W resorcie za 6 tys. zł „idiota lub złodziej”? [WIDEO]

Czytaj dalej
Fot. Lucyna Nenow / Polska Press
Zbigniew Bartuś

W resorcie za 6 tys. zł „idiota lub złodziej”? [WIDEO]

Zbigniew Bartuś

Zarobki władzy. Najwyżsi urzędnicy państwowi w Polsce zarabiają za mało. Poważni politycy wiedzą, że to fatalne dla kraju. Ale boją się o tym powiedzieć głośno

Czytaj także: Tanie państwo w całej krasie

Prawnik w ministerstwie zarabia 5 tys. zł miesięcznie, a wiceminister odpowiedzialny za wielomiliardowy majątek 10 tys. zł. Tymczasem średnia pensja w Warszawie to 6 tys. zł, a wg raportu płacowego Hays wynagrodzenia wysokich menedżerów w prywatnych firmach dochodzą do 55 tys. zł.

Rekordowo niska liczba Polaków chce wyjeżdżać za granicę za pracą

Źródło:Agencja Informacyjna Polska Press

Efekt? Ministerstwom coraz trudniej pozyskać fachowców. - PiS boi się o tym głośno powiedzieć - komentuje dr Krzysztof Mazur, prezes Klubu Jagiellońskiego. Na razie rząd posiłkuje się młodymi zapaleńcami „dobrej zmiany”, ale i oni zaczynają być wysysani przez prywatne firmy. Do biznesu odchodzą też doświadczeni specjaliści. - Już 20 proc. naborów na stanowiska rządowe kończy się fiaskiem - ostrzegają autorzy forum Służby Cywilnej.

- Mamy w Polsce problem ze zrozumieniem, że państwo to jest niezwykle ważna rzecz, więc powinno być zarządzane przez kompetentnych, odpowiednio wynagradzanych specjalistów - mówi prof. Stanisław Mazur, dziekan Wydziału Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.

- Dominuje opinia, że politycy i urzędnicy to darmozjady, którym powinno się płacić jak najmniej - ubolewa z kolei prezes KJ. Kiedy władza przyznaje sobie podwyżki lub premie, opozycja pała świętym oburzeniem, szaleją media, zwłaszcza tabloidy.

W opozycji politycy PiS namiętnie cytowali słowa minister Elżbiety Bieńkowskiej z rozmowy podsłuchanej „U Sowy”: „Za 6 tysięcy może pracować chyba tylko złodziej albo idiota”. Tymczasem Bieńkowska mówiła o zarobkach koleżanki w randze wiceministra, dziwiąc się, że ceniona specjalistka godzi się pracować za kilkakrotnie niższe stawki, niż oferują jej prywatne firmy. Po wyborach minister Henryk Kowalczyk, zaufany premier Beaty Szydło, przyznał, że przez kiepskie płace rządowi trudno znaleźć fachowców.

- Nikt głośno nie przyzna, że minister Bieńkowska powiedziała prawdę. Wszyscy mają na ustach „tanie państwo”. To populizm. Bo ono wcale nie jest tanie. Co gorsza, rodzi patologie - mówi Krzysztof Mazur.

Aby zatrzymać najlepszych fachowców, resorty zaczęły podnosić płace kluczowym pracownikom, zwłaszcza prawnikom, finansistom, ekspertom podatkowym i specjalistom od nadzoru nad przedsiębiorstwami. W efekcie zarabiają oni dwa razy więcej od swych szefów: 19 z 20 dyrektorów generalnych ma płace wyższe od ministrów, 13 wyższe od pani premier. Nie mogąc odpowiednio płacić pożądanym fachowcom, ministerstwa wynajmują też namiętnie renomowane firmy doradcze i kancelarie prawnicze.

- Jest to nie tylko droższe niż zatrudnienie fachowców, ale i sprawia, że zewnętrzne podmioty, także zagraniczne, wiedzą więcej o funkcjonowaniu państwa polskiego niż administracja rządowa - ostrzega szef KJ.

Biznes wysysa fachowców z urzędów

Na rządowym portalu nabory.kprm.gov.pl od czerwca zeszłego roku ukazało się blisko 6,4 tys. ogłoszeń o pracę. Na co dziesiąte nie odpowiedział nikt, w stu przypadkach zwycięzcy konkursu zrezygnowali ze stanowiska. Ponad 600 naborów skończyło się fiaskiem z braku odpowiedniego kandydata.A doświadczeni urzędnicy coraz częściej odchodzą do biznesu - w niektórych instytucjach zrobiło tak w rok... 24 proc. kadry.

W 2002 roku tzw. kwota bazowa, służąca do ustalania płac urzędników, wynosiła 1600 zł, a ustawowa krajowa płaca minimalna - 750 zł. W 2008 roku było to odpowiednio 1880 i 1100 zł. Wtedy Donald Tusk zamroził stawki urzędników - na siedem lat. W zeszłym roku płaca minimalna (1850 zł) była już niemal równa kwocie bazowej (1880 zł), a teraz (2000 zł) ją prześcignęła.

