchu niemieckich transportów wojskowych korzystających z tej trasy. Kolejnym krokiem po rozpoznaniu była decyzja o akcjach dywersyjnych. Pierwszą był atak na pociąg urlopowy w maju 1943 r. Około 50 żołnierzy Batalionów, dowodzonych przez Zygmunta Kozaka, dysponowało jednym ręcznym karabinem maszynowym, kilkoma pistoletami maszynowymi Sten, kilkoma karabinami i bronią krótką. Celem było zdobycie broni na żołnierzach i oficerach jadących pociągiem od strony Dęblina. W wyniku akcji zginęło lub zostało rannych kilkudziesięciu Niemców, którzy zostali przetransportowani do szpitali w Puławach i Lublinie. Pociąg nadawał się do kapitalnego remontu. Jeden z Polaków został lekko ranny odłamkami granatu. Nie udało się niestety zdobyć broni. Sukcesem za to zakończyła się przeprowadzona w nocy z 12 na 13 września 1943 r. akcja wysadzenia pociągu amunicyjnego, tym bardziej że w okolicy Puław stacjonowało około 2 tys. niemieckich żandarmów, własowców i żołnierzy węgierskich. Pociąg podpalono, bo przewoził broń nieprzydatną w walce partyzanckiej - bomby lotnicze i amunicję artyleryjską do wyrzutni Nebelwerfer.

23. Rzeź RON-y w Truskawiu, 2 września 1944 r.

27 sierpnia 1944 r. okolice Truskawia i Sierakowa obsadziły jednostki kolaboracyjnej brygady SS RONA, czyli Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej, uniemożliwiając w ten sposób komunikację między oddziałami Armii Krajowej w Puszczy Kampinoskiej a powstańcami w Warszawie. Esesmani rozpoczęli też ataki na polską placówkę w pobliskiej Pociesze. Brygada RONA liczyła blisko 1500 żołnierzy, tworzyli ją głównie Rosjanie i Białorusini, a na jej czele stał SS-Brigadeführer Bronisław Kamiński, zbrodniarz wojenny zwany katem Ochoty, którego ojciec był rosyjskim Polakiem, matka - Niemką, a który sam siebie uważał za Rosjanina.

Obecność brygady stanowiła realne zagrożenie nie tylko ze względu na utrudnienie komunikacji z powstańcami, ale też wiedziano, do jakich zbrodni są zdolni ronowcy, którzy w czasie walk na Ochocie nie tylko grabili i szukali alkoholu, ale też mordowali i gwałcili (nie tylko Polki, okazało się, że atakowali też Niemki z formacji pomocniczych Wehrmachtu). W tej sytuacji dowodzący pułkiem

Redakcja

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.