Urzędnicy w centralnych urzędach są sfrustrowani - i odchodzą do prywatnych firm, które też mają coraz większe problemy ze znalezieniem fachowców. Ale lepiej płacą.

- Konkurencja między pracodawcami zrobiła się tak silna, że muszą podnosić pensje - mówi Monika Smulewicz z Grant Thornton. Wedle raportu firmy rekrutacyjnej Antal dwie trzecie specjalistów i menedżerów uważa, że to praca powinna znaleźć ich, a nie odwrotnie. Specjaliści oczekują od nowego pracodawcy podwyżki średnio o 20 proc.

Co oferują im urzędy centralne? W zeszłym roku, po raz pierwszy od 8 lat, rząd zwiększył nakłady na wynagrodzenia służby cywilnej - o 6,7 proc. Ale większość pieniędzy trafiła do urzędników zarabiających najmniej. W tym roku podwyżki mają wynieść 1,3 proc., czyli na poziomie prognozowanej przez rząd inflacji, ale trzy razy poniżej planowanego wzrostu PKB i wzrostu wynagrodzeń w gospodarce. Wyjdzie 55 zł na urzędnika.

Dyrektorzy departamentów zarabiają dziś miesięcznie od 10 do 15 tys. zł brutto, a dyrektorzy generalni - ok. 17 tys. zł. Ministrowie (13 tys.), a zwłaszcza ich zastępcy (10 tys.) wypadają na tym tle blado. Wicepremier, minister rozwoju i finansów Mateusz Morawiecki zarabia miesięcznie tyle, ile jako prezes banku BZ WBK dostawał w jeden dzień. Na pociechę pozostaje mu świadomość, że i tak dostaje więcej niż premier Bułgarii...

- Najlepiej, gdyby wysoki urzędnik państwowy łączył w sobie dwie cechy: wysokie kompetencje i powołanie, w którym zawierają się też pobudki patriotyczne i etos państwowca. Ale nie można oczekiwać, że wszyscy będą się kierować wyłącznie etosem. Fachowców trzeba odpowiednio wynagradzać - podkreśla prof. Stanisław Mazur z krakowskiego UEk.

Jego zdaniem polscy wysocy urzędnicy, szczególnie ci najwyżsi, z pionu politycznego (ministrowie, a zwłaszcza ich zastępcy), są zdecydowanie zbyt nisko wynagradzani w stosunku do ogromu zadań i odpowiedzialności. - Wynika to w dużej mierze z faktu, że jako kraj nie dorobiliśmy się, jak choćby Anglosasi czy Holendrzy, przejrzystego systemu merytorycznej oceny dokonań najwyższych urzędników - uważa profesor.

Wyjaśnia, że Polacy są bardzo wyczuleni na punkcie nepotyzmu i korupcji politycznej: większość z nas oburza powoływanie na stanowiska osób bez kompetencji i osiągnięć, a pokusie tej ulegały wszystkie partie, także obecnie rządząca. Prof. Mazur zwraca uwagę, że wedle zachodnich standardów o obsadzie wysokich stanowisk decydują jasne i przejrzyste reguły i wymagania. Tymczasem w Polsce reguły zastępuje wola, a często wręcz kaprys władzy.

- To obniża zaufanie obywateli do polityków i powoływanych przez nich urzędników. Mówimy sobie: „skoro oni nic nie umieją, a ich praca nie przynosi efektów, to za co mamy im płacić?” - kwituje profesor.

Zdaniem dr. Krzysztofa Mazura, prezesa Klubu Jagiellońskiego, niezbędna jest ogólnonarodowa debata na temat wynagrodzeń najważniejszych polityków i urzędników.

- Ale czy ktoś odważy się ją zainicjować? Wątpię - mówi ekspert.

A jak jest w Krakowie?
* Nie obserwowaliśmy problemów z naborem na stanowiska kierownicze w Urzędzie Miasta Krakowa - mówi Jan Machowski, szef biura prasowego magistratu. W pierwszej kolejności urząd stara się obsadzać stanowiska w drodze tzw. awansu wewnętrznego.

* W 2016 roku urzędnicy miejscy uzyskali podwyżki w wysokości ok. 250-300 zł brutto. W 2017 roku nie ma planów podwyżek dla kadry kierowniczej.

* Szefowie wydziałów UMK zarabiają ok. 9 tys. zł brutto z uwzględnieniem wszystkich obligatoryjnych składników.

Zbigniew Bartuś


Dziennikarz, publicysta, felietonista Dziennika Polskiego (na pokładzie od 1992 roku) i mediów Polska Press Grupy, współtwórca i koordynator Forum Przedsiębiorców Małopolski, laureat kilkudziesięciu nagród i wyróżnień dziennikarskich (w tym Wolności Słowa, Dziennikarz Ekonomiczny Roku, Nagroda Główna NBP, Nagroda Grabskiego, Nagroda Kwiatkowskiego, Grand Prix Dziennikarzy Małopolski, nominacje do Grand Press).


 

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.